poniedziałek, 28 grudnia 2015

głupotą płacimy za ciągłość

Czy nie jest tak, że zamiast naprawdę się uczyć – próbować, otwierać na nowe myśli, podążać za autorytetami, sprawdzać odmienne perspektywy, osiągać nowe horyzonty – próbujemy nieraz jedynie znaleźć dostojną formę dla dziecięcych i mniej lub bardziej dziecinnych złudzeń oraz wrażeń?
Poświęcanie mądrości dla poczucia diachronicznej tożsamości.
Obrona dawnych błędów dla zachowania twarzy.
Dobra mina do jakiejkolwiek gry.
Zachowanie dobrej miny jako główna zasada przewodnika przez życie.
Racjonalizowanie przeszłości za wszelką cenę i wbrew tej przeszłości.
Uzasadnianie zamiast poznawania.
Zamurowanie się na śmierć w twierdzy przypadków, które złożyły się na życie.

wtorek, 22 grudnia 2015

sztuka prawicy


Wciąż powtarza się sytuacja, w której polska prawica buntuje się przeciw wybranym artystom, ich sztukom, rzeźbom, obrazom lub książkom.
Prawicę będę tu niestety upraszczać, ale nie potrafię zdefiniować w których to dokładnie jej kręgach pojawiają się te święte oburzenia. Widzieliśmy je przecież tak u rozmodlonych do ojca dyrektora i dyktatora bab, dojrzewających sebixów z bloków i bram, partyjnych wymoczków z zadartym nosem, jak i u kadr akademickich.
W każdym razie źródło bulwersotoku wydaje się być im (a może jeszcze innym, których poprzez obecne rozdrażnienie nie dostrzegam) wspólne. Jest nim niezrozumienie lub niechęć do tego, że sztuka wymaga myślenia.
Sztuka nie może być definiowana wyłącznie jako to, co ładne i przyjemne w kontakcie. Kiczowaty landzszafcik, różowy słonik z podniesioną trąbą, wpadające w ucho zapętlone pięć dźwięków, przewidywalny happy end – nawet jeśli przynoszą komuś radość, to sztuką mogą być co najwyżej warunkowo.
Sztuka nie może jedynie się podobać. W ogóle nie musi się podobać!
Gdy prawicy coś się nie podoba, to chce ona odbierać temu miano sztuki i zakazać wszystkim innym kontaktu z taką już dla prawicy niesztuką.
Prawica nie chce uznać, że na sztukę nie wystarcza popatrzeć.
Sztuka wymaga poszukiwań. Sztuka wymaga odniesienia jej przedstawień do kontekstów ze skądinąd lub zewsząd. Wymaga uświadamiania sobie statusu normalności, zwyczajowości, codzienności. Sztuka odwołuje się do intertekstu, który bardzo nie ogranicza się do tekstu, ani do współczesności, ani do materialności. Sztuka wymaga obmyślenia jej, opowiedzenia jej sobie, wyłożenia tego co za nią stoi. Poprzez konfrontowanie nas ze sobą (z nią), konfrontuje nas ze sobą (z nami). Tak, sztuka ma prowokować. Ma wywoływać i powoływać.
Prawica tymczasem oczekuje od sztuki co najwyżej zatwierdzania, tego co na prawicy już uznane za słuszne i dopuszczalne.
Niuanse w podejściu do sztuki widać w podejściu do kobiecego ciała i pokrywa się ono w dużym stopniu z przeciwstawieniem szowinizmu feminizmowi. Gdy w sztuce kobiece ciało ma za zadanie o coś zapytać, do czegoś przekonać, coś zmienić – prawica niemal na pewno uzna to za grzeszne. Kobiece ciało jako wyemancypowane od funkcji prokreacyjnej nie mieści się w prawicowych standardach. Typowa prawica toleruje kobiece ciało tylko w tych przypadkach, w których można za jego wyabstrahowanym od właścicielki obrazem rzucić „fajne cyce”, dobra dupa z ryja”, „zapiąłbym”. Dokładnie to samo określa i ogranicza podejście prawicy do sztuki. Instynktowne, natychmiastowe i oczywiste drgnięcie libido jest na prawicy głównym probierzem artystyczności.

sobota, 5 grudnia 2015

duszności

Gdy zostaję sam ze sobą na weekend, to niezależnie od obowiązków i planów, prędzej czy później znajdę siebie przykrytego pościelą podczas przedłużającej się w bezczas chwili, w której po prostu leżę i w tępym przerażeniu pozwalam własnemu umysłowi zastanawiać się nad sobą. Piszę wtedy tego właściwego bloga, którego ten obecnie wypełniany tekstem, a przez was czytany, jest tylko odpryskiem i wentylem bezpieczeństwa. Przerabiam wtedy wszystkie te najmniej wygodne pytania, które zawsze pozostają bez odpowiedzi. Obserwuję własne niezdarne zmagania z „kim jestem?”, „dlaczego znalazłem się tu i teraz?”, „co mam z tym wszystkim zrobić?”. Próbuję podklejać i łatać swoją wiarę w świat i ludzi. Nieraz zmuszony jestem burzyć całą konstrukcję nadziei, którą wiatr, deszcz, czas i o różnych intencjach wandale naruszyli albo ja sam – raz zaniedbaniem a raz zbytnią architektoniczną finezją – pozbawiłem prawa istnienia, by na oczyszczonym i jeszcze bardziej niż poprzednio nieprzystępnym polu postarać się kiedy indziej zbudować coś znowu od nowa. Marzę o życiach, których nigdy mieć nie będę, u boku ludzi, którzy dawno mnie skreślili albo tych, których nie potrafiłem skłonić do tego, żeby moje imię w ogóle wyartykułowali. Jak reklamy na popularnych portalach, otaczają mnie nagle wyskakujące jedne po drugich wspomnienia wszystkich błędów, razem z ich najdobitniej ukazanymi szczegółami i aż do perwersji powtarzającymi się myślami o straconych w następstwie mojego gapiostwa lub odrobiny szczęścia szansach. Nie mogę opędzić się od oskarżeń i mimo, że zazwyczaj obrzucam nimi siebie, to innym też się one słusznie należą, a jedne ani drugie niczego już w mojej sytuacji nie zmienią. Przewiduję najgorsze scenariusze i spodziewam się utrzymania tendencji absurdalnych, które miotają nami i niszczą wszystkie próby realizacji wartości. Wyobrażam sobie ogrom nicości, który nas wszystkich czeka, a którego po śmierci nikt z nas tak czy inaczej nie doświadczy.
Położywszy się dla chwili odpoczynku, kończę przykuty do łóżka żalem, bezsilnością i, przede wszystkim, tęsknotą.