niedziela, 30 marca 2014
czy bałagan to wynik bogactwa czy biedy?
Na pulpicie zostało mi już tylko 25 wolnych miejsc (ze 126) i to właściwie wszystko bieżące sprawy.
czwartek, 27 marca 2014
nie kocha się starych szczeniaków
Choć w
młodości zakochiwałem się w wielu to nie pokochałem się z żadną, a więc teraz, już na stare lata, wciąż czuję potrzebę
miłości szczeniackiej. Żeby eksplodować wypowiadając po raz
pierwszy w życiu pewne słowa, żeby wszędzie czytać i pisać to jedno imię, żeby nie móc się nadziwić
dostępnością dla siebie cudzego ciała, żeby doznać prawie-że
orgazmu zbliżając dłoń do dłoni, żeby słuchać kołaczącego
serca, żeby (choćby przekornie) nie dowierzać, że ktoś może być
mną zainteresowany, żeby oznajmiać światu wszem i wobec nawet w
najbardziej apodyktyczny sposób, że istnieję w my, żeby nie
troszczyć się o nic poza byciem blisko.
Tymczasem z każdym dniem mojego życia rosną wymagania wnoszonego
aportu, powinienem być kompletną maszyną, przygotowaną do wejścia
od razu w związek, bez żadnego zdziwienia i wątpliwości, bez
zaburzania obowiązków wobec, których można być tylko
drugorzędnością. Miałbym ponoć nawet znać siebie i wiedzieć co
mogę i nie wykraczać już poza to, co wypada.
Mam zaszczyt przyznać, że jestem najbardziej niepraktycznym typem
chłopa, jakiego kobiety pragną się wystrzegać.
środa, 26 marca 2014
płaskość schodów
Nie można zerwać z czymś nagle. Nie można włożyć się w
formalinę, stanąć obok i zacząć od nowa. Nie ma punktów zero, a
przynajmniej nie ma ich w historii, poza którą nikt z nas nigdy się
nie znajdował. Zawsze trzeba powoli umierać i powoli się rodzić.
Nie wiadomo, co boli bardziej. Rodzenie się może oczywiście dawać
radość, ale nie wyobrażam sobie, że możnaby jednocześnie nie
opłakiwać tego, co pozostawia się za sobą.
wtorek, 25 marca 2014
przedwielkanocne kuszenie
W jednym z budynków mojej trzeciej już almae matris spotkałem
dzisiaj pisanki.
Mniejsza o to, że niemal miesiąc przed Wielkanocą.
Faktem czyniącym sprawę anegdotyczną jest, że były zrobione z
całych jajek.
Mniejsza o to, że etnograficzna herezja.
Zajęło mi dłuższą chwilę oparcie się wyzbieraniu ich co do
jednego i zjedzeniu ze smakiem okraszonym jeszcze darmowością i
czynem ratownictwa przed marnacją.
Gdyby Szatan w ten sposób kusił Jezusa na pustyni, to dzisiaj nie
mielibyśmy Wielkanocy.
No bo przecież w dupach się poprzewracało.
Całe jajka.
Całe jajka.
I to „L”-ki
poniedziałek, 24 marca 2014
zdefiniuj człowieka, a powiem ci kim jesteś
Siłą ludzi jest tworzyć wielkie idee, a potem wierząc w nie,
zupełnie się do nich nie stosować. To okropna, nieuleczalna
hipokryzja, ale pewnie tylko z nią da się żyć normalnie.
Gardząc tęsknię za nią, a tęskniąc za nią gardzę też sobą.
niedziela, 23 marca 2014
czwartek, 20 marca 2014
nieodziedziczywszy
To właściwie bardzo źle, że moi rodzice tak rzadko przynosili
pracę do domu. Możliwe, że nie tylko sami chcieli mieć spokój,
ale chcieli też, by moje dzieciństwo było wolne od obowiązków,
które zdążą mnie jeszcze w życiu pognębić. Jednak gdybym był
dzieckiem profesorów, to mógłbym jako w naturalny świat wejść
choćby w filozofię czy dyskurs historii. Gdybym był dzieckiem
złodziei, to może nauczyłbym się o wszystkich ciemnych sprawach,
niezbywalnym trudzie życia i cynicznych sposobach ich obchodzenia.
Nawet jeśli żadna z tych ofert nie jest chwalebna, to z pewnością
mogłaby być przydatna i sytuowałaby mnie w określonej dziedzinie,
w której mógłbym obnosić się z bajdurzeniem o talencie. Od moich
rodziców można było się uczyć, ale nie starali się mi tego
narzucać. Może i starali się. Może to tylko ja nie byłem
zainteresowany sprawami żonglerki należącymi do jakiejś nic
nieznaczącej dla mnie firmy liczbami.
środa, 19 marca 2014
wtorek, 18 marca 2014
jeszcze jeden bloger chce się sprzedać
może gdybym kazał sobie płacić za wejście na ten blog, to zaczęliby go czytać?
poniedziałek, 17 marca 2014
o czym się szepcze w ostatnich ławkach
Gdyby przypadkiem rzecz cała miała nie zostać utrwalona w innym
kontekście, to ja pochwalę się jakich mam niesamowitych kolegów,
przytaczając ich jedną wymianę zdań, która odbyła się jako
wymiana szeptów w ostatniej ławce w reakcji na temat zajęć,
którym były refleksje nad pytaniem „po co nam humanistyka?”.
Rzecz potoczyła się przynajmniej bardzo mniej więcej następująco:
- Jak można w ogóle rozważać, czy humanistyka jest potrzebna?
- Ja jestem zdania, że humanistyka jest w ogóle niepotrzebna.
- Oczywiście. I właśnie dlatego warto ją uprawiać.
niedziela, 16 marca 2014
jestę nowelą
W całym tym stanie chujozy, nagle jednego dnia dostaję pracę przy
całkiem intratnym i odpowiadającym mi (poza tym, że nie mam na nie
czasu) zleceniu, drugiego dnia spotykam się z kobietą o perłowych
włosach i genialnym (brilliant) umyśle, którą mógłbym
zachwycać się i nie robić w życiu już nic więcej, a tylko chwilę po
nadejściu trzeciego dnia jestem najbardziej nieszczęśliwym
człowiekiem na świecie.
Miałem chyba w punkcie wyjścia nadzieję, że ten blog będzie
dokumentacją pewnego stanu przedłużonej młodości i okazją dla
wyartykułowania możliwego tylko w jej ramach idealizmu, zawziętości
i marzycielstwa. Coraz mniej zanosi się jednak, żeby ten stan miał
jakiekolwiek ograniczenia czasowe. Wciąż ciągnie mnie tylko do
rzeczy niemożliwych i do tych, do których się nie nadaję.
Tym samym moich nieistniejących czytelników mogę zapewnić, że
podróż, w jaką chciałem was zaprosić z pewnością jeszcze kilka
razy przekroczy granice Waszej cierpliwości. Jeśli ktokolwiek
pomyślał, że coś mi się udało, to spieszę z ripostą i
zapraszam do kontynuowania marnowania życia ze mną.
sobota, 15 marca 2014
piątek, 14 marca 2014
bilden
Mam za złe ludziom z otoczenia mojej młodości, że byli tak ślepo
uwzięci na robienie ze mnie mężczyzny w tym stereotypowym i
szowinistycznym wydaniu, którego własne niepełne osiągnięcie
sami sobie pewnie mieli też za złe i próbowali, jak od pokoleń
było i jeszcze zapewne będzie, na mnie przenieść te
pierwotno-oświeceniowe mrzonki.
Pomyśleć, że mogłem już dawno być człowiekiem.
A może nawet zostałbym mimo wszystko niezłym humanistą, którego
teraz udaję, choć wiem, że nie mam podstawowego treningu, bo
zamiast niego musiałem wypełniać przygotowywane na siłę rytuały,
zastanawiać się dlaczego posiadanie chuja sprawia, że każe mi się
akceptować jakieś określone „bo tak jest” i wymaga się ode
mnie naturalizacji nie mających znaczenia postaw i poglądów.
Zamiast rozwijania myślenia i życia, byłem raczej zmuszany do
wstydzenia się za nie.
Nie powiem, że dawniej wdawałem się w bójki, rąbałem drewno,
wbijałem gwoździe i grałem w piłę bez przyjemności. Ale
dlaczego te przyjemności miałyby się przekładać na społeczne
stosunki i zasady – tego nie rozumiałem.
Gdyby nie ilość projektowanych na mnie przez ludzi i instytucje
chęci, pomysłów, złudzeń, nadziei, fanaberii i rozkazów, może
potrafiłbym wiedzieć, co lubię robić i pogodzić się z tym bez
panikarstwa.
niedziela, 9 marca 2014
spektrum
Nie ma dualizmów. Nie ma zbioru punktów. Nie ma nawet kontinuum.
Jest spektrum.
Jest wiele pozycji, które się od siebie różnią. Bardziej lub
mniej. Niektóre są do siebie dość podobne. Niektóre różnią
się wyraźnie, ale wciąż dostrzegają pomiędzy sobą sympatyczne
podobieństwo. Są też miejsca zupełnie różne.
Spektrum oznacza jednak, że z każdych dwóch, nawet diametralnie
różnych od siebie początków można płynnie dojść do wspólnego
zakończenia i stopić się w jedności.
wtorek, 4 marca 2014
ycie
Mądre narzędzie do blogowego anala (to taki pieszczotliwy skrót od analytics) powiedziało mi, że ktoś trafił na mojego bloga przez wyszukiwanie następujących słów kluczowych:
"sposb na ycie"
Cieszę się, że mogłem pomóc!
"sposb na ycie"
Cieszę się, że mogłem pomóc!
poniedziałek, 3 marca 2014
demokracja po koleżeńsku
Mało brakowało a zostałbym dzisiaj członkiem jakiegoś sądu koleżeńskiego - cokolwiek to jest, gdziekolwiek to jest i jakkolwiek się to faktycznie nazywa.
Dostałem zaproszenie na wybory uzupełniające do organów chyba doktoranckich i chyba wydziałowych - prawdę mówiąc kojarzę tylko szefa tego wszystkiego, co doktoranckie na moim wydziale i z uwagi na jego zachęty, zainteresowałem się tym spotkaniem. Nie żeby z entuzjazmem, ale ponieważ miałem po drodze z bibliotek do domu, to spóźniłem się popatrzeć z bliska na te demokracje.
Na miejscu, okazało się, że była jakaś komisja uczelniana i ledwo kilka osób z wydziału, z czego uprawnionych do głosowania 3 osoby, a uprawnionych do startowania 2 osoby w tym ja.
Akurat do wybrania były 2 stanowiska.
Kolega zgodził się na jedno z nich.
Na chętnych na drugie czekaliśmy.
Nikt jednak nie przyszedł.
Chcieli więc mnie namówić: bo tam i tak nic się nie robi, bo oni i tak się nie spotykają, bo najwyżej napiją się czasami herbaty z prądem, bo wpiszesz sobie do cv.
Poza absurdalnością poprzednich, to ten ostatni argument rozsierdził mnie najbardziej i może bez niego mógłbym się zastanawiać, co by było gdyby, ale jak mnie ktoś straszy sivi, to coś we mnie wstępuje.
Oczywiście cała sprawa wynikała z tego, że nikt więcej nie przyszedł i trzeba było znaleźć frajera, żeby nie zaczynać od nowa procedury i nie zbierać się po raz kolejny.
Presji zapewniającej jednocześnie, że nikt nie chce na mnie wywierać presji było aż tyle, że znowu musiałem odegrać dupę (w sensie melancholijnego nieudacznika) i dać do zrozumienia, że nie da się ze mną porozumieć.
Później oczywiście zaczęły się kombinacje, żeby to jakoś rozwiązać, żeby przez telefon ktoś się zgłosił, albo przez fejsa. Potem znów komuś się przypomniało, czy przypadkiem w głosowaniu nie musi wziąć udziału połowa - ale znowu połowa czego?
Łebki z komisji pokłóciły się ze sobą, bo 2 osoby chciały zrobić różne wersje przekrętu, albo zblokowali się nawzajem i do niczego znów nie doszliśmy. Jeden łeb przeglądał jakieś dokumenty na telefonie, nie wiadomo, co dokładnie, ale uznał, że może być tak jak jest, więc wszyscy mu zaufali, bo podobno jest prawnik i jako jedyny przyszedł w koszuli i marynarce (a miał też brodę i okulary).
Jednogłośny (3 głosy) wybraniec na pierwsze stanowisko zauważył, że spieszy się na zajęcia, więc zaczęła się z kolei panika na temat tego, jakimi danymi należy potwierdzić jego chlubną wygraną, zanim wyjdzie.
Co działo się dalej - trzeba by szukać na innych blogach, bo ja ukłoniłem się, powiedziałem 'przepraszam' i sam wyszedłem.
Co ciekawe, rok temu też otarłem się o to samo stanowisko, którego dokładnej nazwy wciąż nie znam, ale wtedy wybór dokonywał się po jednych z zajęć, na korytarzu, wśród tych którzy nie zdążyli jeszcze zbiec po schodach i wtedy były 3 osoby do 2 stanowisk, więc uchowałem się dużo przystojniej, choć w podobnie dziwacznie demokratycznych okolicznościach.
Dostałem zaproszenie na wybory uzupełniające do organów chyba doktoranckich i chyba wydziałowych - prawdę mówiąc kojarzę tylko szefa tego wszystkiego, co doktoranckie na moim wydziale i z uwagi na jego zachęty, zainteresowałem się tym spotkaniem. Nie żeby z entuzjazmem, ale ponieważ miałem po drodze z bibliotek do domu, to spóźniłem się popatrzeć z bliska na te demokracje.
Na miejscu, okazało się, że była jakaś komisja uczelniana i ledwo kilka osób z wydziału, z czego uprawnionych do głosowania 3 osoby, a uprawnionych do startowania 2 osoby w tym ja.
Akurat do wybrania były 2 stanowiska.
Kolega zgodził się na jedno z nich.
Na chętnych na drugie czekaliśmy.
Nikt jednak nie przyszedł.
Chcieli więc mnie namówić: bo tam i tak nic się nie robi, bo oni i tak się nie spotykają, bo najwyżej napiją się czasami herbaty z prądem, bo wpiszesz sobie do cv.
Poza absurdalnością poprzednich, to ten ostatni argument rozsierdził mnie najbardziej i może bez niego mógłbym się zastanawiać, co by było gdyby, ale jak mnie ktoś straszy sivi, to coś we mnie wstępuje.
Oczywiście cała sprawa wynikała z tego, że nikt więcej nie przyszedł i trzeba było znaleźć frajera, żeby nie zaczynać od nowa procedury i nie zbierać się po raz kolejny.
Presji zapewniającej jednocześnie, że nikt nie chce na mnie wywierać presji było aż tyle, że znowu musiałem odegrać dupę (w sensie melancholijnego nieudacznika) i dać do zrozumienia, że nie da się ze mną porozumieć.
Później oczywiście zaczęły się kombinacje, żeby to jakoś rozwiązać, żeby przez telefon ktoś się zgłosił, albo przez fejsa. Potem znów komuś się przypomniało, czy przypadkiem w głosowaniu nie musi wziąć udziału połowa - ale znowu połowa czego?
Łebki z komisji pokłóciły się ze sobą, bo 2 osoby chciały zrobić różne wersje przekrętu, albo zblokowali się nawzajem i do niczego znów nie doszliśmy. Jeden łeb przeglądał jakieś dokumenty na telefonie, nie wiadomo, co dokładnie, ale uznał, że może być tak jak jest, więc wszyscy mu zaufali, bo podobno jest prawnik i jako jedyny przyszedł w koszuli i marynarce (a miał też brodę i okulary).
Jednogłośny (3 głosy) wybraniec na pierwsze stanowisko zauważył, że spieszy się na zajęcia, więc zaczęła się z kolei panika na temat tego, jakimi danymi należy potwierdzić jego chlubną wygraną, zanim wyjdzie.
Co działo się dalej - trzeba by szukać na innych blogach, bo ja ukłoniłem się, powiedziałem 'przepraszam' i sam wyszedłem.
Co ciekawe, rok temu też otarłem się o to samo stanowisko, którego dokładnej nazwy wciąż nie znam, ale wtedy wybór dokonywał się po jednych z zajęć, na korytarzu, wśród tych którzy nie zdążyli jeszcze zbiec po schodach i wtedy były 3 osoby do 2 stanowisk, więc uchowałem się dużo przystojniej, choć w podobnie dziwacznie demokratycznych okolicznościach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)