wtorek, 30 grudnia 2014

błędny jego mać rycerz.

Pojawiam się, robię coś, zrywam się do działania i wielkich czynów, uderzam moralizatorstwem, poświęcam się, staram się tworzyć obrazy do naśladowania, buduję, czasem nawet zakochuje się i wywołuję wzajemność.
Po czym nie zostawiając pantofla ani nawet w sobie śladu uprzednich dokonań, zrywam ze wszystkim i ruszam w siną dal po nowe wyzwania. Jak Johny Wayne w The Searchers.
Nie wiem, czy ktoś uwierzy, że mogę tak o sobie myśleć, ale nie umiem uwolnić się od takiego systemu organizacji motywacji.
Połączenie Amelii i Wayne'a nawet. Taki byłby mój ideał, choć sam bym sobie nie życzył życia w jego ramach.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

tata Leona

Przyznaję, że używam suchych tekstów swojego ojca.
Wykazywał się on w mojej obecności gorszymi i lepszymi. Nie wszystkie były tak całkiem suche. Nie o to jednak chodzi. Jakie by nie były, przypominają mi się, narzucają się i przydają się do myślenia i opanowywania sytuacji różnych. Zwłaszcza tych sytuacji, o których wierzyłem, że ich w życiu uniknę.
Wszyscy rewolucjoniści mają tą samą wadę – pamięć.
Mogą swoje utopie wymyślać, opisywać, malować, opowiadać, wyśpiewywać, wychwalać, wcielać i szerzyć, ale dużo szybciej niż później przychodzi na nich ten moment, w którym ni z tego ni z owego odtwarzają.
Mogą sobie mieć najczystsze intencje wyrżnięcia co do nogi wszystkich swoich przodków, spalenia co do drzazgi wszystkich miast i nie pozostawienia przy sobie żadnych dwóch kamieni, które złączył ze sobą stary świat. I tak sami siebie przyłapią przedwcześnie na przypominaniu sobą tamtych – na tych samych gestach, wzorach, formułach, strukturach i smakach.
Może gdybyśmy mieli chociaż czas, nie mówiąc o chęciach zastanowienia się nad tym jak odnieść się do świata, w sposób jaki chcemy reprezentować i tworzyć – ale najczęściej odnosić się musimy pospiesznie i bez świadomości odnoszenia się. Zanim zauważymy, że stworzyliśmy świat, okazuje się, że wyszedł nam jakiś taki sam, jak naszym rodzicom.

W ramach nieznaczącego post scriptum jeden ze sztandarowych dla mnie przykładów jednego z ulubionych w repertuarze mojego ojca gatunków, czyli kawałów z/o PRLu, bo przy okazji także o urządzaniu świata:
 
Jako receptę na niedobory, przyznajmy na podstawie losowania kartki na żywność tylko połowie ludności. Ci, którzy wylosują – najedzą się do syta. A ci, którzy nie wylosują - ... - a niech zdychają! A po chuj nam tacy pechowcy!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

może i kościotrup nie wstaje, ale mimo wszystko trochę podryguje

Jakiś miesiąc temu profesor, mój jeszcze nie promotor bo przed niedoszłym moim otwarciem przewodu doktorskiego, jedynie opiekun naukowy pożyczył mi książkę, taką o charakterze leksykonicznym, której zapowiedzi czytałem już ze 2 lata wcześniej i czekałem, wcześniej z niecierpliwością, potem już tylko ze zobojętniałą ciekawskością. W każdym razie praca okazała się ładnie wydana. Ale nie wolno powiedzieć, że w książce o to chodzi, więc przyznam, że i treściowo oceniłem ją wysoko podczytując fragmenty w przerwach między pracą a czytaniem czegoś potrzebniejszego i gotowaniem obiadu do pracy na dzień następny. Kolejne z haseł, autorstwa bądź co bądź uznanego profesora, zainteresowało mnie całkiem mocno, a potem spojrzałem do bibliografii i zobaczywszy tam swoje nazwisko przez oszałamiająco długą chwilę nie mogłem złapać tchu.
Interesować się, czytać, pisać i nawet publikować to jedno - ale dowiedzieć się, że ktoś to znalazł, czytał i poważa chociażby jako kuriozum, to już zupełnie inna sprawa!
Podobnie miewam z tym blogiem, kiedy dostrzegam, że ktoś w niego wdepnął. Wiele razy próbowałem sobie wyobrażać miny przypadkowych czytelników, ale nie wychodziło mi to zadowalająco. Znajdowanie komentarzy cieszyło mnie więc zawsze jak skwarka w kaszy.
W poprzednim tygodniu dowiedziałem się jeszcze ostatecznie, a dzisiaj zobaczyłem, że mój artykuł faktycznie opublikowano w wiem, że nie tylko moim zdaniem najlepszym czasopiśmie humanistycznym w Polsce.
Miło jest wiedzieć, że rośnie co się posiało. Głupio jest wiedzieć, że urosło, kiedy się to pole w niedoczekaniu owoców właściwie opuściło dla łatwiejszego chleba z pracy najemnej.


Ilustracja dodana później. Źródło: oczywiście https://pl-pl.facebook.com/SztuczneFiolki

sobota, 20 grudnia 2014

estetyka czyli brutalne narzędzie dystynkcji

Dawniej, a dokładniej w latach mojej szczenięcości osiedlowo-dresiarskiej obrzydzała mnie wręcz w moim ówczesnym pojęciu staromodna ornamentyka, jaką choćby moi rodzice mieli udekorowane mieszkanie.
Dziwiło mnie, że ludzie mogą być tak ślepi na to, co jest najwłaściwsze i nie zarzucili wszystkich znanych estetyk na rzecz tego, aby nie tylko na odzieży, ale też na ścianie, na pościeli, a najlepiej także na żywności mieć wzorce i znaczek Nike, byleby potwierdzony opinią 'oryginału'.
Nawet odchodząc od tej zwulgaryzowanej estetyki, podniecałem się najczęściej modernizmem i nowoczesnością. Dalim, Ernstem, Fatboy Slimem, Daft Punk, Jasieńskim, Liebeskindem, Kubrickiem.
Przy wyznaczającym okresy mojego mieszkania w tym miejscu, na które okazałem się niedawno skazany rytuale wymianie pościeli dostałem ostatnio taką jak zwizualizowana poniżej, białą, z motywami florystycznymi w delikatnych kolorach i nie mogę się na nią napatrzeć, jednocześnie nie mogąc się nadziwić tym, jak kiedyś byłbym taką właśnie najpewniej zniesmaczony.


poniedziałek, 15 grudnia 2014

zaprzańska szczerość

Kobiety mają chyba w większości manipulowanie dużo bardziej znaturalizowane. Ponieważ robią to codziennie przez makijaż, wszystkie zabiegi upiększająco-odmładzająco-odobrzydliwiające, czy też dobór odzieżowego uścisku, odpowiednio modelującego i odsłaniającego ciało, w końcu muszą przestać widzieć w manipulacji cokolwiek dziwnego. Kobieta, która stara się przekonać siebie i innych, że dba o siebie, przyjmuje manipulowanie jako swoją domenę i atut. Nic chyba dziwnego, że z moją naganą dla manipulowania nie znajduję zrozumienia i muszę być porzucany przez wtrącenie do kategorii infantylności.

sobota, 13 grudnia 2014

heroiczne moje batalie o jakiekolwiek towarzystwo

Kontynuując ostatni wątek, mogę pochwalić się, że zaszczyciły mnie w tym tygodniu aż 2 możliwości umówienia się z paniami, o których wiedziałem mało, ale postanowiliśmy zaryzykować.
Pierwsza była nawet mniej więcej nawet. I nawet potrafiliśmy się dogadywać i współodczuwać pewne stany, niektóre dla mnie konstytucyjne. Można by powiedzieć, że krótkie to spotkanie było całkiem udane, gdyby nie to, że pozytywnie zaskoczony tą panią, okropnie nudziłem się sobą. Nie mogę siebie słuchać, głodne są te kawałki i bez znaczenia, nawet nie mam ochoty ubierać ich w retorycznie piękną całość. Tyle razy już o nich myślałem, że nie mogę pohamować wstrętu do opowiadania. Nawet mój głos mnie denerwował.
Pomyślałem jednak, że może apetyt wzrośnie i potraktowane jako sparing pierwsze spotkanie pozwoli mi wybrać się na drugie już jak na wojnę i walczyć jak o śmierć lub życie. Czułem już zdecydowanie zew krwi, ale ostatecznie zaspałem. Na 19.30.

sobota, 6 grudnia 2014

godna samotność

Chyba przestałem znosić samotność z godnością.
Nie dość, że zachciało mi się ludzi w życiu, nie dość że założyłem konto na portalu randkowym, nie dość że zacząłem myśleć o mówieniu do ludzi, to jeszcze napisałem na jakimś portalu ogłoszenie głoszące, że nawiążę współpracę w sprawie zarządzania moją samotnością i rozmawiałem z nawet najbardziej przypadkowymi ludźmi, którzy na takowy akt odpowiedzieli. Nikt jednak spotkać się ze mną nie chciał, nawet jeśli przyznawałem się do tego, że dostałem na koniec swojej poprzedniej pracy w uznaniu dla mojej o tyle potrzebnej co miałkiej i dla wszystkich innych wstrętnej roboty butelkę, którą mógłbym opróżnić z zawartości z kto-pierwszy-ten-lepszą. Niektórzy deklarowali się, ale na pytanie zobowiązujące do ustalenia co-do-czego, znikali. Albo tylko ja jestem w tych czasach zdesperowany, albo natykam się wyłącznie na takich o desperacji słomianej.
Na ile to desperacja, a na ile mam prawo?
Godna samotność to coś jak spokojna starość.
Wiemy (a raczej podejrzewamy), że to spierdolony los, ale uznajemy, że nie powinien on w żadnym razie być afiszowanym, ani w ogóle wychodzić na zewnątrz. To ten rodzaj problemu, którego właściwym miejscem jest bycie pod dywanem, zamiecionym, niewidocznym, niedrażniącym, nieprzypominającym o sobie. Nawet ci co cierpią na spokojną starość lub godną samotność czuję się oburzeni, gdy ktoś użyje wobec takich podmiotów określenia innego niż mający być przysłowiowym eufemizm.


piątek, 5 grudnia 2014

prawdziwościowy autoterroryzm

Nie wiem z powodu jakiej to naiwności tak uczepiłem się idei prawdy.
Działa to we mnie od najmłodszych lat.
Każda wypowiedź musi zostać poddana testowi prawdziwości.
Zamiast stwarzać, poszukuję więc przeciwwskazań.
Zamiast zapewniać, przypominam innym o nieodłącznej nieprzewidywalności.
Zamiast potwierdzać, przypominam sobie o skromności władz mojego rozumowania i pamięci.
Zamiast poklepywać po plecach, znajduję słowa rozpętujące kolejne wątpliwości.
Wszystko jest w ten sposób chyba, prawdopodobnie, nie wiem, byłoby, jeśli ewentualnie chcesz.
Zawsze można przecież czegoś nie uwzględnić. Zawsze się czegoś nie uwzględnia. Każdy się myli. Jak więc można mówić wielkimi kwantyfikatorami bez wyrzutów sumienia?
Jeśli Bóg istnieje w formie wielkie statystyka, który dla każdej swojej owieczki ma zestaw neonowych słupków lub przynajmniej plik w excelu w celu mierzenia poszczególnych aspektów życia pod względem ilości lub skuteczności, to w pierwszych miliardzie (może nawet wyżej, kto wie) zawodników znalazłbym się w kategorii nie-mijania się z prawdą.