sobota, 30 kwietnia 2016

potyczka pisma i mowy o prawdę

Czy prawdę mówimy raczej mówiąc czy raczej pisząc?
Jeśli chce się być szczerym i pewnym, nie można się przecież narażać na wybicia z rytmu, gafy i zapomnienia grożące konstruowanej ad hoc ustnej wypowiedzi. Jeśli chce się zawrzeć wszystko, co trzeba i z odpowiednią mocą, to nie można inaczej niż zrobić to z namysłem i końcową ewaluacją wymowy.
Jednak jeśli wciąż chce się być szczerym i pewnym, to przecież nie można pozwolić tej chęci aby dawkowała się w czasie potrzebnym na skroplenie liter na nośnik, bo straci afektywny impet. Grozi to popadnięciem w lawirowanie i przejście do niepewności, o której ciężko powiedzieć czy wywołuje ją to, co źródłem pisania, czy sama trudność pisania tego ważnego.
Pisze się zawsze samotnie, więc pisząc prawdę, trzeba to zrobić bezkompromisowo i poddać się całej prawdzie, wolnej od sytuacyjnych barier i barierek. Z drugiej strony mówiąc prawdę, można ją przekazać wraz z głosem, wzrokiem i ciałem, bo w końcu prawda tego świata powinna być multimedialna.

niedziela, 24 kwietnia 2016

jak nie tonąć?

Wszystkie moje społeczno-emocjonalne zwichrowania, nad którymi tu lamentuję da się czasem uciszyć. Rutyna korpoklepacza, którą z pewnym trudem osiągnąłem pozwalała na co dzień zapominać o zmarnowanym życiu. Od potępień ze strony traktowanych wciąż idealistycznie abstraktów takich jak wartości, normy i utopie da się jeszcze (choć nie bez skazy dla sumienia i nie bez smutnych konsekwencji dla świata) uchylić i odwrócić wzrok. Jednak teraz, gdy wszystkie moje marzenia, chęci i siły ukierunkowały się na fenomen w postaci pewnej najbardziej fenomenalnej postaci, to każdy mój niedostatek pojawia się przede mną na powrót wyraźniej. Wszystko, co dzieli mnie od ideału w zasobach i w praktykach, boleśnie ugniata mnie teraz od środka. Każde niedociągnięcie do maksymalnej wersji roztrząsa mną i pozbawia równowagi. Każda niewykorzystana szansa rzuca mną w kierunku rozpaczy. Każde pragnienie, co nie znalazło ujścia doprowadza nieomal do paniki. Wyłaniające się z pamięci własne przeszłe porażki odbierają odwagę do kształtowania przyszłości tak ważnego bytu jak ewentualnie już-nie-tylko-ja.
Znowu z powodu nieumiejętności utrzymywania pełni szczęścia tej, która daje mi tyle szczęścia, zwichrowany ja próbuje odebrać mi upoważnienie do dalszych starań o te szczęścia. Wydaje się jednak, że to tylko te starania mogą mnie naprostować i pozwolić dawać szczęście. Wysuszony, spragniony i dotychczas niepływający, nie ważne jak nieprzygotowany na tą próbę, nie mam już innego wyjścia niż rzucić się w głęboką wodę (w dodatku akurat w trakcie trwania powodzi). Obym tylko w razie niepowodzenia tylko swój własny łeb położył na dnie.

sobota, 16 kwietnia 2016

zawrotne tempo i zawrócna głowa

W ciągu ostatnich trzech dni wydarzyło się u mnie tyle, że wystarczyłoby za cały rok.
Bywały rzeczywiście takie lata w moim życiu, w których działo się mniej niż w ciągu tych kilkudziesięciu godzin.
Powiem tylko dla przykładu, że w ciągu dwóch dni dostałem dwie podwyżki (może również awans, nie jest to jasne), ale i tak nie wiem czy nie rzucę obecnej firmy dla innej. W pracy działo się jeszcze więcej, ale to wszystko i tak błahostka w zestawieniu z tym, czego opis jest zarezerwowany dla tej, do której zdzieram się ostatnio pisarsko zamiast tego bloga.
Te historie nie byłyby jednak z mojego życia, gdyby nie były dziwacznie skomplikowane.
Mimo wielkich spraw, zupełnie nie wiem na czym stoję. Satysfakcja korpoludzika i szczęście nareszcie na chwilę bardziej człowieka mieszają się z utrapieniami i nie dają żadnej pewności.

niedziela, 10 kwietnia 2016

wiedzieć a walczyć

Ludzie są w większości niezadowoleni.
Często mają do tego prawo.
Całkiem wielu życie się nie udało, a przynajmniej nie udało się tak, jak o tym marzyli lub jak wyobrażali sobie, że udanie się będzie wyglądało.
Od kiedy powstały tak ukształtowane dwa bieguny sposobów zarządzania ludzkimi emocjami co do spraw społecznych, lewica stara się wytłumaczyć strukturalne źródła niepowodzeń, a prawica wskazać kozła ofiarnego.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

sposób na zatuszowanie życia

Przy wszystkich szyderstwach, cynizmach i ironizowaniach, z którymi musieliśmy się zderzyć, których musieliśmy się nauczyć i przyzwyczailiśmy się za nimi skrywać, prawdziwym wyzwaniem jest powiedzieć cokolwiek naprawdę z siebie.
Możliwe, że już mówiłem o tym moim emocjonalnym zwichrowaniu. Gdy dzieję we mnie coś ważnego lub obok mnie dzieje się coś ważnego w związku z kimś dla mnie ważnym, to zamiast dostosować się do sytuacji i okazać to, co jest, ja zazwyczaj zastępuję wszystkie gamy emocji śmiechem. To jest rozbrajające, a najgorzej, że rozbraja ostatecznie moje marzenia – nawet te, co bywają realne.
Śmiech to u nas w ogóle taka przykrywka. Komunikat, że niby wszystko w porządku, że nic mnie nie dotyka, po prostu jestem trochę rozbawiony. Śmiech ma potwierdzić normalność sytuacji. Śmiech jest pożyteczny, gdy może rozbroić agresję, napięcie, czy przypadkową niezręczność. Jednak, gdy powinno już o coś chodzić, ze śmiechu należałoby się wycofać. A ja właśnie wtedy. Gdy przelewają się we mnie zbyt silne na skalę mojego zmarnowanego życia emocje, to szczęście z tego, że w końcu jednak coś się mi przydarza, tak mi uderza do głowy, że totalnie ogłupia i tylko śmiech ze mnie wychodzi.
Domyślam się, że to nie tylko ja i nie tylko śmiechem tuszuje się swoje naprawdy.
To niby nic trudnego – powiedzieć po prostu to, co się z nami dzieje.
To właśnie jednak najtrudniej – abstrahując na chwilę od niemożliwości zaokrąglenia poczuć targających nami poprzez granice ciała do słów wymyślonych przez naszych poprzedników w języku oraz od konieczności wiecznego konsultowania niuansów naszych definicji – zrobić to być może banalne i powtarzalne, według tego co się właśnie odczuwa i zamiast wszelkich gier w odbijanie piłeczki, markowanie ruchów, badanie grząskości terenu i różnych innych podchodów, zrzucić z siebie wszystkie maski i powiedzieć, że:
oto ja, stoję przed tobą i kocham cię

Piszę o tym przez to, że powinienem był to raz w życiu zrobić, zamiast o tym pisać.