sobota, 30 maja 2015

paszport obiadowy i postawa bezpaństwowca

Ostatnio po raz pierwszy w mojej dziesięciomiesięcznej już korpokarierze skorzystałem z usług tej kantyny, która jest u nas w bunkrze na parterze. Skorzystałem po raz pierwszy, bo mój szef przyjechał i stawiał. Po raz drugi skorzystałem następnego dnia, bo liczyłem na to, że postawi, ale z powodu mojego szkolenia bhp, nie zdążyłem się załapać, a sam sobie nic nie przygotowałem.
Przy okazji jednak uświadomiono mi, że istnieje taka instytucja, jak karta lunchpass, na którą za każdy dzień pracy przelewana jest jakaś kwota oznaczająca dofinansowanie do wyżywienia.
Nie wiem od ilu miesięcy z tych dziesięciu mam taką kartę, ale w ogóle nie zauważyłem, że ją mam. Prawdopodobne jest, że kiedyś ją dostałem, ale najwyraźniej od razu ją wyrzuciłem, kojarząc z jakimiś programami lojalnościowymi i spodziewając się, że będę musiał sam ją opłacać w jakiś sposób. 
Prawdopodobnie zgromadziłem więc niezły majątek zupełnie o tym nie wiedząc.
Jak mogłem się spodziewać, że praca może być źródłem korzyści?
Wciąż normą jest dla mnie, że praca to wyzysk, nuda, katorga, stres i deterioracja zdrowia.
Normą jest dla mnie to, że zakupy polegają na poszukiwaniu promocji, wybieraniu tego, co najtańsze i uciekaniu ze wstydem przed ludźmi, którzy widzieli, co położyłem na taśmie.
Wszelka forma reklamy to wciąż dla mnie wyłącznie śmieć niszczący przestrzeń, w którym nie dostrzegam żadnej oferty.
Repertuary, katalogi i programy to dla mnie obce rzeczy, a moja noga nie postanie w żadnych kinach, teatrach, butikach, imprezach, wakacjach.

niedziela, 24 maja 2015

precz z komunią

Ponieważ byłem wdrażany do świata w tym kraju i w tym pokoleniu, to wdrażano mnie już od małego do tej religii.
Pierwsze wspomnienia jakie mam z Kościołem to te, że bawiliśmy się z bratem resorakami w kościele, a raz podczas mszy nawet się porzygałem i ojciec z wielkim wstydem musiał posprzątać skutki dobrych chęci wychowania mnie w wierze.
Poważniej zrobiło się przy okazji komunii. Najpierw widziałem ją u innych jako ten dziwaczy spektakl, w którym ktoś z zazwyczaj latających sobie frywolnie po orbicie wydarzeń dzieciaków nagle stawał w centrum uwagi w dziwnym stroju, fryzurze i roli.
Potem przyszła kolej na mnie. Przyjąć rower, zegarek i kilka kopert z banknotową zawartością – to jeszcze mogłem załatwić. Jednak zanim to, kiedy po całej serii urabiania w szkole, domu i kościele kazano mi iść do spowiedzi, pamiętam bardzo dobrze, że w ostatnim momencie popłakałem się i nie chciałem się zbliżać do konfesjonału. Sprawa klasowej rywalizacji i blokowania kolejki dla następnych numerów z dziennika sprawiła, że i ja w końcu odbyłem swoją kolej.
To był kolejny z przypadków, w których dałem się nabrać na powagę sytuacji i nie zdążyłem zorientować się, że twarzy trzeba mieć wiele, a do kościoła przynosić tą kamienną, od której wszystkie napomnienia odbiją się jak groch i wrócimy robić swoje. Dopiero z czasem zauważałem, że do kościoła przychodzimy pokazać się, sprawdzić kto inny był się pokazać, jak się ubrał, jak blisko ołtarza usiadł, czy fałszował, czy nie wstał z klęczków zbyt szybko, czy wyszedł przed końcem, czy stał pod kościołem i te wszystkie podobne rzeczy.
Opowiadanie „momentów” z życia obcemu kolesiowi w sutannie i koloratce, którego twarzy ani rąk nie można zobaczyć, praktykowałem potem jeszcze więcej razy, ale teraz już sobie nie wyobrażam.
Spośród wielu dziwactw, z jakimi zetknąłem się ze strony tej instytucji pierwsza komunia jest dla mnie wyraźnym barbarzyństwem.

piątek, 22 maja 2015

życie jako kolekcja równie nic-nie-znaczących możliwości

Mój problem z pamięcią i wieloma jeszcze w konsekwencji rzeczami polega na i wynika z tego nieszczęsnego sposobu odbierania rzeczywistości.
Trudno mi więc zapamiętać to co się dzieje lub to co ma się w wyniku moich działań dziać, z tego powodu, że każde takie wydarzenie traktuję przede wszystkim jako jedynie coś, co w rzeczywistości, która zdaje się istnieć jest możliwe do przydarzenia się.
Interesuje mnie bardziej dopuszczalność zaistnienia, prawdopodobieństwo, szacunkowa częstotliwość, odczucia ludzi, którzy z taką przydarzeniowością mogą lub muszą się stykać.
Toteż mniej potrafię zapamiętać i w skuteczny sposób traktować jako moją powinność lub pewnikowy przyszły, choćby nawet zupełnie niedługo mający nastąpić, los.
Niektórzy oto pracują w korporacji, ale inni pracują gdzie indziej. Niektórym zdarza się być prezydentami albo mistrzami świata, noblistami albo kryminalistami, topielcami albo prorokami. Z innej strony można skończyć szkołę, ale nie trzeba. Można być profesorem, a można być technikiem. Można pracować z mozołem, a można też nieustannie poszukiwać odpoczynków. Można pić alkohol, ale można też herbatę, i to nawet z cukrem. Można wstać rano, ale przyjemnie jest poleżeć sobie jeszcze trochę. Można chodzić po ulicach, ale równie dobrze można biegać czy czołgać się. Można prosto, można okrężnie, można wcale. Jeden powie tak, a inny powie nie. Jednemu wiatr pod żagle, a innemu w oczy. Raz białe, a raz turkusowe. Tu mają dywany, a tam podsufitki. Jedni lubią smaki, a inni dźwięki, jedni takie, a inni inne. Ona miała na imię Gosią, a ona ma Anka. Można się życiem cieszyć i kroczyć od przyjemności do sukcesu, a można też życie zmarnować, z kretesem i najbardziej żałośnie.
Ostatecznie to wszystko tylko opcje i nie ma większego znaczenia, która zdecyduje się zdarzyć. Prawdziwa i istotna pozostaje tylko ta czysta przygodność.
Trudno mi więc konsekwentnie i z pełnym utożsamieniem grać role.
Trudno mi podążać krok w krok za autorytetami.
Trudno mi wdrażać w życie filozofie, choćby nawet te egzystencjalne(!)
Trudno mi (w tym przypadku na szczęście przynajmniej w perspektywie resztek mojego zdrowia i wytrzymałości) przejmować się pechowymi i tragicznymi przydarzeniami.
Trudno mi podzielać cudze emocje.
Trudno mi entuzjazmować się czymś (bo) zamiast całej reszty.
Trudno mi zazdrościć.
Trudno mi koherentnie narratywizować własną biografię.
Trudno mi wierzyć w historie i Historię.
Trudno mi godzić się z jednorazowością i określonością.
Trudno mi planować przyszłość.
Trudno mi odpowiadać przed sobą za siebie.

sobota, 9 maja 2015

oddać życie za długowieczność

Przeglądając nagłówki informacji przeczytałem właśnie, że receptą na wieczną młodość jest "wino, głodówka i seks".
Tym samym polecam się ze mną żegnać.

To nie pierwszy ani nie tysięczny raz, gdy widzę w podobnym stylu utrzymane materiały.
Gdyby Schopenhauer zmartwychwstał i zobaczył skalę lęku przed śmiercią i różnorodność prób jej unieważnienia sposobami, które nawet za jego czasów uznano by za czystą alchemię, to w efekcie ze śmiechu pękłby i zginął niechybnie po raz wtóry.

piątek, 1 maja 2015

każda wersja jest nieostateczna

W prywatnych i zawodowych różnych moich zajęciach, które związane są z naciskaniem klawiszy na klawiaturach, robię mnóstwo błędów. Szczególnie częstym ich rodzajem jest niespójność odmiany słów tworzących wyrażenie ("ze zmarnowanego życie") albo pomieszanie różnych fraz ze sobą („serdecznie pozdrowienia”).
Tłumaczę się zawsze (tłumaczę się oczywiście tylko wewnętrznie, wiedząc, że nikogo to nie obchodzi i po prostu jestem klasyfikowany jako głąb niepiśmienny i nieuważny) w ten sposób, że nie znam i nie uznaję wersji najlepszych ani wersji jedynych. Istnieje zawsze tyle możliwości ujęcia wszystkiego (nawet najprostszego wszystkiego), że zanim zdecyduję się na którąś, to przetestuję i usunę kilka poprzednich. Niestety właśnie czasami niedousunę wszystkiego z wersji poprzedniej i wtedy nie tylko przestrzeń, pamięć i kultura, ale też mój kawałek tekstu, choćby to był głupi mail, okazuje, że jest palimpsestem.