piątek, 28 grudnia 2012

cytuję i przyłączam się do ubolewania

Jacek Kaczmarski
"Syn marnotrawny"

Jestem młody, nie mam nic i mieć nie będę.
Wokół wszyscy na wyścigi się bogacą,
Są i tacy, którym płacą nie wiem za co,
Ale cieszą się szacunkiem i urzędem,
Bo czas możliwości wszelakich ostatnio nam nastał...

Mogę włóczyć się i żyć z czego popadnie,
Mogę okraść kantor, kościół czy przekupkę,
Żyć z nierządu albo doić chętną wdówkę,
Paradować syty i ubrany ładnie -
A chyłkiem, jak złodziej o zmroku wymykam się z miasta...

Mogłem uczyć się na księdza lub piekarza
(Duch i ciało zawsze potrzebują strawy),
Na wojaka mogłem iść i zażyć sławy,
Co wynosi i przyciąga - bo przeraża,
A młodość to ponoć przygoda, a wojsko to szkoła...

Mogłem włączyć się do bandy rzezimieszków,
Niepodzielnie rządzić lasem lub rozstajem,
Zostać mnichem i dalekie zwiedzać kraje
Rozgrzeszając niespokojne dusze z grzeszków,
A chyłkiem przez życie przemykam i drżę, gdy ktoś woła...

Jestem młody, jestem nikim - będę nikim.
Na gościńcach zdarłem buty i kapotę.
Nie obchodzi mnie co będzie ze mną potem,
Tylko chciałbym gdzieś odpocząć od paniki,
Co goni mnie z miejsca na miejsce o głodzie i chłodzie...

Ludzie, których widzę - stoją do mnie tyłem:
Ten pod bramą leje, ów na pannę czeka.
Nawet pies znajomy na mój widok szczeka...
Sam się z życia nader sprawnie obrobiłem,

[...]

cytuję i przyłączam się do wezwania

http://www.designer-daily.com/design-wont-save-the-world-918

cytuję i przyłączam się do oburzenia

Oto taki dowcip:
Szef podjeżdża do pracy nowym Chryslerem.
 - no, szefie, ładne auto.
 - cóż mogę powiedzieć... Pracuj ciężko, zostawaj po godzinach, a może w przyszłym roku będę miał jeszcze lepsze.

czwartek, 27 grudnia 2012

my dzieci z tamtego wieku

Nasze pokolenie podpadało już pod różne klasyfikacje. To X, to Y, to Z. Tyle, że w Polsce wszystko jest nie tyle zapóźnione, co oportunistycznie odstające. Nie mieliśmy ani punków, ani hipisów, ani nawet pozytywistów z prawdziwego zdarzenia. W nas też nie chodzi chyba o ten iksigrekzet, tylko o szarą pstrokaciznę polskiej transformacji ustrojowej, w której my chcieliśmy uczyć się świata, a nasi rodzice i mistrzowie sami nie wiedzieli co ze sobą robić w tej zastanej przez nas rzeczywistości. Jedyne wzorce jakie mogliśmy nabywać to podszyta nostalgią bezradność lub krętacze cwaniactwo. Kto nie nauczył się tego drugiego, temu od tamtej pory wiatr w oczy i chuj w dupę.

sobota, 22 grudnia 2012

o co chodzi z tymi punktami?

Wczoraj MNiSW opublikowało poprawioną listę czasopism, które są punktowane.
Jako zapóźniony w rozwoju w każdej dziedzinie - także w dziedzinie tych punktów nie jestem zorientowany.
Mówi się po prostu, że nie jest potrzebne do niczego.
Poznanie tego, jak ten system ma działać i jak powinienem się możliwie skutecznie do niego dostosować wymagałoby zbyt dużo znajomości oraz cierpliwości osób nie mających dla mnie czasu.
Nie ulega za to wątpliwości, że ta lista jest prostym narzędziem dyskryminacji humanistyki.
Z resztą im bardziej krytyczna humanistyka, tym bardziej zdaje się być ignorowana.
Nawet bodaj najbardziej szanowane czasopismo "Teksty Drugie", creme de la creme, dostało tyle punktów, co niektóre średnie czasopisma historyczne i byle jakie czasopismo o byle czym, ale zagraniczne.
Kolejny raz mówi nam się: 'kto myśli, ten przegrywa. Choć nie rozumiemy, czym jest nauka i obiektywizm, potrzebujemy nauk twardych i obiektywnych'. Mówią nam tym samym tyle, że o ile nie da się nas zamienić w prostym przełożeniu na pieniądze, to nie jesteśmy potrzebni. 'Jeśli śruba z kreatywnym, innowacyjnym, interdyscyplinarnym, nowatorskim gwintem będzie się sprzedawała - róbcie to, a my damy wam miliony. Jeśli macie czelność krytykować nasze postanowienia - zdychajcie z głodu i potępienie po wsze czasy będzie udziałem waszym'. Nikt nie potrzebuje wiedzy o świecie i sobie. Nikt nie chce wiedzieć jak żyć i dlaczego żyjemy tak, a nie inaczej. Musi nam wystarczyć: 'jest jak jest bo tak jest'.
Lista zdecydowanie nie zachęca też do publikowania w polskich czasopismach. Każde zagraniczne jest premiowane. Tylko jaki sens ma publikacja artykułu w nawet solidnym czasopiśmie węgierskim? Jeśli wszyscy zdecydują się na taką migrację w poszukiwaniu punktów, w polskich czasopismach zapanuje chujnia i gomora. Do tego, żeby znaleźć jakiś artykułu polskiego badacza, trzeba będzie szukać go po całym świecie, bo publikacja w Australii dawała 2 razy tyle punktów.
Rozumiem i uznaję, że należałoby lepiej promować polską (tzn. marginalizowaną, bo jesteśmy wciąż tylko aspirującą częścią trzeciego świata) naukę, ale czy trzeba to robić kosztem likwidacji na miejscu w najlepszych jej przejawach?

Tutaj powinien znaleźć się jeszcze załącznik z tysiącem czasopism, które nie są punktowane, a są dobre, lub wręcz niezastąpione.
Lista druga: czasopisma, które są punktowane zupełnie nie wiadomo dlaczego
Wzorem ministerstwa także trzecia lista: dysproporcje w punktowaniu czasopism dobrych i tych, które mają zakres i poziom niczym nieimponujący.

czwartek, 20 grudnia 2012

święta i status quo

W audiosferze świąt nie tylko Wham to chłam. Spośród innych tego chłamu objawów, denerwuje mnie w tym roku szczególnie piosenka, która nęka nas od czasów nieco mniej niepamiętnych niż 'Last Christmas'.
Nie znam tytułu i nie chce mi się go sprawdzać, dlatego zacytuję najbardziej rozpoznawalny fragment – początek refrenu 'Feed the world'.
Rozumiem, że jeśli ja nie szukam tej piosenki i sam nie słucham nigdy radia, a mimo wszystko co chwilę trafiam na nią trafiam (a mnie trafia szlag), to jest ona względnie często uprzykrzającym życie narzucającym się przymusem.
Słuchamy więc tej piosenki: robiąc świąteczne zakupy, pakując prezenty, przyrządzając ponad 12 potraw, którymi zapchamy się aż do przerostu wątroby, refren leci dalej: feed the world, nucimy sobie w myślach (jak to tępa melodia – łatwo się odtwarza i te dzwoneczki takie kurwa radosne), a świat jak głodował, tak głoduje.
Niech nawet nie chodzi mi o mnie, bo ja mam szansę najeść się przynajmniej na święta przy okazji pobytu u rodziny.
Ale ludzie głodują. Za to koncerny zarabiają. Porządek świata zachowany.

środa, 19 grudnia 2012

(zad)ufanie

Odwagi to nie mam.
Jeśli zdobywam się na coś istotnego, to muszę to zrobić poprzez wykrzesanie z siebie arogancji.
Nie potrafię uznać, że to ja jestem na tyle zdolny, kompetentny i pewny swoich możliwości, że z pewnością doprowadzą mnie one do sukcesu.
Muszę kombinować pośrednio: Przecież inni też są durniami, może i nie mniejszymi ode mnie. A może nie zauważą, że jestem nieudacznikiem? A chuj z tym, może się ewentualnie uda, zobaczymy. albo: [co ja wyprawiam.. co ja robię.. przecież to katastrofa.. to całkiem niemożliwe!!?] - wy się martwcie, co z tym począć (popularniej: deal with it).

wtorek, 18 grudnia 2012

wykluczanie

Nie mam pracy, więc nikt nie chce mnie zatrudnić z powodu braku doświadczenia.
Jestem zbyt głodny, żeby myśleć o jedzeniu.
Nikogo nie znam, więc nie mam szansy nigdzie zaistnieć, tak żeby kogoś poznać.
Nie dostaję stypendium, więc nie mam tej, opartej na stabilności materialnej, swobody mnożenia dorobku, która by mi pozwoliła na staranie się o stypendium i granty (na konferencje mnie nie stać, tym bardziej na bilety, a zamiast pisać, przeglądam ogłoszenia o pracy i wysyłam pozostające bez odzewu listy motywacyjne).
Nie mając nikogo bliskiego, izoluję się coraz bardziej w samotności, dziwaczeję, tracę w ogóle wyobrażenie, jak to jest być w stosunku do kogoś = być-z-Innym.
Nie mówiąc, nie ćwiczę wypowiadania się i coraz mniej potrafię mówić do rzeczy.
Nie stać mnie na uczestnictwo w życiu publicznym (w tym w tak zwanym kulturalnym, ale i rozrywkowym, technologicznym), więc coraz bardziej tracę kontakt ze światem.
Trzymam się chyba na ostatniej nitce.
Nie można chwytać się brzytwy w nieskończoność.

środa, 12 grudnia 2012

do kowali ich losu całego świata

nawet nie o to mi chodzi.
wiadomo, że biedni są biedni, a bogaci bogaci.
ale to, że bogaci czują się lepsi i ustawiają biednych w pozycji tych gorszych, to już kurestwo
że sobie zapracowaliście, bo dobrze ściągali na maturze, bo naciągnęli tysiąc emerytów na kołdrę, bo zaprojektowali bezczelną reklamę obiecującą orgazm w wyniku jedzenia pizzy, bo sprzedali gimnazjalistom hektolitry siarczanego alkoholu.
ja nie gratuluję.
lepsi, bo obserwując swoje życie od wewnątrz, jako poświęcenia zapamiętaliście jak tyle razy musieli zdecydować się na wstanie sprzed superwielocalowej plazmy powieszonej nad wodnym łóżkiem, po to by wziąć się do roboty, tyle razy zamiast sushi jedli w przeciętnej sieciowej restauracji, tyle razy odmówili sobie wizytę w burdelu, bo na dworze zimno, tyle razy zamiast samolotem, musieli tłuc się w intercity, tyle razy podwładny nie napisał w raporcie, tego o czym chcieli, żeby napisane zostało, tyle razy mąż nie kupił tego pierścionka, którego chciały, lub tylko dwie sukienki zamiast trzech, tyle razy kawa nie dostarczyła się sama, gdy już jej zabrakło w domu. takie to katusze musieli przeżywać za cenę tego, że nie zwracają uwagi na ceny w sklepach.
czują się dumni, jedyni, niezastępowalni, przeznaczeni do tego stanu, wybrani spośród szarej masy, żeby na chwałę bożą mnożyć swój własny zbytek (Weber 1994)
nie to, co ci biedniacy. zamiast pracować normalnie od rana do południa, to albo marnują na pracę sam środek dnia, albo wręcz włóczą się do pracy po nocach, zamiast wychowywać dzieci, to jeżdżą tirami po całym kontynencie albo emigrują na saksy, zamiast po prostu kupić, co im potrzebne, analizują gazetki z promocjami, zamiast spotkać się ze znajomymi w pubie, zapadają się w samotności i żebraczym alkoholizmie, zamiast na spoconą koleżankę z pracy, narzekają na zakwasy po całym dniu fizycznej roboty, zamiast chodzić do kina i wspierać kulturę, płacą raty za telewizor, zamiast czytać książki, odsypiają zmęczenie, zamiast jeździć na wakacje, marnują czas na przeszukiwanie ofert pracy, żeby cokolwiek dorobić, zamiast ubrać się estetycznie, to chodzą w ciuchach z lumpa, lub, bo pęknę, w pomarańczowych, odblaskowych kamizelkach.
dzikość, nie ludzie.
chociaż nie mają nawet mniejszej, na oko przybliżanej, połowy tylu rozrywek i czasu wolnego, co ci rzekomo poświęceni produktywnej pracy racjonalnie kształtujący swoje ścieżki karier ambitni specjaliści, to właśnie oni mają być leniami, którzy marnują powierzony w przypowiedni przez bogów talent.
ja zarabiam dobrze, więc nie roztrząsam,
 widocznie nie zasłużyli na więcej.
tymczasem dupa, to znaczy chuj. większość z nas pariasów mogłaby z powodzeniem i z tym samym zadufaniem (może właśnie o tyle, o ile na takie zadufanie by się zdobyli) zająć miejsca wyobrażonej arystokracji, tej aroganckiej invented class.
Nastawieni Na Sukces Kowale Waszego Losu z Całego Świata: (po trzykroć) Jebcie Się!

wtorek, 11 grudnia 2012

na barykadach w obronie przed zbawieniem

Przychodzi tu czasem do mojego pokojowego przymusowego druha-śmierdziucha taki jeden jehowy prorok. Zawsze mnie interesowało, czy mają oni płacone za swoją agitację, czy po przejściu jakiejś przemiany, wyższa siła popycha ich do pukania spokojnie bezbożnym (oficjalnie lub pod przykrywką) ludziom do drzwi.
W każdym razie ten konkretny próbuje mnie rzeczywiście momentami nawracać. Nawraca mnie na przemian na swoją jedyną prawdę oraz na wódę i panienki.
Jest to typ człowieka, który będąc nawet niepozbawionym zdolności myślowych i oratorskich, nie uznaje innych odpowiedzi niż tak lub nie, ani innych pytań, niż te, które sam zadał. Jeszcze nigdy nie udało mi się odnaleźć zarysów ścieżki myślenia, którą podążał odpowiadając sobie na zadane przez siebie (chociaż zapewne zadanych przez z kolei jego agitatorów) pytania, ale czasami mnie zachwyca prostota opowiadanego przez niego w pijackim zapale świata.
Być może właśnie z tego zachwytu (ale bardziej prawdopodobne, że po to, aby się skuteczniej odpierdolił, bo nie dość że złazi się taka hołota do w końcu także mojego pokoju, to przeszkadza mi w pracy, a uchlewając się dręczy mnie osobiście pytaniami, gdy nie mam ochoty nawet ręki podać) odpowiedziałem mu na intymne pytanie, że otóż: nie myślę o żonie, bo jak miałbym to robić, kiedy nawet dla siebie nie mam czasu, a moje życie zmarnowane tak czy inaczej, więc nie wymagając od niego szczęścia, nie chcę przynajmniej nieszczęściem zarażać. Mówiąc maksymą zwięzłą i do cytowania zdatną: "Do niczego się nie nadaję".
Moja strategia spławiająca nie była ani trochę skuteczna, bo w oczach zachodzących pijacką mgłą, zauważyłem zaraz rozbłysk wyuczonego empatycznego protestu, za którym poszła też mowa, że każdy jest przecież do czegoś potrzebny.
Kto sloganem wojuje - od sloganu ginie, więc próbowałem udowodnić, że przydatność moja nie przewyższa przydatności toaletowego papieru.
Nie dał prorok za wygraną od razu, ale kiedy jeszcze kilka razy odmówiłem nawrócenia na panienki i wódę, a także uznania dla jego przecież jedynego możliwego odczytania Biblii, to wynosząc z pokoju swój proroczy tyłek i, ukrwioną zapewne myślą o pobliskim klubie studenckim, pytę, rzekł mi mesjasz-za-dychę, że nie widzi we mnie woli zbawienia.
czyli, że wygrałem

poniedziałek, 10 grudnia 2012

jak się ogląda tamtych naukowców świat

Taki już ze mnie doktorant,
 który nie pełnił nigdy żadnej funkcji w kole naukowym
 który nie należał nigdy do żadnego stowarzyszenia naukowego
 który nie wchodził w skład redakcji żadnego pisma
 który nigdy nie założył żadnej instytucji
 który nie prowadził nigdy zajęć (choć od następnego roku będzie do tego za darmo zobowiązany)
 który nie otrzymał nigdy żadnego grantu (to takie łapówki za zmaganie się z biurokracją)
 który nie złożył nawet podania o stypendium naukowe, bo nie wierzył, że może je dostać
 który nigdy nie przekroczył progu pokoju doktorantów w swoim Instytucie
 o którego istnieniu nie wiedzą nawet inni doktoranci, nawet ci, których on rozpoznaje z imienia, nazwiska, obszarów badawczych i napisanych artykułów
 który doktoryzując się w zakresie niech-będzie-że-humanistyki zna więcej inżynierów niż najszerzej-choćby-pojętych-humanistów
 który nie nauczył się szybkiego czytania
 który konsekwentnie zapomina nieużywane języki obce
 którego żadne media nie prosiły o opinię
 który tak czy inaczej boi się swoje opinie wyrażać
 który po wystąpieniu konferencyjnym przeprasza, a nie dziękuje za uwagę
 który zamiast planować karierę naukową po uzyskaniu dyplomu, wciąż rozważa czy nie lepiej zrobić kurs kierowcy walca, fryzjerstwa, lub książeczkę sanitarno-epidemiologiczną, które mogą przynajmniej tworzyć ułudę dochodowości
  Taki ze mnie doktorant, który mimo tych wszystkich nie-działalności i tak jest na tyle zajęty pracą i przymieraniem z głodu, że nawet na masturbację nie ma czasu, nie mówiąc o znalezieniu kogoś, z kim mógłby rozmawiać.

sobota, 1 grudnia 2012

ministerstwo psucia świata

Naprawianie świata trudno traktować jako swoje hobby.
Naprawianie świata to zadanie, która bez wątpienia zajmowałoby cały czas.
W celu naprawiania świata musiałbym zostać zatrudniony na pełnym, potrójnym etacie. 24 godziny na dobę, a w ramach czynów społecznych soboty, niedziele i święta łącznie z obowiązkowymi nadgodzinami.
Kontrakt rzecz jasna dożywotni i bez obietnicy jakiegokolwiek wynagrodzenia. Wynagrodzenia z gruntu nie ma co się spodziewać, ale najlepiej zapomnieć także o ewentualności zaistnienia efektów takiej pracy.
Co jednak najważniejsze, przed podpisaniem umowy, wyzbyć się roszczeń oraz nadziei na jakąkolwiek wdzięczność.
Nawet gdybym liczył na efekt motyla, który może za lat tysiąc spowoduje jakiś efekt i coś pozytywnego nagle wypączkuje, to co komu z tego, skoro w mimowolnym psuciu świata uczestniczy nie tylko ministerstwo, ale cała ludzkość.