czwartek, 30 lipca 2015

nieruchawość turysty

sezon jest podobno wakacyjny i każdy kogo na wakacje stać, czyli, jak się domyślam, mniejszość, spieszy się poszczycić wojażami, zdjęciami, pamiątkami i opalenizną. w końcu to, że się było tu i tam to nieodłączny element wyuzdania nazywanego normalnością.
przypomnę więc tylko, że podróżowanie w wymiarze przestrzennym, czy właściwie wyraźnie geograficznym to nie jedyna forma tej aktywności.
osobiście jestem przekonany, że podróżować należy także do innych statusów, stanów, dyskursów. i najlepiej nie tylko jako turyści, bo turysta nigdy niczego się nie dowie, turyście sprzedaje się przygotowane dla niego produkty, a on je konsumuje, cieszy się, po czym wraca do siebie, aby wszystko zastać z powrotem na miejscu, tak jakby nigdy nic nie było. żeby czegoś naprawdę się nauczyć, trzeba niestety podjąć trud migrowania. trzeba przeżyć przejście, fazę obcości i walką o integrację, a potem dostąpić rutyny, aby móc z czystym sumienie powiedzieć "byłem/byłam".

piątek, 17 lipca 2015

sprzątanie świata na co dzień

Od dobrego półtora roku zajmuję się tym przed, po i między godzinami.
Gdy idę ulicą i co jakiś czas, co krok atakuje mnie znienacka agresywna, tępa jak but, nachalna zazwyczaj tymi frędzlami upstroszona, kolorowa i infantylna do słupa, znaku, tablicy, ściany przyklejona reklama jakiegoś kredytu – staram się w większości przypadków zerwać to bezeceństwo i wyrzucić do kosza.
Są takie trasy, na których regularnie zbierałem pokaźnej wielkości kulki ze zgniecionych tych świstków i takie kosze, do których regularnie je wrzucałem.
Wczoraj po raz drugi do przeciwników mojej nierównej walki z hydrą minipożyczkodastwa dołączył przypadkowy przechodzień, zapytując uprzejmie „dlaczego tak bestialsko zrywacie te reklamy”. Ucieszyło mnie po pierwsze, że okazuję się być w swoim czynie społecznym nie taki odosobniony, albo nie taki nieskuteczny, skoro panu około po-czterdziestki jawię się jako „wy”. Po drugie jednak zareagowałem spokojnie i wytłumaczyłem mu w miarę mojego wiecznego pośpiechu to i tamto.
Jestem jednak przekonany, że oburzenie zostało w tej krótkiej relacji umieszczone od początku po niewłaściwej stronie, dlatego i tutaj chciałbym zastanowić się nad tym, o co chodzi.
Zastanawia mnie więc na jakim dyskursie oparta jest logika, według której leczenie miasta z dzikokapitalistycznej pstrokacizny jest „bestialstwem”, które można wbrew międzyludzkiej obcości kwestionować i stawiać kogoś pod ścianą traktujących go z góry pytań. Jednocześnie, jak widać, zupełnie akceptowane i przyjmowane za normę jest to, że zapewne niezbyt wysoko opłacani wysłannicy chwilówkowych baronów krążą po mieście i oszpecają publiczne przestrzenie wyzywającą pstrokacizną składającą fałszywe obietnice, mające na celu nadzianie kasy szemranej proweniencji biznesów.
Nie kwestionuje się lichwiarstwa. Nie kwestionuje się tworzenia spirali zadłużenia. Nie kwestionuje się nadużywania naiwności i trudnych finansowo sytuacji biedoty tego kraju. Nie kwestionuje się wykorzystywania publicznej przestrzeni dla prywatnego interesu. Nie kwestionuje się psucia estetyki miasta tymi namakającymi z czasem, fruwającymi papierzyskami poprzyklejanymi gdzie popadnie. Nie kwestionuje się napędzania tej większej opowieści, w której ważne są wyłącznie pieniądze, pieniądze i pieniądze, tak że nawet każdy słup krzyczy: kredy, pożyczka, gotówka, wymieszane w dodatku z: okazja, potrzeby, marzenia. Nie kwestionuje się także sposobu, w jaki wszystkie te reklamy pojawiają się gęsto i nieustannie na naszych drogach.
Święty jest tylko zamysł na zrobienie kasy bezczelnego kapitalisty.
Nie zgadzając się z tym konkretnym, wczorajszym wyznawcą powyższej logiki i z wszystkimi innymi, gardłująco lub milcząco ją wspierającymi, zrywam reklamy, będę je zrywał i zachęcam do tego samego.

poniedziałek, 6 lipca 2015

od 10 lat nie korzystałem ze zsypu

Jak na kogoś, kto przyzwyczaja się tak powoli i tak głęboko, zdecydowanie zbyt często zmieniam swoje otoczenie.
W związku z zakończeniem roku akademickiego, akademik wyludnił się najpierw z ludzi, z którymi się znam, a następnie ze mnie.
Ze mnie prawdopodobnie tylko na okres wakacji, ale z drugiej strony jeśli 30 września upał będzie jak wczorajszy, to chyba zostanę na miejscu.
8 piętro oferuje ładne widoki, ale poza tym zalety mojego obecnego miejsca zamieszkania są raczej umiarkowane.
Dzisiaj wylegitymowaliśmy się przed sobą z właścicielem tego mieszkania. Chciałem go wesprzeć w kłopotach z wydobyciem dowodu osobistego z portfela i zażartowałem, że pewnie wyciąga go tylko przed policją. Zaraz potem dostał telefon z pracy, z którego wyraźnie wywnioskowałem, że pracuje w policji.
Kolejny sukces mojej intuicji.
Chciałem wszak ponarzekać.
Zawsze gdy zmieniam otoczenie, przeraża mnie, że może w tym nowym panują jakieś inne zasady, niż te, które kiedykolwiek w życiu poznałem i byłbym w stanie objąć swoją logiką i przewidywaniem. Co jeśli funkcjonuje tu jakaś specjalna hierarchia, którą jako obcy naruszę i zostaną ukarany? Co jeśli ośmieszę się robiąc to co dla mnie normalne? Co jeśli stanę się obiektem szykan z powodu tego, co dla mnie ważne? Co jeśli nie dopełnię jakiegoś obowiązku i zostanę wyklęty? Co jeśli tutaj wydala się ustami, a pożywia dupą? Będę musiał szybko się przystosować!
Nie umiem za to rozważać co by było, gdybym wiedział kim jestem.

sobota, 4 lipca 2015

lekcje z buńczuczności

Przepyszne jest gdy bogaci i ci, którym przypisuje się lub choćby tylko sami oni sobie przypisują sukces w życiu, czują się zawsze kompetentni i powołani do doradzania innym, jak należy działać, by wyżyny (definiowane wciąż w ich własnych kategoriach i często jako ekstrakt z własnych życiorysów) osiągnąć. Im niżej i w im większym upodleniu znajduje się obiekt ich egotystycznych coachingowych tyrad, tym prostsze mają złote środki i z tym mniej ukrywanym obrzydzeniem dla nieporównywalności kapitałów swoich i cudzych je wypowiadają.
Równie dobrze to bezdomni i głodni mogli by dawać im rady jak zarządzać firmą, inwestować pieniądze i urządzić salon w apartamencie.
Nie mniej byliby do tego uprawnieni, za to spotkaliby się na pewno z wielkim oburzeniem tych możnych.

środa, 1 lipca 2015

podróż Chryzostoma Bulwiecia do niegdyś księgarni

rzadko chodzę do księgarń i nawet nie wiem, gdzie w mieście, w którym mieszkam jest jakaś lepsza księgarnia, jeśli w naszych czasach w ogóle takie jeszcze istnieją.
Nie chodzenie do empików nie jest nie chodzeniem do księgarń, toteż przyznaję osobno, że do empików też nie chodzę.
Zazwyczaj nie chodzę, bo szukając prezentu ślubnego dla kuzyna i jego już w międzyczasie żony wszedłem do trzech takich w dwóch różnych miastach.
Nie spodziewając się w każdym razie księgarni, chciałem obejrzeć książki i nawet mimo zaniżonych oczekiwań i multikolorowo-reklamowego zniechęcenia, które napadło mnie już na samym wejściu, podejście do działu z książkami wprawiało mnie w osłupienie.
Właśnie pierwszy z trzech odwiedzonych tych przybytków, jak stąd i skądinąd wiadomo, wyzysku i indoktrynacji był zdecydowanie najgorszy. Zajęło mi trochę czasu zanim natrafiłem na choćby ślad książek właściwych. Był to regał nazwany socjologia, umieszczony na końcu alejki wypełnionej tytułem psychologia i poradniki psychologiczne. W tymże jednym regale nawet nie wszystkie z ledwie czterech półek zawierały książki socjologiczne, a duża część z tychże była raczej okołosocjologiczna, przy czym około w kierunku popularno-sensacyjnym. Na najniższej półce doupchnięto książki z i tak rozrośniętego ponad miarę działu z psychologią. W swojej naiwności chciałem szukać dalszego ciągu tego małego socjologicznego (u)działu, ale nigdzie w pobliżu nie było kontynuacji. Zaniepokojony szukałem innych pokrewnych działów, bo przecież gdzieś muszą być filozofia, literaturoznawstwo, kulturoznawstwo, antropologia, czy choćby kultura. Tymczasem nic, nigdzie, ani trochę. Pustynia i ani trochę wody, ani trochę powietrza zdatnego do wdechu. Trafiłem jeszcze co prawda na historię, ale tam zgodnie z przewidywaniami obok pozycji podręcznikowych tematy układają się mniej więcej w sposób: Hitler, Napoloen, sekrety Hitlera, Stalin, bunkry Hitlera, broń średniowieczna, tajne bunkry Hitlera, Piłsudski, czołgi Hitlera, Himmler, romanse Hitlera, wszystkiemu winny był komunizm, ostatnie dni Hitlera, Leszek Balcerowicz, prawda o Hitlerze, Hitler, zapomniane fakty o Hitlerze. Obracałem się w każdym razie dookoła i widziałem książki, ale nie widziałem nic na czym z perspektywy tego jeszcze trochę doktoranta mógłbym zawiesić oko. Przy całej mojej sympatii do książek, kontakt z ich empikową ofertą dostarczył mi tylko dezorientacji.
Kolejne 2 empiki były tylko trochę lepsze. Istniały w nich inne działy humanistyczne, jednak dobór książek zdradzał wciąż podobną zasadę: popularne, zabawne, tajemnicze, spiskowe, apodyktyczne. Trafili się co prawda Badiou, Deleuze, Kołakowski, Ricoeur, ale ich też trzeba chyba traktować na równi z innymi branżowymi celebrytami, którzy pewnie sprzedają się stabilnie (nawet jeśli nie zawsze wiadomo dlaczego, nie umniejszając nawet jakości następujących), jak Fromm, Nietzsche, Schopenhauer, Tischner, Klein i Zizek. Wszystko to jednak – co z tego? Proporcje w tych empikach wciąż takie same, Jeśli w tym największym na humanistykę poświęcono trzy w rogu regały mniej więcej od ziemi do wysokości zasięgu dłoni średniego wzrostu średniaka, to na psychologię i poradniki podpinające się pod jej miano przeznaczono równy rząd regałów co najmniej ośmiu.
Generalnie uważamy, że ludzie nie czytają, ale wystraszyło mnie, że ci, którzy tak uważają, jakaś domniemana klasa średnia, która poczuwa się do posiadania opinii, mimo wszystko coś czyta, ale czyta właśnie te dla zysku wydawane karteluchy bez głębi, dostarczające co najwyżej krótkiego wow lub zmanierowanych afirmacji w dowolnie bezsensowny sposób kształtowanych tożsamości, tudzież pod pozorem białego fartucha wmawiane dogmaty neoliberalnego egoizmu i polityki przyjemności.