niedziela, 23 sierpnia 2015

spiż

Sukcesem Urszuli było, że wydrukowano jej twarz na okładce 200 krzyżówek panoramicznych.
Sukcesem Dariusza była piątka z geografii na zakończenie liceum.
Sukcesem Karoliny była wizyta w Disneylandzie.
Sukcesem Macieja był wyjazd na koncert Slayera.
Sukcesem Natalii było ukończenie przyspieszonego kursu z intensywnej motywacji astralnej.
Sukcesem Sebastiana było zasiadanie na trybunach podczas zwycięskiego meczu reprezentacji Polski z Grecją.
Sukcesem Aleksandry było zwycięstwo w szkolnym konkursie śpiewu w podstawówce.
Sukcesem Adama było kupno Alfy Romeo.
Sukcesem Agnieszki były wakacje w Tajlandii.
Sukcesem Michała był uścisk ręki pana Janusza.
Sukcesem Roksany było ukończenie studiów z zarządzania na PWSZ.
Sukcesem Patryka było dostanie się do pracy w banku.
A jakie są wasze wiekopomne osiągnięcia? Z jakich to złotych zgłosek poznają wasze dokonania następne pokolenia?. Jakim przykładem święcić będziecie po wsze czasy? Cóż za dziedzictwo sprawiliście potomnym? Za co opiewać i chwalić was będą?

środa, 12 sierpnia 2015

nie da się używać świata bez bycia przez świat używanym

Jeśli jeszcze nie wiecie o co chodzi, to na pewno należycie do tych, którzy mają facebooka. Prawdopodobnie dotarło do was stąd lub z owąd, że facebook was wykorzystuje. Jako odbiorców reklam, jako ruch w interesie, jako klientów własnych gadżetów, jako źródło (już chyba nieprzetłumaczalnego) „kontentu”, jako mrówki, które drążą swoje tunele w przestrzeni sześciu szklanych płaszczyzn i nie zdają sobie sprawy z tego, że robią to ku uciesze właścicieli akwarium. Oczywiście facebook ma trochę zalet i robi się coraz bardziej przydatny, coraz bardziej wszechstronny, coraz bardziej potencjalny. Używacie go więc, z korzyścią i z przyjemnością, ale i on was używa.
Facebook to tylko wyrazisty i aktualny przykład tego, co światowo nieuniknione.
Nie da się używać bez bycia używanym.
Idąc do kina na „Długie lufy i głębokie dziury” (mam nadzieję, że nie powstał aż taki film) nie tylko idziecie zabawić się na sensacyjnej komedii z dużą dozą niedwuznacznej pikanterii. To, że płacicie pieniądze kinu, kino dystrybutorom, a dystrybutorzy twórcom to tylko jedna sprawa. Po drugie, trzecie i kolejne – bo nie będę przecież liczył, skoro to akurat potraficie – wspieracie biznes głupkowatych filmów, które traktują was i nas jak głupków, sprawiacie, że taki to głupkowaty i ze sztampy robiony film bez polotu staje się sukcesem, a prostackie z niego teksty określa się mianem kultowych, opowiada się za i przed kulisami o milionach, które poszły do kin, obejrzały, a które to miliony tworzycie wy właśnie, głupkowate te wszystkie gagi i scenki wchłaniacie jako coś rzeczywistego, przekształcając później we wspomnieniach, rozmowach i porównaniach w coś dodatkowo możliwego lub pożądanego, a kolejni ludzie zostają także za waszym pośrednictwem dotknięci popularnością filmu i są przezeń ze wzajemnością używani.
Sprawa waszych wakacji nie kończy się na błogim odpoczynku w ciepłym i cudownym miejscu. Swoim wyjazdem i obecnością tam stajecie się ambasadorami miejsc. Opowiadacie przecież o nich – od procesu planowania do sięgających wstecz wspomnień, robicie i pokazujecie zdjęcia, przywozicie pamiątki, kradniecie kamyki z plaż, polecacie lub odradzacie, ale utrzymujecie wciąż te miejsca w obiegu celów do zaliczenia i powracania. Te wyjazdy i opowieści nie pozostają też dla was samych obojętne, bo chodzi może nawet przede wszystkim o egzaltowanie się o postawę domagania się określonego stanu paratropikalnej błogości pod znakiem all inclusive.
Nie da się jeść, niezależnie czy wszystkożernie, wegetariańsko, wegańsko, czy frutariańsko, by nie zostać ostatecznie samemu zjedzonym i rozłożonym.
Wasza praca nie jest tylko kwestią zarobienia na życie, na kino, Kanary lub Międzyzdroje. Zawsze to raczej pracownik jest dla firmy niż firma dla pracownika, nawet jeśli nie powołamy się na przykłady najbardziej wyraźnego wyzysku. Robiąc coś przez kilkaset godzin w miesiącu, wasze role zaczynają wykorzystywać wasze ciała. Mechanik, księgowa, nauczyciel, traktorzystka, budowlaniec, sekretarka stają się waszymi habitusami, zza których nie widać już ludzi.
Nosząc takie, a nie inne fryzury lub makijaże, ubierając się w takie a nie inne koszule, garsonki, okulary, lakierki, czy biżuterie – poprzez to wszystko nie tylko zyskujecie potwierdzenie statusu, do którego chcecie aspirować i nie tylko kreujecie wrażenie takie, jakie chcecie w danym momencie wywrzeć. Wszystkie maski przywierają do twarzy. Fryzury, ubiory, mejkapy zdobywają was po kawałku i kolonizują, tak że stajecie się nimi – a właściwie to one reprodukują się w was, podmieniają was na siebie, jak te samolubne geny, dla których jesteście tylko wehikułami.

niedziela, 2 sierpnia 2015

z determinacją dążyć do osiągnięcia wyznaczonych celów, czyli trochę o pustosłowiu, a trochę o życiu

Zauważam, że popularną formą kształtowania swojego życia jest zespół pragnień, zachowań i normatywności, które zbiera się pod określeniem „układania sobie życia”.
Ja nie układam sobie życia. Życie mi się też nie układa.
W każdym razie odrzucam jego planowanie i odhaczanie kolejnych osiągnięć, jakich ludzie powinni się po swoim życiu spodziewać (no wiecie: a byliście w tej restauracji? A próbowaliście tego smaku chipsów? A byliście na 34 sequelu tego filmu w kinie? Kiedy planujecie dziecko? Jakie kafelki kupiliście do łazienki? W którym banku wzięliście kredyt? Na której wyspie byliście w tym roku na wakacjach? Myśleliście już o rozwodzie? Co kradniecie z pracy? Jak dużo odsłoniłaś w sukni ślubnej? W którym butiku kupiłeś krawat? A masz taką appkę? Jak nudno było u teściowych?).
Moje życie toczy się pod znakiem przeglądu przypadków, które zbliżają mnie do śmierci.
Śmierć jest chyba ciekawsza od spraw, które ludzie zaliczają do życia.
Nie chcę jednak polecać takiej formy kształtowania życia, bo w moim przypadku to raczej kwestia właśnie przypadku.
Osłabia mnie wszak niemożebnie, gdy wszędzie dookoła spotykam ludzi zafiksowanych na planowaniu sobie życia i przechwalaniu się tym. 
Nie rozumiem, co ma mówić ten gatunek opowiadania o sobie, w którym realizują się frazy typu: „wiem, czego chcę i konsekwentnie do tego dążę”, „w życiu chcę osiągać wyznaczone cele”, „szukam kogoś konkretnego i zdecydowanego”, „trzeba wiedzieć dokąd się zmierza”, „dążę do tego, aby osiągnąć sukces”
Wszystko to brzmi dla mnie jak rozpacz żałośnie starająca się opanować rzeczywistość, zdradzając jednocześnie głębokie jej niezrozumienie.
Mógłbym oczywiście podszyć się pod to pustosłowie i ułożyć je jakoś tak:
mam jasne i konkretne cele, chcę zjeść dzisiaj obiad i wytrwale będę dążył do sukcesu, jestem też zdecydowany żeby aż do skutku zmierzać do osiągnięcia śmierci.
Domyślam się jednak, że wypowiadający na poważnie powyższe upadłe maksymy powiedzieliby, że nie o to im chodzi, nawet jeśli nie wiedzą o co im w tym wszystkim chodzi.

sobota, 1 sierpnia 2015

rok w korpo

W korpo przesiaduję dokładnie od roku.
Przestały już mnie dziwić i onieśmielać estetyka biura, dwa monitory, regulowane krzesło oraz dostępne wyposażenie kuchni.
Prawie znaturalizowałem jedzenie obiadów wśród ludzi.
Tego lata zjadłem więcej lodów niż w ciągu ostatnich 5 lat.
Tego lata wydałem więcej w warzywniakach niż z pewnością przez ostatnie 2 lata.
Od kilku miesięcy zdarza mi się kupować masło.
W tym roku już kilka razy byłem w nawet kilku lokalach i zdarzało mi się zamówić 2 razy podczas wizyty.
Kupiłem okulary przeciwsłoneczne.
W tym roku pierwszy raz od 5 lat byłem u fryzjera.
Od roku pociągami TLK jeżdżę prawie tak samo często jak Regio.
Zdarza mi się szukać małych sklepów zamiast tylko najtańszych możliwości po dyskontach.
W końcu regularnie zajmuję się redystrybucją.
Od trzech miesięcy piszę konspekt potrzebny do otwarcia przewodu doktorskiego i mam tylko kilka chaotycznych stron