piątek, 26 października 2012

co z tą Afryką?

Wyminąwszy grupkę wesołych, zajętych rozmową, czarnoskórych osób szedłem przed siebie przez zwyczajny dla miejsca w pobliżu węzła komunikacyjnego tłum, gdy z pasażu obok wyłonił się ogolony na łyso podstarzały młodzieniec, wyglądający na względnie poczciwego idiotę. Nie wytrzymał jednak i postanowił swój idiotyzm potwierdzić. Spojrzał jakby na mnie i krzyknął "niech żyje Afryka". Odkrzyknąłem mu "niech żyje!". Niech wie. Zdziwiło mnie jednak to, że nikt inny poza mną nie zareagował - ani na jeden, ani na drugi okrzyk. Na mój okrzyk nie zareagował nawet ogolony, udowadniający swój idiotyzm. W efekcie to mi zrobiło się głupio. Nie wiem czy komuś jeszcze.

środa, 24 października 2012

inwentaryzacja czy inwentura?

Donoszę o sukcesie w postaci pierwszego w tym miesiącu zarobku
(który niekoniecznie musi w formie impulsu pieniężnego trafić w tym miesiącu na moje konto).
Za zarwaną całą noc (łącznie z dojazdami 11 godzin) na inwentaryzacji zarobię 44 złote z kilkoma groszami.
Oczami wyobraźni widzę teraz całą armię nadętych liberałów, którzy chcą mi powiedzieć coś w stylu przypowieści o byciu kowalem swojego losu, najpewniej w formie 'lepsza taka praca niż żadna'.
Czy powinienem ośmielać się by zaprzeczyć?

czwartek, 18 października 2012

ist-nie-nie

istnienie to oczywiście zaprzeczenie, wymykanie się, opieranie się śmierci
istnienie to najwyraźniej zaprzeczenie nie-istnieniu  - zaprzeczenie nie-ist
język polski nieśmiało wskazuje jak wiele zawdzięcza niemieckiemu, jeśli nawet pojęcie istnienia wskazuje na niemieckojęzyczne oznaczenie bycia. (proszę nie wątpić, że to niemieckie źródło wymyśliłem bez jakiejkolwiek refleksji lub badania językoznawczego)
ist wymaga więc, żeby mu najpierw zaprzeczyć, a potem dopiero starać się zaprzeczyć istnie. To prawie niewykonalne, ale tylko tą drogą, co najmniej na poziomie języka da się złożyć istnienie.

a co z promienieniem, bronieniem, okamgnieniem?
marnienie

środa, 17 października 2012

nie znamy się nawet z widzenia

Czy sensem życia jest naprawdę wyrobienie jak najszerszego kręgu znajomych? Większość ludzi powie szczerze, że nie. Równie szczerze zabiegają oni oczywiście o rozszerzanie swojej sieci i chętnie korzystają z krewniaczo-nepotycznych profitów, jakie mogą z tego płynąć. Ze wstydem zauważam, że u źródeł mojej klęski leży ta nieumiejętność wchodzenia w relacje współzależności. Bez znajomych ani rusz. Nie tylko nie zarobisz, ale nie będziesz mieć pojęcia jak się zarabia, ani kto zarabia (czy można wybaczyć mi ten materializm ze względu na moją biedę?). Informacja jest pilnie strzeżona, a nawet jeśli się przedostanie, to raczej bez odpowiedniego polecenia, lub chociaż powołania się na słowo-klucz nie da się poruszyć zazdrosnego strażnika pilnującego dostępu do pozycji zapewniających godność.
Kiedyś wydawało mi się, że godność zyskuje się poprzez uczciwe podejście, nadzorowanie egalitaryzmu i strategiczna bezinteresowność. Wtajemniczenie w bezsensy życia nauczyło mnie jednak, że po prostu po raz kolejny złapałem się w mechanizmy wytwarzania przegranych i wykluczonych.
Do tego moi znajomi uznali mnie zapewne nieraz za zdrajcę, ponieważ uprzejmości, jakie powinny im przysługiwać za poświęcony na znajomość czas, bezczelnie okazywałem ludziom jako ludziom.
Z gatunku refleksji socjoekonomicznych, muszę też powiedzieć, że jestem przekonany, iż funkcja zawodowego menadżera, który jest transferowany od spółki do spółki, polega właśnie głównie na tym, że ma odpowiednie znajomości i może je wykorzystać tym razem dla nas. Nie uczciwość, tylko nieuczciwość na naszą korzyść.

niedziela, 14 października 2012

złota środkowoeuropejska

chyba nigdy nie potrafiłem patrzeć na jesień.
to jak oglądanie rozkładającego się ciała.
wzrok trzeba odwracać.
żółte liście drzew nie są chyba brzydsze niż żółte wiosenne kwiaty.
a jednak różnica zasadnicza. 179 stopni.

poniedziałek, 8 października 2012

pokój bez zlewu

zamieszkałem,
bez zastanawiania wymyśliłem i przyjąłem taką strategię, że nie myślę, gdzie jestem i co robię. ustawiam to tak, że jestem pomiędzy wszystkimi tamtymi miejscami, w których byłem; to znaczy wciąż w tym samym miejscu tylko z innej jego strony. bo przecież tak jest.
położenie jest nienajgorsze - w tym sensie, że jest topograficznie korzystnie położone. nawet do biedronki nie dalej niż 10 minut drogi. z zewnątrz wygląda całkiem ładnie.
w środku też podobno po remoncie, ale po-remoncie-byle-jako. nigdy bym nie zgadł, że wewnątrz był remont.
od drzwi pokoju do drzwi pomieszczenia, które rozdziela się na toalety i pomieszczenie ze zlewami i dwoma prysznicami z kotarą sięgającymi od trochę nad głową do kolan - mam 25 metrów. gdy przypadkiem dotknę cokolwiek tłustego (z rzeczy tłustych stać mnie było mianowicie na margarynę), muszę dymać 25 metrów by wypłukać palec. pomysłowe wnętrza. po 7 dniach nabyłem na szczęście sprawną lodówkę, dzięki czemu margaryna stwardniała i nie jest już aż tak groźna. po jedynych 6 dniach otrzymałem od wyżej nieokreślonych niebios mannę w postaci względnie stabilnego internetu.
łóżko niesamowicie skrzypi, ale już przywykłem na tyle, że własne spanie nie budzi mnie w nocy.
no i oczywiście kolejny barwny współlokator. zapewnia, że próbuje się hamować, ale gdy słyszę opowieści o tym, co jeszcze jest w Kielcach największego w Polsce, gdy słyszę jak przyjemnie jest kogoś pobić lub chociaż samemu dostać w zęby, gdy słyszę że dobrze jest być alkoholikiem i muszę poznawać innych sprowadzanych tu alkoholików i gdy słyszę, jak bardzo można nie mieć gustu do filmów i muzyki,  to nie wiem czy na pewno pochodzimy z podobnych plemników i jaj.
kto by tak w ogóle pomyślał, że minąwszy ćwierćwiecze życia wprowadzę się po raz pierwszy do akademika w Polsce.
 na uczelnię też biegam. bieganie jako doktorant rzeczywiście trochę się różni. próbuję czuć się wyższy, chociaż wiem, że jestem tak samo głupi. jednak próbuję. może to jednak wystarczy, by mówić cokolwiek?
żadna praca wciąż mnie nie znalazła i pewnie w końcu z tego powodu zasilę statystykę, o której dzisiaj powtórzono mi 3 razy - że mniej niż połowa zaczynających doktorantów, ostatecznie zostaje doktorami.
na razie jestem wciąż podekscytowany. nawet tym osamotnieniem, jestem.
jestem jednak również przewidujący i od początku wypatruję tego dnia, gdy jesień zwali się na mnie cała i w poczuciu nowości nie zostanie już nic z podniecenia, a będzie tylko wyobcowanie i 'i co ja robię tu'.