niedziela, 31 lipca 2016

prozaiczne strony marzeń

Marzącemu o związkach wydaje się, że pełna otwartość jest możliwa i właśnie jest pożądana – że jest warunkiem związku i sposobem na związek. Teraz nawet ja idealista nawet wobec tak otwartej Tej muszę hamować się, bo nie chcę niczego zepsuć. Widzę, że nie osiągniemy nigdy pełnej zgodności. Nie dziwota, ale ja jednak zdziwiony. Próbuję się więc zaklinać, aby nie palnąć nigdy za dużo zbyt sobą. Może jednak będziemy się synchronizować? Ciągle na to liczę, jak na zbawienie.

sobota, 30 lipca 2016

bezinicjatywie na bożą chwałę

Chrześcijanie od dzieciństwa nauczani są do poddaństwa. Męczennikiem zostać to chwalebnie, głowę zgiąć przed cudzą władzą to wypada, biernie znosić agresję to podoba się Jahwe. Jednak bożkiem cudzym przed Nim zostawać się nie ważyć. Nie zajmować się niczym za bardzo, bo co powszednie to nieważne. Życie to farsa, to li tylko próba, po której nastaną właściwe czasy. Nic co się tu wydarza nie jest w gruncie rzeczy ważne, trwałe ani potrzebne. Królestwo nasze nie jest z tego świata.
Gdy to piszę, ma to oznaczać filozoficzny atak na codzienność, nawet nie na dogmatykę. Nie można przecież pozwalać, żeby działo się co chce, a jednocześnie twierdzić, że broni się jakichś wartości. Ludzie mają albo za dużo albo wcale pokory. Albo drżą przed wszechobecnie prześwietlającym wzrokiem boga albo wydaje im się bóg wie co.
Ci na miarę istoty religijnej opowieści przejęci wiarą i uczynkami, a w końcu zwłaszcza perspektywą zaświatu, odnajdujemy się potem wrzuceni jedynie (na skończoną chwilę) w życie na końcu kolejki, na dole hierarchii, w ciemnościach. Potrafiąc jedynie składać z siebie ofiarę bogu i kapłanom, nie dostrzegamy, że tak właśnie siebie przekształcamy w ofiary.

piątek, 29 lipca 2016

niemotny

Istnieją ludzie tak bardzo pozbawieni każdej z pięciu zdolności retorycznych, że każda, nawet najprostsza ich wypowiedź staje się przede wszystkim obroną twarzy. Obierając z konieczności taki priorytet nie są już w stanie dostarczać żadnych istotnych treści. Skoro już nie jest się oratorem, to trudno spodziewać się po sobie oratorskiego multitaskingu. Strachliwe pragnienie nie ujawnienia się przed ludźmi jako niemota pozbawia więc przestrzeni dla innego działania, skupia cały wysiłek, a w końcu tak czy inaczej wystawia na pośmiewisku lub w najlepszym wypadku na cudze żałowanie.

czwartek, 28 lipca 2016

aspołeczne zboczenie

Niektórzy mówią o sobie jako o aspołecznych, ale robią to częściowo z rozsądku, częściowo ironicznie, a częściowo w celach PRowych a nie ze względu na jakąś prawdę o samych sobie. To takie samotnicze hipsterstwo. Aspołeczność do przedstawiania innym ludziom.
Mnie samotność w jakiś przedziwny sposób pociągała od kiedy pamiętam. Co najmniej wtedy kiedy wyjechałem na wymianę studencką udało mi się samotność rzeczywiście trwale osiągnąć (wcześniej bywała ona tylko z biciem serca odwiedzana). Miałem możliwość poznawać ludzi z całego świata, więc zapadłem się w sobie aż do dna. Po powrocie nigdy nie wróciłem do związków z ludźmi, choć także wcześniej były one zawstydzająco prowizoryczne. Kontynuowałem i oczywiście nie potrafię przestać.
Aspołeczność to dla mnie nie jednorazowe niechcemisie. To stały strach, stałe wolałbym nie, wieczne moje i innych nieusatysfakcjonowanie mną, ciągłe niedomaganie wobec ludzi i powtarzające się wciąż użalanie nad sobą przed tymi, którzy nie powinni tego słuchać.
Po okresie ostatnio natężonych i przeciągłych wyjść do ludzi, rozjazdów, spotkań, okazji i przebywania na widoku, czuję się piekielnie zmęczony. Do pewnego momentu nawet nieźle i z radością mi to szło, ale w końcu nagle poczułem się znowu sobą i wiedziałem, że czas się wycofać ze wszystkiego. Mam wielką nadzieję, że nie na zawsze, ale dobijający się znów do mojego życia ja nie pozwolił mi na nic więcej owocnego i zakrzyczał wszystko potrzebą przyjścia do siebie. Samotność jest moim najbardziej naturalnym stanem.
Jakkolwiek bym ja jej (Tej) nie uwielbiał, jakkolwiek bym nie pragnął spędzać każdej sekundy razem z nią i jakkolwiek bym nie tęsknił w każdej sekundzie bez niej, nie jest możliwym abym czuł się przy niej sobą. Zawsze zostaje jakieś napięcie wskazujące, że to co trwa to tylko sytuacja, a normę znam i czyha ona na mnie, bo jakkolwiek bym tej swojej normalności nie nienawidził, to właśnie ona jest mi przeznaczona.
Spędziliśmy już ze sobą (ja z Tą) niemało, a ja nadal nie mam chyba prawa powiedzieć, że jesteśmy razem. Nadal bardziej o niej marzę niż z nią jestem. Nie wiem czy ona to widzi. Nie wiem czy ona by to zrozumiała. Nie wiem czy ona mnie rozumie. Boję się, że nie mogę być zrozumiany. Zależy mi już tak nieodwracalnie, że strach bierze mnie paraliżem. Mówiłem to już wielokrotnie i znowu to na mnie przychodzi: im bardziej ja kogoś tak, tym bardziej nie wiem i przeraża mnie, że to tak naprawdę z moim udziałem nie może być możliwe.

środa, 27 lipca 2016

zdołam dostąpić czy odstąpić?

Przeprowadziłem się do bardziej znormalizowanych warunków i wszyscy (których bardzo niewiele) dookoła stwierdzili, że to nareszcie, a ja teraz chciałbym wrócić do akademika. Tutaj jeszcze bardziej czuję, że powinienem należeć do jakichś relacji, a niemal nie mam. Nie mogę już udawać części samotnego tłumu. Nie mogę być dziesiątą częścią procenta mieszkańców tego zabudowania. Mieszkanie jest trzypokojowe i jakby nie kombinować, stanowi się kilkadziesiąt procent, a od tych już czegoś się wymaga. Po prostu nie mam owocnych kontaktów. Nie potrafię ich mieć, jeśli to ktoś ich ze mną nie utrzymuje. Tak naprawdę nie do akademika chcę wracać, tylko do dziecka, które mogłoby jeszcze wciąż dobrze się zapowiadać i które ma jeszcze te błędy, które popełniłem do popełnienia lub ewentualnie do uniknięcia. Może byłbym za drugim (choć pewnie tak samo losowym jak za pierwszym) podejściem mniej przekorny i przejęty.
Odkąd staram się być kimś dla kogoś, nieuchronnie wychodzi mi to, czego się do tej pory słusznie bałem – nie chcę być sobą. Jako ja, nie potrafię zapewnić jej tego, co powinna mieć. Poznawszy ją wiem, że ma fizjologię i potrzeby i wymagania i chęci, które czasem są także dość banalne/przyziemne/przeciętne. Ja jestem tylko przypadkowym patałachem, który potrafi (i chce, bo chce) wyłącznie stawiać się normom. Z norm czuje się zobowiązany szydzić, ale szydzić postawą, eksperymentem i intelektualnym wysiłkiem, a nie nonszalanckim żartobliwym tekściarstwem. Wszędzie widzę serious businesses i nie ma ze mną żadnej rozrywki.
Nie chcę tymi słowami od Ciebie odchodzić, tylko przyznać się w końcu do tego kim jakoś właśnie teraz przypomniało mi się, że jestem zamiast tego, którym wydawało mi się, że mógłbym jeszcze w tym zmarnowanym już bezpowrotnie życiu być.
Tak jak wszystkim do tej pory, wolałbym jej siebie oszczędzić, ale wiem, że to najlepsza z możliwych szansa na wpuszczenie sensu do spoczywającego pod warstwą lepkiego brudu zapomnienia flaka mojej egzystencji. Nabijałem się ze zdrowia psychicznego, więc jestem tu gdzie jestem, bez takiego zdrowia. Nadal nie wydaje mi się akurat to samo w sobie warte uwagi, ale co jeśli to prawda, że bez egoizmu nie ma związków i społeczeństw?
Jako bloger mogłem prowokować, ale jak miałbym przydać sobie prawo, do nakłaniania, aby marnowała życie razem ze mną?