sobota, 5 grudnia 2015

duszności

Gdy zostaję sam ze sobą na weekend, to niezależnie od obowiązków i planów, prędzej czy później znajdę siebie przykrytego pościelą podczas przedłużającej się w bezczas chwili, w której po prostu leżę i w tępym przerażeniu pozwalam własnemu umysłowi zastanawiać się nad sobą. Piszę wtedy tego właściwego bloga, którego ten obecnie wypełniany tekstem, a przez was czytany, jest tylko odpryskiem i wentylem bezpieczeństwa. Przerabiam wtedy wszystkie te najmniej wygodne pytania, które zawsze pozostają bez odpowiedzi. Obserwuję własne niezdarne zmagania z „kim jestem?”, „dlaczego znalazłem się tu i teraz?”, „co mam z tym wszystkim zrobić?”. Próbuję podklejać i łatać swoją wiarę w świat i ludzi. Nieraz zmuszony jestem burzyć całą konstrukcję nadziei, którą wiatr, deszcz, czas i o różnych intencjach wandale naruszyli albo ja sam – raz zaniedbaniem a raz zbytnią architektoniczną finezją – pozbawiłem prawa istnienia, by na oczyszczonym i jeszcze bardziej niż poprzednio nieprzystępnym polu postarać się kiedy indziej zbudować coś znowu od nowa. Marzę o życiach, których nigdy mieć nie będę, u boku ludzi, którzy dawno mnie skreślili albo tych, których nie potrafiłem skłonić do tego, żeby moje imię w ogóle wyartykułowali. Jak reklamy na popularnych portalach, otaczają mnie nagle wyskakujące jedne po drugich wspomnienia wszystkich błędów, razem z ich najdobitniej ukazanymi szczegółami i aż do perwersji powtarzającymi się myślami o straconych w następstwie mojego gapiostwa lub odrobiny szczęścia szansach. Nie mogę opędzić się od oskarżeń i mimo, że zazwyczaj obrzucam nimi siebie, to innym też się one słusznie należą, a jedne ani drugie niczego już w mojej sytuacji nie zmienią. Przewiduję najgorsze scenariusze i spodziewam się utrzymania tendencji absurdalnych, które miotają nami i niszczą wszystkie próby realizacji wartości. Wyobrażam sobie ogrom nicości, który nas wszystkich czeka, a którego po śmierci nikt z nas tak czy inaczej nie doświadczy.
Położywszy się dla chwili odpoczynku, kończę przykuty do łóżka żalem, bezsilnością i, przede wszystkim, tęsknotą.

4 komentarze:

  1. "Jeżeli nie stracisz głowy, gdy twój świat
    Pogrąży się w zamęcie i będzie winić ciebie,
    Jeżeli ktoś powie ci, żeś mało jest wart,
    Wsłuchasz się, a jednak uwierzysz w siebie,
    Jeżeli cierpliwości znajdziesz w sobie moc,
    A z kłamstwem nie poczujesz się mądry,
    Jeżeli nie znienawidzisz w nienawiści noc,
    I nie pochwalisz się: "Jaki ja jestem dobry";

    Jeżeli marzenia twe nie będą cię uwodzić,
    A w życiu nie myśl sama będzie ci sterem,
    Jeżeli łatwo klęskę z triumfem pogodzisz,
    I zrozumiesz, że mogą być złudzeniem,
    Jeżeli nie uniesiesz się, gdy ci ukradną słowa
    I wypaczą, by durniów nimi odurzyć,
    Jeżeli zbudujesz cierpliwie od nowa
    Dzieła życia swego, gdy obrócą się w gruzy;

    Jeżeli wszystkie wygrane uda ci się zebrać,
    I bez strachu na szalę losu je rzucić,
    I zacząć wszystko od nowa, gdy przegrasz,
    Zamiast po kres dni swoich się smucić,
    Jeżeli postarasz się nakłonić serce,
    By biło mocniej, choć brakuje sił.
    I wytrwasz, nie mając już nic więcej,
    Prócz woli, która będzie mówić: "Żyj!"

    Jeżeli na czele tłumów czysty pozostaniesz
    I prostego człowieka nie obdarzysz wzgardą,
    Jeżeli żaden wróg nie da rady cię zranić
    I będą liczyć się z tobą, ale nikt za bardzo,
    Jeżeli życie swoje wykorzystasz starannie,
    Jak maratończyk, aż do ostatnich minut,
    To wtedy ziemia cała twoją się stanie
    I co więcej - będziesz człowiekiem, mój synu!"

    Rudyard Kipling - Listy do syna (1910) Jeżeli... za Umberto Eco w "Szaleństwo katalogowania"

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba lubi się Pan umartwiać?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie znajduję w tym szczególnej przyjemności,
      nie mam też nad tym specjalnej kontroli,
      być może mam powody (i postanawiam je dostrzegać i akceptować jako dotyczące mnie, zamiast ignorować, wypierać i zrzucać na kozły ofiarne),
      być może nie mam innego wyjścia

      Usuń
  3. OUT of the night that covers me,
    Black as the Pit from pole to pole,
    I thank whatever gods may be
    For my unconquerable soul.

    In the fell clutch of circumstance
    I have not winced nor cried aloud.
    Under the bludgeonings of chance
    My head is bloody, but unbowed.

    Beyond this place of wrath and tears
    Looms but the Horror of the shade,
    And yet the menace of the years
    Finds, and shall find, me unafraid.

    It matters not how strait the gate,
    How charged with punishments the scroll,
    I am the master of my fate:
    I am the captain of my soul.

    Skoro już tak poetycko jedziemy;)

    Pozdrawiamy Cię, Leonie!

    MF

    OdpowiedzUsuń