czwartek, 29 maja 2014

klękać przed licencjatem

Ludzie są w miarę w porządku dopóki nie założą na siebie wszystkich tych masek, statusów, tytułów, outfitów, symbolicznych uniformów i wszystkich związanych z nimi roszczeń, marzeń, złudzeń.
W efekcie wymaga mezaliansu, żebym ja wyzbyty nadziei w podartych spodniach spróbował przeprosić zastawiającą przejście na chodniku panią z wyfryzjerowanym yorkiem i torebką od Luja Włitona albo pana, co to on jest ceoem i jeździ samochodem z figurką kota na masce.

poniedziałek, 26 maja 2014

nie zorganizuję rewolucji

Oczywiście, że wolę działać niż myśleć.
Tyle tylko, że zbyt długo nie dostrzegałem fałszywości tak formułowanej dychotomii.
Jedna sprawa, że nie da się działać bez myślenia, choćby było to myślenie nieuświadamiane już dzięki uprzedniemu myśleniu i długotrwałej praktyce.
Inna sprawa, że działanie to też rodzaj myślenia.
A jeszcze kolejna, bodaj najtrudniejsza dla mnie to ta, że nie ma działania jako takiego, bo aby móc działać jakiekolwiek działanie, trzeba je najpierw zorganizować – wszystko, co to działanie otacza, umożliwia, daje mu miejsce na zaistnienie i posiadanie znaczenia.
Najprostszym, najbardziej od dawna aktualnym i nieprzypadkowym przy tej okazji przykładem będzie rewolucja, której zawsze tak wielu chce i oczekuje, gotowi w każdej chwili do działania, wiedząc jednak, że ich działanie nic nie da, bo rewolucja wymaga ogromnej organizacji. Bardziej doświadczeni spodziewają się też, że właśnie ta organizacja, której wymaga rewolucja, jest pierwszą oznaką upadku rewolucji. Umożliwiająca rewolucję organizacja już jest reakcją. Każda organizacja dąży do konserwacji i biurokracji, a przecież tym sprzeciwiają się zazwyczaj rewolucje.
Organizacja jest więc o tyle niezbędna, co zdradliwa, a nawet zdradziecka.
Być może dlatego rewolucyjnie można tylko i wyłącznie myśleć.

piątek, 16 maja 2014

cytuję... słownik

Nawet do słownika da się nabrać więcej sympatii niż do niektórych ludzi. Jeden z nich właśnie zaskoczył mnie przykładem sentencji z użyciem słowa, które sprawdzałem, a które w cytowanym nie ma zresztą żadnego znaczenia:

"To close, Mr Delors said that no one can fall in love with the internal market"


czwartek, 15 maja 2014

strategia rozwoju obszaru kompetencji biznesowych

W całych tych biznesach najważniejszą umiejętnością jest posługiwanie się eufemizmami (inaczej: lizanie się po chujach lub, w wersji dla wrażliwych, wchodzenie w dupę) - w każdej sytuacji i wobec każdego. Nieważne czy się tłumaczysz, chcesz coś sprzedać, usatysfakcjonować kogoś, czy tylko wypaść - wszystko trzeba ubrać tak, żeby znaczyło w gruncie rzeczy niewiele, żeby całe znaczenie i cała prawda w temacie zniknęła pod warstwą uspokajającej paplaniny słówek gładkich, już modnych, a jeszcze wydających się specjalistycznymi i umiarkowanie górnolotnymi.
Najważniejsze jednak w całej tej grze to żeby całą eufemistyczność również ubrać w odpowiednie eufemizmy i przekonać siebie samego, że sprzedaje się ekskluzywny, wysoce fachowy i rasowy, pożądany przez tych, którzy sobie nie mogą na niego pozwolić produkt, a nie te banialuki z lukrem, które się faktycznie sprzedaje.

poniedziałek, 12 maja 2014

to ja nakręcam wasze wypłaty

Ktoś mógłby mi zarzucić, że przez moją skrajną oszczędność powiększam swoją biedę, bo nie nakręcam gospodarki.
Tymczasem wręcz przeciwnie.
Jestem ostatnio tak rozrzutny, że podpalając gaz używam nowej zapałki, nawet jeśli obok jakiś gaz już się pali i mógłbym go wykorzystać we współpracą z jakąś używaną już zapałką.
Niechże przemysł zapałczany rośnie w siłę!

P.S. Czekam na oferty współpracy w zakresie zapałczanego marketingu i przypominam wszystkim przedsiębiorcom, że modni blogerzy są w cenie.

niedziela, 11 maja 2014

refleksyjność jako bariera

Problem w tym, że łatwiej napisać o tym jak napisać o refleksyjności niż napisać o refleksyjności.
Łatwiej byłoby mi napisać jak się pisze doktorat, niż napisać doktorat.
To jeszcze jedno piętno.
Cokolwiek robię, muszę wiele uwagi poświęcić temu, że to robię, jak to się robi, dlaczego to robię, dlaczego się to robi (lub dlaczego się tego nie robi). Połączenie tego z robieniem staje się czasem karkołomne, a za każdym razem niesamowicie męczące.

piątek, 9 maja 2014

sequel, czyli obietnica po fakcie

Wariacją na temat tego, że medium jest przekazem jest też prawo kontynuacji opowieści.
Spoty wyborcze partii rządzącej. Klip na 10lecie Polski w UE. Sprawozdania z wykonanego projektu. Raporty z badań. Relacje z randek. Być może nawet spowiedzi.
Najpierw powstają wizje, które zapowiadają przyszłość, obiecują, zapewniają, nęcą, tworzą świetlane obrazy.
W praktyce jak zawsze, chujowo, zwyczajnie, bez szczególnych zmian, bez fajerwerków.
A po fakcie robi się te przedstawienia, które sięgając wstecz do zapowiedzianej uprzednio przyszłości, pokazują to samo, ale mówiąc, że to przeszłość. Nawiązują nie do samej przeszłości – czyli nie do rzeczywistości, lecz do przedstawienia, które wcześniej zapowiadało, nęciło, obiecywało.
Są to sequele fikcji (która nie jest ani fabularna ani naukowa), a nie produkcje dokumentalne.

czwartek, 8 maja 2014

jeśli p to q

Jakież to zabawne złudzenie, że wszystko można zrobić właściwie jeśli tylko dobrze się do tego przyłożyć. Jakby te urzędniki się trochę postarały, to nie musiałbym stać w kolejce. Jakby się autor przyłożył, to książka byłaby bardziej zrozumiała. Gdyby sportowiec poważnie traktował treningi, to by nie przegrywał. Gdyby kózka nie skakała, to by karku nie złamała. Jakby była obiektywna, to by powiedziała prawdę. Gdyby się uczył, to by miał pracę. Gdyby ludzie chcieli, to byłoby w tym kraju dobrze. Jakby się chłop starał, to bym go nie zdradzała – o! – a to jeszcze co innego.

wtorek, 6 maja 2014

cytuję z dedykacją dla wszystkich tytułujących się

Często widuję ludzi, którzy twierdząc, że studia niczego nie uczą, jednocześnie posługują się nie tylko wobec mnie najbardziej drażniącym na świecie pytaniem "co można po tym robić?", oceniają ludzi według wykształcenia, a także przedstawiają się jako specjaliści po specjalistycznych studiach i żądają na tej podstawie przyznania prerogatyw we wszystkim co możliwe.
W związku z tym jeden z moich mistrzów o uzurpowaniu sobie statusów:

„W odróżnieniu od posiadaczy kulturowego kapitału pozbawionego szkolnego poświadczenia, których można zawsze zmusić do wykazania się, ponieważ są oni jedynie tym, co robią, czyli zwykłymi dziećmi swoich dzieł kulturowych, posiadacze tytułów kulturowego szlachectwa [...] mogą zadowolić się tym, czym są, ponieważ wszystkie ich działania warte są tyle, ile wart jest ich sprawca, i afirmują oraz podtrzymują istotę, na mocy której są realizowane. Określani przez tytuły, które ich zarazem predysponują i legitymizują do bycia tym, kim są, które czynią z tego, co robią, manifestację istoty zarazem poprzedzającej i przewyższającej swoje przejawy”. 
 
Pierre Bourdieu, Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, przeł. Piotr Biłos, Warszawa 2005, s. 33.


poniedziałek, 5 maja 2014

tradycyjnie chujowo – chujowo, ale tradycyjnie

Kiedyś myślałem, że narzekania, których muszę wysłuchiwać i które podsłuchuję są zobowiązaniami do zmiany, że są wezwaniami do stwarzania lepszego świata i stawania się lepszymi ludźmi. Wierzyłem, że stereotypy nie tylko można, ale i trzeba łamać. Chciałem likwidować te zacofane i bezrefleksyjne błędy ze swojego myślenia. Wierzyłem nawet w oświecenie.
Obecnie widzę, że ludzie potrzebują właśnie tych wszystkich stereotypów, zabobonów i niekonsekwencji, na które wciąż narzekają, a nade wszystko – potrzebują właśnie tego narzekania. Byleby tylko obiekt narzekania był znany, tradycyjny, z góry założony, tym narzekaniem właśnie wyprodukowany i przez narzekanie odtwarzany na chwałę stabilności tego „chujowo”, w które wolimy się wtłoczyć niż szukać nieprzewidywalnej i nielojalnej wobec historii poprawy.

piątek, 2 maja 2014

dla Eureki

Wielu opowiadających opowiadaczy opowiada o jakichś momentach przełomowych w ich życiach. Zazwyczaj przedstawiają to jako nagłe olśnienie - że nagle zdali sobie z czegoś sprawę, że spłynęło na nich błogosławieństwo, że zrozumieli, że na oczy przejrzeli, że postanowili odmienić swoje życie.
Jest więc moment, w którym pojawia się genialna myśl i od tej pory wszystko jest inne i nabiera sensu i wiadomo co robić i wszystko następujące jest temu podporządkowane.
Muszę przyznać, że nie rozumiem.
Mi też zdarzają się myśli, które daje się opisywać w ten sposób, ale drobne różnice nie pozwoliły mi zostać opowiadaczem takich opowieści.
Bo skąd niby mają pewność co do tej właśnie myśli (chyba że to desperacja, która swoją drogą w moim przypadku nie pomaga)?
Skąd na podstawie takiego jednego olśnienia wiedzą nagle jak działać (wiedza a działanie to nawet ontycznie dwie sprawy)?
Jak można zastosować przełom w życiu (stosowałem w granicach moich możliwości przełomy, ale one też nie pomogły)?
I jak się przydarza ta pojedynczość? Mnie te nagłe, nieubłagane, szokujące, rewolucjonizujące, załamujące lub pobudzające, olśniewające, kreatywne, silne, genialne myśli nachodzą zazwyczaj po parę razy dziennie. Na pewno za dużo ich przerobiłem, żeby móc zrealizować choćby połowę (pomijam to, że niektóre wzajem się wykluczają), za dużo żeby wierzyć w ich rewolucyjność, genialność i potencjalność. To chyba właśnie ich wielość męczy mnie najbardziej i uniemożliwia przy okazji jakąkolwiek pewność i wiarę w możliwość zasadnych i trafnych wyborów.