piątek, 27 grudnia 2013

wewnątrzgrobowe fikołki pana Marka

Natknąłem się na istniejącą w środowisku polskich miszczów od markietinga popularność cytatu z Marka Twaina.
W wersji przywołanej w sposób jakby epigarficzny przez jedną z organizacji brzmi on tak: "Wiele rzeczy małych stało się wielkimi tylko dzięki odpowiedniej reklamie - Mark Twain".
Naturalnie, że nie przekonało mnie instrumentalizowanie Twaina i czynienie z niego ikony reklamowania, tym bardziej że bywał on przecież żartownisiem i wypadałoby mieć wątpliwość co do jednoznaczności tej wypowiedzi.

 Źródło: http://memegenerator.net

Wystarczyło sprawdzić kontekst, czyli powieść "A Connecticut Yankee in King Arthur's Court" z 1889 roku, gdzie wspomniany fragment funkcjonuje w akapicie zaczynającym się w ten sposób:
"As a matter of business it was a good idea to get the notion around that the thing was difficult. Many a small thing has been made large by the right kind of advertising [...]".
Powieść mówi generalnie o kolesiu, który przeniósł się o 13 wieków w przeszłość, trafiając na dwór króla Artura. Tam, z użyciem tej niesamowicie zaawansowanej wiedzy i umiejętności technicznych, jakie nabył w Ameryce końca XIX wieku bardzo szybko zyskuje powszechne uznanie i zostaje prawą ręką króla Artura, uchodząc za wielkiego maga, wobec którego nawet Merlin okazał się łamagą. Jeśli główny koleś jest takim uosobieniem postępowości i racjonalizmu, to mieszkańcy VI wieku łącznie z dworem i samym królem są rzecz jasna zabobonnymi przygłupami, którzy nie mają pojęcia o świecie. (Banalną, choć niezbędną dygresją będzie tu, że podział taki nie ma wiele wspólnego z historią, za to odzwierciedla dziewiętnastowieczną okcydentalną butę i tworzone z jej punktu widzenia naiwne wyobrażenia o romantyzmie wczesnego średniowiecza).
Na takim tle nasz koleś dowiaduje się, że w "Valley of Holiness" wyschła fontanna i czarodziej Merlin podjął już starania o przepędzenie duchów odpowiedzialnych za ten wywołujący powszechną bezradność ambaras. Koleś przekonuje się jednak swoim nieomylnym umysłem, że to nie fontanna tylko studnia i nie duchy tylko przeciek spowodowany zawaleniem się części kamiennej konstrukcji w jej wnętrzu.
Zamiast od razu załatać dziurę, koleś stwierdza jednak:
"As a matter of business it was a good idea to get the notion around that the thing was difficult. Many a small thing has been made large by the right kind of advertising [...]".
Drażni się więc z miejscowymi, udaje obecność ducha i robi jakiś cyrk z fajerwerkami, żeby jego działalność wyglądała bardziej efektownie i przyniosła mu większy szacun w prostych umysłach tego prymitywu z VI wieku.
Z tego krótkiego wglądu dowiadujemy się oto nieco więcej o intencjach miszczów markietinga. Mówiąc o sile reklamy, mają najwyraźniej na myśli infantylne naciągactwo, które zadba o rozdmuchanie prostej sprawy do skali chuj-wie-czego, po to aby w towarzystwie debilnych para-obrzędów (współcześnie w wersji dużo bardziej ztechnopolizowanej) dokonać rozprawienia się z problemem i zażądać nie tylko zapłaty, lecz także honorów i urzędów, sytuując swoich przedstawicieli w glorii ścisłej elitarności, a swoich adresatów traktować jak skończonych idiotów, którzy z radością nie podszytą choćby cieniem refleksji łykną każde efekciarstwo. Właśnie w ten sposób reklama czyni małe rzeczy wielkimi - a dokładniej wyolbrzymionymi i przekolorowanymi.
Wydaje mi się więc smutne, że z takiego zamysłu czyni się fetysz, a co więcej domaga się dla niego jakiejś godności i konstruuje wokół niego jakiś niby-to-etos.

comestas

Osobiście święta spędziłem tradycyjnie.
Tzn.
Właściwie wiem, że niedostatecznie przeraża mnie, że swoich relacji z ludźmi nie potrafię utrzymywać w inny sposób niż coraz bardziej ograniczając je do tego:


czwartek, 19 grudnia 2013

nowak

Są dwie możliwości.
Nie da się zrobić nic nowego, bo wszystko już było.
A kiedy zrobi się już coś nowego, to zostanie to odrzucone, bo jako nowe nie posiada odpowiedniego kontekstu ani zakorzenienia podstawowej sympatii w doświadczeniach oceniających.

środa, 18 grudnia 2013

nowy start-up na rynku [HIT!]

Nareszcie startuję z nowym przedsięwzięciem.
To prawdziwa rewolucja na rynku.
Testy marketingowe wykazały, że konsumenci od dawna pożądali marki takiej jak ta.
To marka właśnie dla ciebie!
Prezentuję porażające świeżością, ekskluzywne logo zaprojektowane przez grupę najbardziej utalentowanych młodych polskich designerów.


Zdradzę także, że czołowi ekonomiści, którzy konsultowali projekt w zakresie binzesplanu i strategii rozwoju marki wieszczą wielki sukces.
P.S. Pojutrze wchodzę na WIG20. Akcje można nabywać poprzez wkładanie mi kopert do kieszeni.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

żck

po prostu nie wierzę
przed chwilą drzwi do mojego pokoju zostały zapukane, po czym bez żadnej mojej ani mojego współlokatoro-niedorajdy reakcji wparowało dwóch hipstero-kolesi, z których jeden zapytał z uśmiechem, czy mamy facebooka, bo chciałby, żebyśmy mu zalajkowali zdjęcie.
żewhatthefuck?
to na mieście wojna klas pod flagą szaro-podartą w pełni, a taki jeden z drugim chodzi i o  'lajki' żebrze?
matkobosko,olaboga,koniecświata,janiemoga

wtorek, 10 grudnia 2013

czekanie przez okno

Już mam winnego. Złapałem gnoja na gorącym uczynku.
Nie mogę się skupić przez ten przystanek, który mam naprzeciw swojego okna.
Gdy siedząc w pokoju próbuję pracować, to czasem, choćby odruchowo spojrzę przez okno (wymaga to tylko tyle, co przekręcenie głowy o nie więcej niż 30 stopni). I widzę wciąż ludzi czekających tam na różne autobusy. Ta zamykana u mnie zawsze do wewnątrz empatia każe mi za każdym razem przejmować się tym, ile jeszcze do autobusu, jak daleko mają jeszcze do domu, jak bardzo nie do wytrzymania jest akurat pogoda i jak bardzo powinno ich denerwować takie marnowanie życia w oczekiwaniu na transport (ponieważ z tego przystanku odjeżdżają przede wszystkim dalekobieżne i podmiejskie autobusy, ludzie ci są szczególnie pokrzywdzeni dotyczeniem ich przez ten problem).
Przez to, zamiast pracować dalej, zamyślam się nad nimi i ich losem, a potem czuję potrzebę sprawdzania, czy ktoś, kto rzucił mi się akurat ostatnio w oczy odjechał już, czy czeka już ponad 15 minut.
Nie chodzi o to, że zajmuje mnie to intencjonalnie (dlatego piszę dopiero teraz jako o świeżym odkryciu), ale właśnie jednak jakoś mnie to zajmuje i rozprasza.
A już najgorzej, gdy zdarzą się na tym przystanku obściskujące się pary. Wtedy moja podświadoma uwaga skupia się na wywołaniu deszczu lub awarii ich autobusu.
Nie ma co, gdybym dożył starości, to chyba z przyjemnością ułożyłbym poduszki na parapecie i zajął się byciem starą babą z okienka, osiedlowym szpiegiem, namiętnym widzem reality show, w które nie wtrąca swojej głupiej dupy żaden efekciarski reżyser.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

wiele blogów w blogu

Wiem, że w celach marketingowych powinienem rozbić ten blog na co najmniej 3 różne: o swoich egoizmach, o społecznie wywoływanych biedach i o para-naukowych intuicjach, którymi nigdy się nie zajmę na poważniej.
Ale jeszcze raz powiem, że nie zrobię tego ni chuja.
Bo całość to całość. 
Bo to nie tylko ja jestem pogubiony, ale i świat w swoim obecnym kształcie jest pogubiony.
Nie tylko ja zmarnowałem sobie życie, ale i świat w swoim obecnym kształcie zmarnował mi życie.
("w swoim obecnym kształcie" dodałem dopiero na końcu, żeby ten post dał się lubić)

niedziela, 8 grudnia 2013

palec i mapa

Ale jak już zrezygnuję z tych studiów, to dokąd wyjechać tym razem?
Bo zdecydowanie nie ma wiele tego, co by mnie trzymało tutaj.
I gdziekolwiek też tego nie ma.
Za to jest ten problem, że moje realne planowanie zawsze kończy się na momencie podłożenia ognia pod kolejny most.
Po tym momencie nie ma już planu, a jest ta odwieczna tęsknota za czymś, co stać się nie może. Są tysiące scenariuszy, w których znajduję powołanie i własne miejsce na świecie - ale są to scenariusze ściśle fantasmagoryczne.
Myśląc o nich potrafię odczuwać namiastki tych uczuć, które powinny się z nimi wiązać. W zestawieniu z aktualnością to i tak korzystna alternatywa, przez co zaczynam się specjalizować właśnie w obietnicach bez pokrycia składanych samemu sobie.
Poza tym i tak w gruncie rzeczy dalej nie widzę żadnych możliwości. 
Chyba jedyne przypadki pewności jakie miewam to te, gdy wiem, do czego się nie nadaję. Poznałem ich już sporo i żałuję, że nijak się nie bilansują. Za to chętnie bym je pomnożył z tą drugą stroną rachunku, po której mam 0.

piątek, 6 grudnia 2013

dyletanckie doktoranckie psycholożki badania

Nie jest tajemnicą, że nadal mieszkam w akademiku.
Przez to jestem ofiarą różnych marketingów, ale od czasu do czasu także badań innych studentów.
Dzisiaj zapukała do moich drzwi doktorantka od psychologii.
Chciała robić badanie o relacjach międzyludzkich, w których potrzebna jej była ocena dwóch stron - moja i tych, z którymi mam relacje (podzielone na 4 kręgi - według bliskości relacji).
Powiedziałem jej, że nie mam relacji, a tym bardziej nie mam takich relacji, w ramach których dopuszczalnym byłoby podawać jej emaile i namiary na facebooku na osoby, z którymi miałbym mieć relacje.
Na początku wyjaśniła mi skrótowo wszystkie założenia metodologiczne i kryteria tego badania, ale gdy zauważyła, że nie wypełnię jej papierka, to zaczęła mnie zachęcać, żebym wpisał kogokolwiek do któregokolwiek kręgu relacji, bylebym podał do tego kogoś adres.
No i właśnie to jej z tego wyjdzie - cokolwiek (whateva). No ale doktorat będzie.
Psychologia ma być ponoć najbardziej obiektywną z nauk humanistycznych (zapewne przez to, że od wielu lat dąży do miana nauki przyrodniczej). Oczywiście, że to za każdym razem zależy, a generalnie o obiektywność trudno podejrzewać jakąkolwiek naukę. Na ten temat można by cytować całe tomy, ale niech tutaj zostanie ten konkretny objaw dyletanctwa u samych podstaw szacownego gmachu Nauki.

czwartek, 5 grudnia 2013

humanistyka (dąży do) matematyka

Jestem pewny, że mam więcej do czynienia z matematyką niż niejeden inżynier.
W tle swojego życia cały czas muszę liczyć grosze, które wydałem już w tym miesiącu oraz te grosze, które wolno mi jeszcze dzisiaj wydać. Przeliczam raz na wagę, a raz na sztuki, zastanawiam się nad przeliczeniem ceny na tworzone ad hoc współczynniki zapychania żołądka, porównuję procentowe udziały tłuszczu w tłuszczu albo kombinuję, czy opłaca się kupić bilet, czy jednak dymać z buta i trochę się spóźnić, czy może zaryzykuję mandatem i karnę się bez biletu; albo jeszcze próbuję kontrolować ilość płynu do naczyń, czy tam szamponu, w ten sposób, żeby w żadnym miesiącu nie zużyć więcej niż dwunasta część pojemnika. No, itp.  
Zbliżenie do matematyki to rodzaj efektu ubocznego studiowania humanistyki.
 Mówię to o swoim przypadku i nie ma on roszczeń do powszechnej uniwersalności.
Przy tym antagonizm humanistyki i nauk ścisłych nadal nadaje się oczywiście tylko do rozwalenia i nikt, kto skończył podstawówkę nie powinien się nim posługiwać. By użyć popularnej frazy: to, że nie umiesz liczyć, nie czyni cię humanistą - ale i na odwrót: to, że gówno wiesz o życiu, nie czyni cię umysłem ścisłym.
Osobiście mogę uczciwie wyznać, że lubię matematykę. Dopóki nie liczy się własnych pieniędzy, to uprawianie matematyki jest przyjemnością. To właśnie temu w niej nie ufam. Określanie się umysłem ścisłym to chodzenie na łatwiznę. Rozwiązywanie zamkniętych problemów, abstrahujących od samego życia to tylko rozrywka (prostszy, a przez to jeszcze wyraźniejszy przykład: sudoku) Zasady są w przynajmniej głównym zarysie ustalone i znane. A przynajmniej istnieje zgodność co do podstawowych reguł. Potem wystarczy się tylko do nich zastosować. A do tego jeszcze hajs.
Nie ma innego wyjścia niż podsumować, że nauki ścisłe są dla mało ambitnych.