sobota, 26 września 2015

nadużycia boskiej wieloznaczności

Istnieją pojęcia zbyt wieloznaczne, jak na przykład kultura, miłość, wartość, rasa.
(Inną kategorią sa te modno-potoczne, ale w ich przypadku występuje wątpliwość, czy w ogóle mogą coś znaczyć bo na przykład totalnie ogarnijcie tą kurwa masakrę)
Istnieją też pojęcia, na których definicje można by się względnie łatwo zgodzić, ale praktyczne użycia tych pojęć zupełnie się tych definicji nie trzymają: historia, komunizm, Europa, prawda („taka jest prawda” w odniesieniu do czegokolwiek), bóg.
Weźmy tego ostatniego.
Bogiem ludzie nazywają swoje samopoczucie („bóg mi dzisiaj sprzyja”), swoje ideologie („takie jest prawo boskie”), swoje światopoglądy („takie zachowanie obraża boga”), swoją nienawiść („zabić niewiernych”), swoje wyczucie powinności i przyzwoitości („przecież bóg patrzy”), swoje oglądy krajobrazowe ("wszelkie tutejsze stworzenie chwali Pana"), swoją rezygnację lub bezsilność („bóg tak chciał”), swoją wolę („bóg tak każe”), zatwierdzają nim swoje zamiary i ich bezrefleksyjność („jeśli bóg z nami, to kto przeciwko nam”), wyjaśniają nim swoje pozbawione znaczenia zachowania (to „w imię boga”), a nawet wzywają go w przypadku poirytowania i zdziwienia („o boże...”)
Czy ten zestaw ma jakieś wspólne odniesienie? Czy ostatecznie coś sobą prezentuje? Z pewnością prezentuje nadużycia do jakich są zdolni ludzie podparci swoją niewzruszoną i niekwestionowaną przez nich samych wiarą. Widzieliśmy nieraz, że nie zależy nawet przez którą religię ten bóg jest filtrowany, bo efekty dewocji są zawsze takie same.
Ludzie religijni wierzą w takiego boga, który będzie obrońcą ich płynnej i bigoteryjnej obyczajowości.
Bóg nie może być tym rodzajem funkcjonariusza – który za gęstość rozmieszczenia pomników papieża na danym terenie wynagradza, a za in vitro karze – jak go przedstawiają.
W absurdalny sposób wiara prowadzi niektórych do utraty jakichkolwiek hamulców. Zamiast kierować się zasadami moralnymi (niech to będą zasady moralne właściwe dla danej religii, choć wiemy, że w dużej mierze są one religiom wspólne), uznają że jako wierni i wznoszący regularne modły i zaklęcia, muszą mieć poparcie boga we wszystkim, co wymyślą lub zrobią. Subiektywnym faktem określenia się jako wierni, sami sobie dają zaoczne rozgrzeszenie oraz plenipotencję do dowolnego tworzenia i zmieniania katalogu grzechów i przykazań. Ich wiara w boga kończy się de facto przyjęciem pozycji samozwańczych pseudo-bożków. Ich udział w religii okazuje się poszukiwaniem władzy, a nie niesieniem miłosierdzia.

środa, 23 września 2015

oszustwa indywidualnej oryginalności

To okropnie męczące w naszych czasach, że każdy musi być kimś niesamowitym i niepowtarzalnym. 
To zarazem ogromne kłamstwo, że trzeba i że można takim się stać. 
Niemniej wszyscy starają się udowodnić, że właśnie to osiągnęli. Starają się choćby po trupach. Starają się nie bacząc na logikę, gramatykę i semiotykę. 
Chcą udowadniać, że kimś są zamiast stać się takimi albo dowiedzieć kim są naprawdę.
To przekonanie o własnej wyższości, indywidualności i niezależności zassali przecież z zewnątrz, z wszystkich tych trenersko-marketingowo-ideologicznych bzdur.
Teraz już nikt nie jest w stanie ich przekonać, że nie są indywidualistami.
Manifestowanie niezaleźności stało się modą. 
Nawet przypadki, w których ktoś się określa jako patriota, wyznawca jakiejś religii, czy przedstawiciel pewnych poglądów nie mają w intencji autora wskazywać na jego łączność z podzielającymi te same tożsamości, lecz stanowią reklamę własnego ego. 
Opakowywanie się w markę zastąpiło posiadanie i realizowanie identyfikacji.
Ostatnim krzykiem mody stało się w tej dziedzinie dowodzenie swojej oryginalności poprzez sprzeciwianie się. Krytyka jest i zawsze była cenna - jednak tylko o tyle, o ile posiada jakieś fundamenty, na przykład w postaci skontekstualizowanej wiedzy, argumentów w danej sprawie, uczciwości, szacunku, pokory, czy umiejętności wyrażenia się na poziomie. Obawiam się, że ostatnio znów wylało się na powierzchnię krytykanctwo oparte wyłącznie na przekonaniu o pozjadaniu wszystkich rozumów.
Ze sprzeciwiania się uczyniono konieczność – jej celem nie jest jednak kontestowanie tego co złe lub głupie. Tym sprzeciwianiem się rządzi moda. Jego sednem jest manifestowanie swojego indywidualizmu. Trend to z gruntu egoistyczny.

niedziela, 13 września 2015

solidarność wśród narodów świata

Widywałem mądre wypowiedzi w sprawie uchodźców. Większość z nich stanowiła jednak polemikę. I rzeczywiście – im dalej odchodzę od tego światopoglądowego otoczenia, za którym podążam poprzez bliskość własnych doświadczeń i refleksji, tym większą widzę masę głupoty, nienawiści i prostactwa. Masa ta przeraża, a przeraża także dlatego, że pochodzi nieraz od ludzi, których zwykłem uważać za jakoś mi jednak bliskich. Pochodzi też od ludzi zupełnie mi nieznanych, ale takich, których na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że nie trzeba podejrzewać o takie skrajności, jakie bez żadnych zahamowań obecnie wyrażają.
Od kiedy zacząłem wychodzić ze swojej własnej biedy, jeszcze nie czułem się tak osaczony jak obecnie. Powodem obecnego przerażenia jest właśnie to co dzieje się z uchodźcami, a może raczej to co, na pozór zwykli ludzie chcieliby aby się z uchodźcami działo.
Poniższe wypracowanie powtórzy zapewne wiele argumentów, które mieliśmy okazję obserwować. Dobrych, rzeczowych i krytycznych argumentów nigdy nie za wiele.
Kolejny raz potwierdza się, że prawdziwy Polak nie ma poglądów – ma jedynie uprzedzenia.
Wszystkich przybywających do Europy wrzuca się w najgłośniej toczonych dyskusjach do jednego wora. Wszyscy oni to dzikusy, brudasy, terroryści, niereformowalni fanatycy, cyniczni szpiedzy, którzy jadą żyć wygodnie na socjalu i jednocześnie prowadzić świętą wojnę. Trudno nie odnieść wrażenia, że każdy sądzi według siebie. Za komuny śmialiśmy się z logiki filmowego „bo każdy pijak to złodziej”, ostatnio z niedowierzaniem słyszeliśmy po wielokroć, że każdy homoseksualista to pedofil, a teraz jeszcze to. Jest coraz gorzej i boję się myśleć, że można pójść nawet dalej w tej pomroczności. Jeśli się jej nie zatrzyma, to przyjdzie i na was kolej.
Mamy tu do czynienia z mieszanką retoryk orientalizmu i izolacjonistycznego neoliberalizmu. Efektem jest podwojenie dyskryminacji poprzez złączenie Wschodu i Biedy. Nie od dziś wiemy, że Polacy są na tym punkcie szczególnie wrażliwi. Sami określani nieraz jako Wschód i Bieda chcą udowodnić, że nie należą do tych pojęć – i znów robią to poprzez próbę przerzucenia nienawiści i dyskryminacji na kogo innego. Zamiast konsekwentnie pokazać, że są coś warci, próbują ogłosić i wmówić (głównie sobie samym), że ktoś jest gorszy.
Fakty przemawiające przeciwko tym najbardziej topornym stereotypom są wykorzystywane do dalszego napiętnowania przybywających do Europy. Nagonka powtarza, że to dzikusy, brudasy, że nie będą w stanie nigdy się dostosować do zaszczytnej wielkości europejskiej „cywilizacji”. Następnie okazuje się, że szukający azylu mają smartfony, więc nikt nie zauważa oczywistego faktu, że przecież pochodzą z podobnego nam otoczenia technicznego, posiadają związane z tym umiejętności, że posługują się światem tak samo jak my – poprzez technologiczne zapośredniczenie. Fakt obsługiwania smartfonów nie odebrał im nic ze statusu „dzikusów”, dodał tylko do tego oskarżenia o to, że niczego im nie brakuje, a pchają się „do nas” w wątpliwych celach. Ciekawe w takim razie, co Polacy ratowali by z pożogi, gdyby taka rozpętała się w ich domach – rozumiem, że wcale nie telefony i inne urządzenia o wysokiej wartości, wszechstronnego przeznaczenia i codziennego użytku. Na pewno zamiast tego w ich bagażach znalazłyby się ludowe stroje kurpiowskie, dudy, sierpy, bombki choinkowe i dzieła zebrane Juliusza Słowackiego.
Ponurym żartem są te zastrzeżenia kolejnych państw, że przyjmą uchodźców, ale tylko pod warunkiem, że chrześcijan, kobiety z dziećmi i niewielu (Idzie facet ulicą i widzi gwałciciela napadającego na kobietę, ale stwierdza, że on ratowałby tylko blondynki napadane przez ponad sześćdziesięcioletnich kaleków, więc spokojnie rusza dalej w swoją stronę). Oczywiście, że pomoc nigdy nie jest łatwa, że wymaga pracy i zaangażowania, ale to wcale nie pozbawia odpowiedzialności. Niektóre europejskie państwa najwyraźniej gotowe byłyby przyjąć uchodźców jedynie pod warunkiem, że nie będą musieli w tej sprawie kiwnąć palcem, pieniądze na utrzymanie spadną z nieba, a sami uchodźcy będą małymi słodkimi kotkami najlepiej w wersji cyfrowego zdjęcia w Internecie.
Gdy już dyskusja wznosi się na poziom jakiejś neutralności, to zamienia się najczęściej właśnie w sprawę wyłącznie ekonomiczną. Tak zwani eksperci stwierdzają, że przybywający do Europy to koszt. Rozprawiają o tym, że trzeba ich utrzymać, pomóc im, zapewnić możliwości integracji i nauki, zapewnić bezpieczeństwo socjalne. Nagle okazuje się, że zielona wyspa, która szczyci się rozwojem ekonomicznym i „doganianiem” Europy, tak naprawdę jest bardzo biednym krajem, którego nie stać na pomoc ludziom, którzy stanowili by ułamki procenta populacji. Czy słychać to wyraźnie? Pieniądze poprzewracały ludziom w dupach. Nie ma ludzkich zobowiązań, nie ma solidarności, nie ma gościnności i współczucia. Bo nie można przecież robić czegoś, co nie daje zysku. Tylko czasami, któryś ekspert przyzna, że w dłuższej perspektywie przyjęci przybysze będą stanowić właśnie zysk dla państwa. Gdyby sprawa uchodźców nie wybuchła, dalej lamentowano by w tym czasie nad niżem demograficznym (zresztą, słyszeliście równolegle o kolejnych próbach zakazania aborcji) i nadchodzącym brakiem rąk do pracy. No cóż, problemy nie są przecież od tego, żeby je rozwiązywać.
Przejrzyjmy jeszcze raz stereotyp. Prawdą jest, że na Bliskim Wschodzie kobiety są generalnie bardziej uprzedmiotowione. Prawdą jest większy niż w Europie patriarchalizm większości tamtejszych społeczeństw. Prawdą jest, że są tam fanatycy religijni. Prawdą są zbrodnie Państwa Islamskiego. Prawdą są zamachowcy-samobójcy. Prawdą jest, że kraje Bliskiego Wschodu (poza Zatoką Perską) są generalnie biedniejsze niż Europa. Prawdą jest, że są tam obszary o bardziej tradycyjnym stylu życia niż w zurbanizowanych i zmodernizowanych obszarach Europy. Nie jest jednak prawdą, ani z powyższego wyliczenia nie wynika, że każdy przybywający do Europy z Bliskiego Wschodu jest szowinistycznym fanatykiem religijnym, członkiem Państwa Islamskiego, przyszłym zamachowcem, a obecnie niewykształconym biedakiem, który całe życie mieszkał w szałasie na pustyni i nie ma żadnego kapitału społecznego, który pozwoliłby mu w akceptowalny sposób odnaleźć swoje miejsce w Europie. W najbardziej wyrazistych przypadkach bywa i tak, że na przykład broniąc się przed wpływami Państwa Islamskiego i ze strachu przed nim Polacy nie chcą wpuścić do siebie ludzi, którzy byli przez to Państwo Islamskie zagrożeni lub prześladowani.
Ci, którzy próbują przedstawić wszystkich przybywających do Europy jako niezróżnicowaną masę dzikusów, fanatyków i szaleńców – ci są prawdziwie niebezpieczni. Na te wszystkie przypadki dehumanizacji trzeba się oburzać. Nie ma innego wyjścia, jeśli nie chcemy obudzić się z krwią na rękach. To, co polityka historyczna polskiej prawicy każe nam zapomnieć to między innymi fakt, że Polacy bardzo szybko i sprawnie nauczyli się nazistowskiej propagandy. Najpierw w słowach, potem również w czynach. Nauki nie poszły w las. Te same metody wywoływania i podgrzewania nienawiści właśnie znów zaczęły krążyć z ust do ust i od awatara do awatara. Tymczasem ludzie zdają się nie dostrzegać w tym nic złego. To nie jest kwestia kilku fanatyków. Widzieliście przecież Freikorps Polen Polacy przestali się wstydzić życzenia Innym okrutnej śmierci. Szczycą się, że są tak „niezależni” w myśleniu, że posłali by Innych do gazu i żadne prawa człowieka nie będą im mówić co mają robić. Jedni widzą w tym jakąś pokrętną realizację swojej wolności. Innych to najwyraźniej śmieszy. Jeśli kogoś śmieszy czyjaś śmierć, jeśli kogoś bawi obmyślanie różnych sposobów mordowania, jeśli kogoś cieszy widok cudzej nędzy i beznadziei – to są objawy głębokiej psychopatii lub socjopatii i to właśnie powinno być obecnie źródło obaw.
Rzygać chce się, gdy słyszy się nawet podobno czołowych polityków próbujących wywoływać tandetne histerie przez opowiadanie o tym, że udzielenie azylu uchodźcom równoznaczne będzie z wysadzaniem polskich dzieci w powietrze w zamachach terrorystycznych. Za młodzi jesteście, żeby pamiętać, ale przez stulecia masy europejskich prostaczków opowiadały o Żydach topiących chrześcijańskie dzieci w studniach lub robiących z tychże macę. Wiemy, do czego to miało doprowadzić.
Znanej maksymy Santayany mówiącej, że „ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie” nie lubię dlatego, że ci co nie pamiętają, staną się co najwyżej kolejnymi zbrodniarzami i zapewne nawet po fakcie niczego ich to nie nauczy, podczas gdy ich ofiar powyższe stwierdzenie w ogóle nie dotyczy.
Propaganda istnieje oczywiście z dwóch stron. Ta humanitarna jest być może naiwna i krótkowzroczna, ale odgrywa w tym trudnym czasie ważną rolę przywracania sponiewieranym i znienawidzonym ludziom godności i indywidualności. Można powątpiewać także w tą propagandę, ale oburza mnie gdy widzę, jak jedni i drugie z dumą napadają na „poprawność polityczną” jako na największego wroga i jako jedyną dla niej alternatywę wskazują histeryczną islamofobię.
Ogrom polskiej nienawiści i niechęci do jakiejkolwiek pomocy uciekającym z Bliskiego Wschodu jest tym bardziej zastanawiający w perspektywie ich tak licznych podobieństw, które najwyraźniej nic dla Polaków nie znaczą. My jako uchodźcy i emigranci to świętość, oni – to „bydło”. Dziewiętnastowieczna Wielka Emigracja, Mickiewicz, Słowacki i Chopin, polscy emigranci ekonomiczni do obydwu Ameryk, rząd na uchodźstwie, polscy uchodźcy z ZSRR w Iranie, ekspatrianci z Kresów, uciekinierzy polityczni i ekonomiczni z PRL to centralne motywy tej, nota bene nieznośnej, polskiej martyrologii. Jeśli jednak komuś innemu źle się dzieje i postanawia wyjechać, to już bezprawne, bez znaczenia i byle nie do nas. Kiedy Polakom coś złego się dzieje, to cały świat powinien stawać na nogi, by im pomóc, upamiętniać i domagać się odszkodowań. Gdy cierpi ktoś inny, to Polacy pierwsi się wypną i rzewnie wspominać będą, jak to Sobieski (sam, w pojedynkę!) uratował Europę pod Wiedniem.
Kiedy przychodzi do określenia polskości, każdy ankietowany uruchomi opowiadactwo o polskiej gościnności. Najwyraźniej przyjęcie kilkunastu tysięcy uchodźców na ponad trzydziestoipółmilionowe państwo to nadużycie gościnności. „Gość w dom – Bóg w dom” powie każdy jeden, a potem zacznie się wykręcać, ze w tym regulaminie jest gwiazdka, która zastrzega, że nie dotyczy to tych, tych, tych i tamtych, tak że ostatecznie gościnni jesteśmy tylko wobec najbliższej rodziny i znajomych, choć nawet to od wielkiego dzwonu. Ostatecznie więc klarowna próba wartości i tożsamości, którymi ludzie w Polsce deklaratywnie siebie opisują pokazała, że to wszystko bajki na potrzeby doraźnego samopoczucia, a w przysłowiowej „biedzie” nie tylko odwrócą się plecami, ale często chętnie jeszcze podstawią nogę i postarają się o wydanie na pastwę najgorszego losu.
Z innej jeszcze strony wciąż karci się przybywających do Europy, że ich migracja ma kontekst ekonomiczny i dlatego wybierają Europę. To mieliby uciekać do Somalii? Z biedy do biedy, z deszczu pod rynnę? Gdy grozi śmierć, gdy nie można związać końca z końcem, gdy już zostawia się dom albo nie ma się nawet czego zostawiać, to nie ma miejsca na półśrodki. Jedzie się tam, gdzie jest jakaś nadzieja. Podobno chodzi im o Niemcy, Anglię i Skandynawię – tu Polacy z jednej strony się cieszą, bo problem przestaje ich dotyczyć, ale z drugiej nie omieszkają wyzwać tych poszukujących, że tylko o pieniądze im chodzi i o „socjal”. Co innego robią w takim razie Polacy, których ponad 2 miliony (liczba, do której syryjscy przybysze do Europy nie mogą się umywać) wyjechało właśnie w tą samą stronę? Tu nie ma już żadnej wątpliwości – Polacy nie uciekali przed żadną wojną, ich życiu nic nie zagrażało, żadna bomba nie zniszczyła ich domów. Pojechali trzepać kasę, korzystać z życia, a także siedzieć na mitycznym „socjalu”. I znowu Polacy cacy, ale gdy ktoś inny chce pójść taką samą drogą, to już skandal i rychły upadek cywilizacji.
Obecność w całym dyskursie słowa „cywilizacja” to kolejna machina nieporozumień. Cały czas widzimy przeciwstawienia. Cywilizacja zachodnia/europejska vs. cywilizacja islamu/arabska. Standardowe nadużycie zachodniej filozofii – ustawianie wszystkiego w dychotomie, antagonizmy i albo-albo. Jeśli już ktoś mówi o tak jak wyżej określonych „cywilizacjach”, to są to zbiory tak niejednolite, że trudno byłoby w ogóle je określić i wymienić wspólne im cechy (dla szybkiego przykładu, dostrzec trzeba różnice Hiszpania-Szwecja-Białoruś-Albania [muzułmańska przecież], Syria-Katar-Iran). Jeszcze trudniej jest oba te twory oddzielić. Historyczne źródła takichże „cywilizacji” są w dużej mierze wspólne. Przez cały czas oba regiony pozostawały w zupełnie bliskim kontakcie. Bo co z matematyką, kupiectwem, architekturą, Maurami, Imperium Osmańskim, kolonializmem i popkulturą?
Od lat opowiada się nam o sile globalizacji, którą sami też, nawet bez tych popularnonaukowych akcji marketingowych, odczuwamy i z niej korzystamy. Produkty przepływają łatwo, pieniądze przepływają łatwo, firmy przepływają łatwo. Jednak gdy ludzie z Bliskiego Wschodu chcą przenieść się do Europy, to dla nich granice są strzeżone. Nagle okazuje się, że mimo zglobalizowanego świata, istnieje tam inna „cywilizacja”, a w domyśle, korzystając z długiej tradycji orientalizmu, każdy sobie dopowie, że gorsza i groźna. Tak jak historię piszą zwycięzcy, tak obowiązujące tezy ekonomiczne i polityczne ustalają zamożni i silni. Globalny świat istnieje tylko o tyle, o ile pozwala tym najmocniejszym rozszerzać swoje wpływy na nowe obszary. Zawłaszczać, przejmować, drenować i pilnować by żaden ruch nie odbył się w nieodpowiednią stronę.
Ludzie na Bliskim Wschodzie nie są przecież głupi. Widzą wielorakie postkolonialnej natury wpływy Zachodu w ich lokalnym otoczeniu. Nie są głupi, ale mogą być otumanieni tymi ostatnimi. Jedni wpadają w radykalny sprzeciw i włączają się w dżihad. Drudzy w tym ekspansywnym centrum widzą nadzieję na znalezienie lepszego życia. Skoro Zachód pcha się do nich ze swoimi produktami, firmami, systemami, definicjami, naukami, technologiami, obrazami i afektami, to ludzie zaczynają w nie wierzyć i pożądać ich. Zauważają, że ich życie nie przypomina tego z amerykańskich seriali, a nie potrafią pragnąć już niczego innego po tylu reklamach, jakie na nich zastosowano. Skoro Zachód obecny jest w ten sposób w ich życiach, to dlaczego oni nie mieliby zrobić tego jedynie formalnego ruchu i przenieść się także fizycznie na Zachód? Zachód obudowuje się jednak murem. Wesoło mu czerpać zyski ze sprzedaży swoich produktów na Bliskim Wschodzie, ale nie chce mierzyć się ze skutkami ich oddziaływania.
Polska broni się przed przyjęciem przybyszów z Bliskiego Wschodu, również dlatego, że oni są w większości muzułmanami, a Polska, wiadomo, kraj pełną gębą katolicki, bardziej święty od papieża, który do przyjmowania uchodźców nieraz już nawoływał. Dla wszystkich katolików, którym ich religia zabrania pomagania ludziom innym od siebie, niech wybrzmi tu cytat, który oni sami nieraz musieli słyszeć, ale którego najwyraźniej nigdy nie wysłuchali:
(Mt 25,31-46 ) 31 Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swojej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na tronie swojej chwały. 32 I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody. Oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. 33 Owce ustawi po swojej prawej stronie, a kozły po lewej. 34 Wtedy do tych po prawej Król powie: "Chodźcie, błogosławieni mojego Ojca, stańcie się dziedzicami królestwa, przygotowanego dla was od założenia świata. 35 Bo byłem głodny, i daliście mi jeść; byłem spragniony, i daliście mi pić; przybyszem byłem, a przygarnęliście mnie; 36 nagi - a odzialiście mnie; zachorowałem, i odwiedziliście mnie; znalazłem się w więzieniu, a przyszliście do mnie". 37 Odezwą się wtedy do Niego, mówiąc: "Panie, kiedy widzieliśmy Ciebie głodnego i nakarmiliśmy Cię; albo spragnionego i daliśmy pić? 38 A kiedy widzieliśmy Ciebie jako przybysza i przygarnęliśmy, albo nagiego i odzialiśmy? 39 Kiedy widzieliśmy Ciebie chorego albo w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?" 40 Na to Król im odpowie: "Oświadczam wam, że ile razy robiliście [coś] dla jednego z tych moich najlichszych braci, dla mnie robiliście". 41 Potem powie do tych po lewej: "Odejdźcie ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, gotowy dla diabła i jego aniołów. 42 Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście mi pić; 43 przybyszem byłem, a nie przygarnęliście mnie; nagi - a nie odzialiście mnie; chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie". 44 Wtedy i ci odezwą się do Niego, mówiąc: "Panie, kiedy widzieliśmy Ciebie głodnego, lub spragnionego, lub jako przybysza, lub nagiego, lub chorego, lub w więzieniu, i nie usłużyliśmy Ci?" 45 Na to odpowie im: "Oświadczam wam, że ile razy nie zrobiliście czegoś dla jednego z tych najlichszych, to właśnie dla mnie nie zrobiliście". 46 I ci odejdą do wiecznej kaźni, a sprawiedliwi do wiecznego życia".
Dla jasności, to oczywiste, że uchodźcy stanowią problem i gdy ich przyjmiemy zaczną stanowić (już nie tylko etycznie, ale i praktycznie) także nasz problem. O to jednak tu chodzi, żeby wziąć odpowiedzialność za to, co palące i potrzebne. Żeby działać zgodnie z wartościami, a nie strachem, uprzedzeniem i lenistwem. Wiadomo, że sprawa nie kończy się na przyjęciu szukających azylu do siebie. Po tym pierwszym kroku następuje dopiero właściwa praca. Nie będzie ona łatwa, ani zupełnie kolorowa. Jeśli jednak zostanie dobrze przeprowadzona, może przynieść dużo dobrego – zarówno tym uciekinierom z Bliskiego Wschodu, jak i nam. Nietrudno zauważyć, że w skali Europy najraźniej protestują wobec przyjmowania przybyszów kraje, w których prawie nie ma imigracji. Pozostaje więc życzyć im, w tym Polsce, żeby przyjęły poszukujących schronienia ludzi i otworzyły się na naukę, jaką jest spotkanie (nie konfrontacja) z Innym – Innym, którym i my jesteśmy i możemy w każdej chwili podzielić jego los.

niedziela, 6 września 2015

freikorps polen

link niesponsorowany.
link przerażający jak gdyby piekło istniało naprawdę, ale w związku z tym, co się tu czyta, piekło nie musi nawet istnieć, bo nie będzie nic gorszego niż to absurdalne pożądanie powtórzenia się historii!