środa, 30 kwietnia 2014

meta-osoba - meta-spotkanie

W kontaktach z ludźmi istnieje jakieś prawo kontynuacji. Działa ono typowo chronologicznie – w perspektywie ogólnego krótkiego trwania, ale niekoniecznie odnosząc się do tej samej osoby. Kogokolwiek jutro nie spotkam (chyba, że nie spotkam nikogo – wtedy po prostu: przy następnym spotkaniu), będę z nim lub nią w pewnej mierze kontynuować ostatnie spotkanie, jakie mi się zdarzyło. Każdy kontakt, z kimkolwiek bądź, jest następnym w kolejności doświadczeniem określonym jako spotkanie, jest kolejnym epizodem spotykania. Podobnie, jeśli już dotyczy to ludzi, każdy kolejny napotkany człowiek, jest człowiekiem siłą rzeczy podobnym, nawet bez intencji przypominającym, a może nawet porównywanym do poprzedniego.
W czasach takich jak te, ktoś podobnie wyczulony na punkcie swojego egotyzmu jak ja, skłonny byłby mi zapewne zarzucić, że zbyt mało indywidualizuję ludzi i godny jestem przez to potępienia.
Nie mam przecież zamiaru powiedzieć, że ludzie są wymienni – ale poczułem się przekonany, że traktują się oni nawzajem jako w-ostateczności-czemu-nie-wymienni.
Nieraz mówię pewnym ludziom to, co chciałem powiedzieć innym ludziom, ale z różnych przyczyn mi się nie udawało.
Spotkania nasycają i pozostawiają nas z pewnymi emocjami, postawami, refleksjami, problemami i z wieloma takimi nie da się zrobić nic innego niż podzielić się z kimś kolejnym (bo niekoniecznie z tym samym), a nawet nie dzieląc się – wydzielać i nasycać innych tymi emocjami, postawami lub refleksjami.
Nasze relacje z innymi są więc jednocześnie relacjami z ich relacjami z innymi.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

cytuję i wciąż pytam wiatru

Historia tego czegoś więcej niż moja naiwność jest długa.
Ciągle nie umiem też przestać liczyć na to, że the times, they will be a changin'

środa, 23 kwietnia 2014

przypadkowe tożsamości

Jestem, choć przecież nie zabiegałem: prymitywistą, straight-edge'm, emocjonalny, nieśmiały, kibicem, solipsystyczny, mężczyzną, badaczem kultury, wykształciuchem, mieszczuchem, domatorem, estetycznym minimalistą, aksjotycznym maksymalistą, idealistą, subaltern'em, new-age'owcem, relatywistą, konstrukcjonistą, ankieterem, jednorazowym copywriterem, moralizującym bólem w dupie, rowerzystą, chuderlakiem, łowcą przecen, eskapistą, podstarzały.

piątek, 18 kwietnia 2014

poradniki odradzam

Straszne jest też, że ludzie czytają te jak dla najgłupszych i najbardziej naiwnych dzieci pisane poradniki i wierzą, że w ich pobieżnej lekturze osiągają obiektywną wiedzę, a emocje jakie towarzyszą im w kontakcie ze spektakularnością narracji i anegdot oznaczają odkrywanie prawd życia, które sami mieli na końcu języka i zawsze chcieli działać właśnie w taki sposób, w jaki próbujący zarobić trochę kasy autor upraszcza im całość świata i stawianych przezeń wymagań do postaci zgrabnej bajki. W efekcie takich przeżyć – bo nie jest to przecież nabywanie wiedzy – ludzie, o których mowa, tym mocniej fiksują się na przeczytanych poradach i z uporem oraz poczuciem wywyższenia z powodu przejrzenia tych rzekomych zasad rządzących życiem wcielają w działania slogany autorów poradników, nie potrafiąc już dostrzec, że robią z siebie idiotów i są dla otoczenia nie tyle przedmiotem zazdrości z powodu osiągnięcia tej kompatybilności z sobą/ego/naturą/czymkolwiek, lecz są uciążliwym i żenującym przykładem zadufania opartego na poznawczej dewiacji.

wtorek, 15 kwietnia 2014

dialektyka postmodernizmu

Nikt kto nie wejrzał postmodernizmowi prosto w twarz nie powie mi, że życie jest łatwe, rzeczywistość prosta, a świat do opanowania.
Nie potrafię uwierzyć niczyim dobrym i życzliwym poradom. Widzę w nich tylko kolorowane przez błyszczące barwy popkultury slogany skierowane w przyszłość. Można je budować tylko na wykluczeniach, na odcięciach, na zapomnieniu, na ignorancji.
Nie widzę możliwości, by jednocześnie traktować świat poważnie i hasać po nim z niewzruszonym uśmiechem na twarzy.
Oczywiście, że ci którzy zostali przez postmodernizm dotknięci uciekają od niego, ale co jeśli właśnie w tej ucieczce zawarta jest cała obrzydliwość survival value, po której przyjdzie znów wszystko przed czym rzekoma ironia postmodernizmu ostrzegała i być może niektórzy ockną się później syci - ale znów z krwią na rękach i wokół ust.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

czy te pomyłki są freudowskie?

To ciekawe, że najczęstsze i zawsze te same błędy robię w pisaniu tych słów, które wykorzystuję w swoim naukowym pisarstwie najczęściej i którym winien jestem szczególny szacunek, to znaczy w hsitorii i kutlurze.

niedziela, 13 kwietnia 2014

wierzę w jeże

Po okresie, w którym zdążyłem już niemal sfiksować i niemal wydobrzeć, pani perłowa nagle pojawiła się znowu, tym razem już jako bardziej złotawa.
Teraz moja skóra paruje winem, a głowa myślami, które nie rzadziej niż co trzy minuty wracają do niej, do wczoraj i do tego być może najbardziej bajkowego miejsca, w jakim moje ciało zatrzymało się w tym mieście, do myśli, których nie wypowiedziałem, do pytań, które potrzebuję zadać i do tych pytań, na które zapomniałem odpowiedzieć, a w końcu do jeża, który nam towarzyszył.
Zupełnie mi to parowanie rozbija dzisiejszą robotę, bo zamiast rozumienia filozofa, którego czytam, wciąż myślę o filozofach, jakich używaliśmy wczoraj.
To w nawiązaniu do szczeniactwa, o którym pisałem niedawno, a które wczoraj zarzuciliśmy pannie o dziwnym imieniu, która własne marzenia o byciu w parze próbowała projektować na nas, bo, jak przyznała, sama od 7 lat kocha się w chłopaku z odległego miasta i nie jest właściwie pewne, czy on o tym cokolwiek wie.
A poza tym to fascynujące, jak na bezrybiu i syrena staje się rybą, a pod wpływem euforii ze spotkania, niknie zupełnie potrzeba zastanawiania się nad rybością, nawet jeśli racjonalizmy podpowiadają, że syrena przerasta szklaną kulę, w której według wszelkich standardów ryba powinna się znaleźć w wyniku połowów.
Z drugiej strony, skąd taki niedoświadczony rybak, który od dawna nie widział nic bardziej konkretnego niż burty jego łodzi i wariującą raz po raz niewyraźną linię pomiędzy niebem a wodą miałby mieć w ogóle pewność co do tego, jak wygląda ryba?

wtorek, 1 kwietnia 2014

samo-dzielność

Jakżeż denerwuje mnie, że wszystko wciąż zaczyna się i kończy tylko na mnie. Nawet jeśli coś do mnie dociera, to tylko ja jestem tego świadkiem, a jeśli coś ze mnie wychodzi, to jak kamień w wodę, bez skutków, bez odpłaty, bez radości. Nie wierzę, że to jest stan naturalny życia. Widzę wyraźnie, że to raczej mój solipsyzm, którego sobie nawarzyłem wierząc, że jestem niezależnym podmiotem, że samowystarczalność to objaw siły, że jestem sam z siebie zdolny do wszystkiego. Nie wiem, na którym etapie pojawia się stwierdzenie, że ludzie to tylko problem (u mnie pojawiło się chyba dużo dawniej), który w niczym nie pomaga. Jest to w każdym razie nadużycie. Ludzie to raczej wyzwanie, niż problem – przynoszą problemy, ale są też niezbędni do podtrzymywania się razem ponad niektórymi innymi problemami. Mój problem w tym, że nie ma już ludzi, o których mógłbym powiedzieć, że coś z nimi dzielę. Chyba jedynie poza przeszłością, tym najbardziej mętnym i bezwartościowym kapitałem. Wśród doktorantów jestem głupkiem, wśród ludzi z mojej dziedziny amatorem, w tym mieście wciąż jestem z zewnątrz, wśród współmieszkańców akademika staruch ze mnie, wśród rodziny odmieniec, co nawet wódki wspólnie się nie napije, wśród większości znajomych moje zanurzenie w humanistyce jest zboczeniem, wśród szczęśliwych jestem wciąż poszukującą aporii marudą, wśród robiących kariery – pogubionym poszukiwaczem pewności, w robocie jestem podrzędny, tymczasowy i nie tylko nie legitymuję się formalnymi staraniami o bycie korporacyjnym szczurem, ale też ideowo korporacyjnością gardzę, gdziekolwiek się znajdę czuję się ponadto biedakiem – a wobec prawdziwych biedaków mam wyrzuty sumienia, że i tak wiedzie mi się póki co jakoś. Na dobrą sprawę w każdej sytuacji, w jakiej się znajdę, przytłacza mi ją zaraz jakaś zawarta we mnie fundamentalna ułomność, która wyklucza mnie z prawa do obecności.