sobota, 21 lutego 2015

'sɑɪkəʊ

(próżny wpis w odpowiedzi na komentarz z 20.02.2015.23.58)
Wśród 4 podań, jakie złożyłem do 3 uczelni w 2 miastach, gdy wybierałem się na 1 studia znalazło się też podanie na psychologię. Z naukowego punktu widzenia to wielkie szczęście, że się nie dostałem (gromki śmiech i okrzyki looser w tle). Jednak nadal miewam tą kiczowatą ciągotę (tę kiczowatę ciągotę). Pociągają mnie kluby wzajemnej adoracji, ale może głównie pociągają mnie choroby psychiczne na jakie można, a nawet kiedyś spodziewałem się zapaść. Obecnie przydaje mi się schizofrenia (to oczywiście literacka uzurpacja wiązanych z nią skojarzeń niż kliniczna diagnoza) właśnie w formie rozbijania się na kilku takich, jak przykładny wyzyskiwany korporobot, po tym przysypiający nad książkami bierny doktorant, a na koniec dnia zagubiony cynik okopujący się prokrastynacją w akademiku i w końcu dorywczo także ten, którym teraz tu piszę, internetowy bajarz, narzekacz i pouczacz. Byłbym w stanie umiarkowanie sprzeczać się, że to wyrasta ponad granie roli i na przejściu z każdego do każdej z powyższych zmienia mi się osobowość i aura (to pojęcie nawet w ramach psychologii byłoby alchemią).
Ilekroć próbowałem otwierać się na świat i wchodzić z nim w komitywę, banały okazywały się główną treścią potrzebnej w tych celach nauki i wynikających z tych samych powyższych starań doświadczeń. Patrząc z drugiej strony na to samo – okazywało się, że im więcej banału, stereotypu, bezmyślności i powtarzania, tym sprawniej się funkcjonuje i tym skwapliwiej jest się akceptowanym,
Po co jest ten płacz? Wiadomo – klasycznie – to jest płacz na miarę moich możliwości.
Płacz ten jest najprawdopodobniej po nic. Jest on głównie w wyniku. W wyniku, wiesz, wiecie, przecież, przesamotnienia, arogancji i przerażeń.

niedziela, 15 lutego 2015

Nirwański

Nie piszę do bloga, bo pracuję.
Dobrobyt korporacji sam się przecież nie urodzi.
Moja korporacja na szczęście nie szczuje mnie na efektywność, oszczędność (zatrudnianie mnie jest już jej oszczędnością), wskaźniki. Wyniki są jedynie cyklicznie przedstawiane w mailach od ważnych person. Pewnie powinienem się w ten sposób tym bardziej woluntarystycznie utożsamić. Czy udało się – korporacji mną zawładnąć, mi przestać myśleć, moim ambicjom dokonać eutanazji - ?
Z błogim przerażeniem stwierdzam, że częściowo.
Ze wskaźnikami nie utożsamiam się.
Za to praca zaczęła mi się od jakiegoś czasu śnić. To ciekawe, ale przed zmianą stanowiska nie zauważyłem ani razu, abym przejmował się pracą po pracy. Obecnie jednak stałem się za parę rzeczy odpowiedzialny. Nieraz budzę się w nocy z trwogą, że przecież muszę wrócić do snu, bo nie dokończyłem tam pisać jakiegoś oficjalnego maila. Jak tylko odróżnię sen od jawy, nagle kolejny wymiar lęku – bo skoro to jawa, a ja jestem tutaj, to kto w tej chwili pracuje i odpowiada na rzeczywiste maile?
Tego typu nonsensy wyraźnie o czymś świadczą.
W ogóle czuję się dużo głupszy. To dziwaczne obserwować, jak intelekt mnie opuszcza z czasem coraz bardziej. Dziwaczne, ale nie smutne – a to już okropne.
W mijającym tygodniu szef zapewnił mnie, że przedłużamy moją trwającą do końca miesiąca umowę na czas nieokreślony. Pozostały tylko formalności kadrowo-HRowe (mam nadzieję, że to tautologia). Pół roku temu jako przerażony każdym kolejnym miesiącem prekariusz nie wierzyłem, że mi się to kiedykolwiek przytrafi i nienawidziłem każdego kto bagatelizuje tego typu szczęście i bezpieczeństwo
Nie mogę już tego pamiętać.
Nie spodziewałem się, że dodatkowe porcje przymusowego siedzenia tak bardzo dadzą w kość moim stawom (w kość stawom?). Skoro robię takie postępy w korpokonoformi, to może na prywatną służbę zdrowia w budynku obok też powinienem się zdecydować tak jak bodaj wszyscy u mnie?
W ramach głodnych kawałków z podróży do korporacji już od początku planowałem, że opowiem jak to wygląda, ale teraz nie mam już duszy etnografa.
Pamiętam, że na samym początku koleżanka pochwaliła się, że zdarza jej się pójść z chłopakiem na miasto i przehulać 900 zł w jedną noc. Miałem wtedy krzyknąć coś w stylu „czy ty/wy tu jesteście doszczętnie popierdoleni? Przecież to więcej niż ja przez cały miesiąc wydaję  (mam) na życie, a ty kurwa coś takiego i jeszcze się do tego przyznajesz i jeszcze z uśmiechem i jeszcze jako jakaś jebana przechwałka, czy chujwie co to ma właściwie z nami zrobić?”. To pewnie właśnie wtedy wybierając milczenie, zdałem test.
Co ciekawe większość stereotypów o korporacji potwierdza się w skali 1:1. Naprawdę rozmawia się tu głównie o jedzeniu, o pogodzie, o wakacjach, o budowaniu domu/ urządzaniu mieszkania/ brania\spłacania kredytu na to wszystko oraz małżeństwie i dzieciach. Zdarza się oczywiście coś innego od czasu do czasu, ale o czymkolwiek by się nie rozmawiało – zawsze jako o konsumpcji. 

Niech nawet zacytuję to, bo to właściwie tak:


i polecam przewinąć do tego 1:50

niedziela, 8 lutego 2015

Niewidek

W młodości nieraz życzyłem sobie i wyobrażałem bycie niewidzialnym.
Wiedząc, że to niemożliwe, nie wiedziałem, że to na mnie wpłynie.
Poza tym, że oczywiście to najpierw ja wywołałem z siebie to życzenie.
Często zapominam, że jestem uczestnikiem horyzontu mojego doświadczania.
Zachowuję się tak jakbym był niewidzialny.
Działam tak, jakby wszystko dookoła należało do innego wymiaru, na który nie mam wpływu.
Nie mam zamiaru zwracać niczyjej uwagi i nie schodzi ze mnie przekonanie, że i moja uwaga pozostaje dla innych bezwonnym, bezbarwnym niczym.
Życie moje ogranicza się do tego, aby przyjść gdzie trzeba, zrobić co trzeba i wyjść gdy już można. Jeden proces, bez zaburzeń, bez kontekstu, bez odnóg, bez poboczy. Nie stać mnie na nic więcej niż takie czyste zabicie czasu, a właściwie unicestwieniu swojej w tym czasie obecności. Zrobić dokładnie tyle, żeby nie musiano zauważyć, że mnie nie było, ale tak, żeby nie zauważono, że byłem.
Niestety nie da się tego stanu wykorzystać dopóki jest się widzialnym, a ponieważ jestem, to po wielokroć muszę okazywać się nieprzygotowany do żadnego cudzego spojrzenia, minięcia się na drodze, przywitania, żartu, czy oczekiwania.