czwartek, 29 grudnia 2016

postprawda to nieprawda

Prawica w pewnym momencie domagała się dla siebie całej wiarygodności i władzy poprzez krytykę postmodernizmu. Mieli pewne racje w dostrzeżonych negatywnych skutkach postmodernistycznych analiz, co nie miało jednak żadnego obiektywnego znaczenia dla ich własnej pozycji. Problematyczny charakter postmodernistycznych odkryć korespondował z ontyką rzeczywistości i to do rzeczywistości miał się odnosić. Nie był postulatem, tylko refleksją. To nie postmodernizm sprawia, że czujemy się zagubieni, niepewni, niezdolni do zakończenia poznawczej refleksji i sformułowania jakichkolwiek pewnych wniosków – to świat nie daje nam innej możliwości, gdy spojrzymy mu w twarz z odwagą. Prawica jakby nie zrozumiała lub nie chciała się pogodzić. Postmodernizm nie był dla niej odkryciem, tylko policzkiem wymierzonym w jej światopogląd, w którym wszystko jest z góry ustawione, zanim nawet się o tym pomyśli. Najgłośniejsi i najbardziej butni przedstawiciele prawicy to zazwyczaj ci sami, którzy teorie dopasowują do tez, zamiast tezy i teorie do faktów. Nie wiadomo poza tym dlaczego formułowane przez prawicę krytyki postmodernizmu miałyby powodować optowanie za prawicą. Przekonanie takie (wymóg?) może powstać tylko wśród tych, którzy widzą świat jako podzielony na dwa skonfrontowane obozy, a to oczywiście kolejne, i to raczej dziecinne uproszczenie, które świata nie szanuje, a jedynie domaga się wolnej drogi dla własnych interesów i żądz.
W ramach krytyki postmodernizmu prawica narzekała na konstatację według, której niemożliwa jest ostateczna prawda, jedna racja, uniwersalna droga do pewności. Różne były argumenty, na które się w tych narzekaniach powoływano. Jasne i zrozumiałe dla wszystkich było to, że świat bez prawdy jest niewygodny. Zamiast jednak szukać koncyliacyjnych, ugruntowanych, wiarygodnych i sprawiedliwych metod ustalania tej ograniczonej historycznością, lokalnością i kulturową konstrukcyjnością racji, w naszych straszących nas od kilku miesięcy czasach prawica postanowiła nie zrozumieć nic z krytykowanych przez nią filozofii i pójść jeszcze dalej niż w zmąceniu świata niż mógł wytworzony przez nich w napadach i wyrzekaniach obraz dekadenckiej rzeczywistości ponowoczesnej. Stworzyli „postprawdę”.
Postprawda to kłamstwo. Postprawda to kłamstwo w samej swojej nazwie, bo nie jest żadną post- (chyba tylko jako analogia do przekłamanego przez prawicę statusu postmodernizmu) i nie jest żadną prawdą – jest po prostu kłamstwem. Przedrostek post- sugeruje, że wyszliśmy gdzieś dalej, ale tak naprawdę „postprawda” cofa nas do czasu sprzed wiarygodnych i koherentnych metod ustalania prawdy. „Postprawda” oznacza, że nie ma żadnej prawdy. Każdy może powiedzieć co mu się podoba. Istnieją dwie metody zdobywania dla takich „postprawd” poklasku: mem i przemoc (to miejsce, w którym należy powtórzyć – prawdziwość nie ma tu znaczenia). Wiadomość ma być memetyczna – wzbudzać wystarczająco silne i jednoznaczne emocje, żeby móc się rozprzestrzenić zamin ktokolwiek zdąży ją sprawdzić, porównać z faktami. Skuteczna postprawda może też nieść się dzięki przemocy – mieć za sobą ośrodek władzy, który przepchnie ją dalej w możliwie wiele napotykanych przez nieświadomych, roztargnionych, niemających czasu ani możliwości obrony przed wykrzykiwanymi komunikatami ludzi. Ośrodek władzy może oczywiście iść dalej i od propagandy przechodzić do gróźb, prześladowań, dostosowywania do swoich kłamstw nauki, edukacji, sztuki, religii tudzież innych, aż do użycia realnej przemocy – po to aby wymusić wiarę w wizje produkowane we własnej wytwórni „postprawd”. „Postprawdy” są oczywiście ubierane w formę, która ma przypominać informacje. Mają więc nagłówki, infografiki, prezenterów, poważny ton, swoich usłużnych „ekspertów”, wykresy, czy nawet wewnętrzną spójność, która ma przypominać narracje sprzed „post-”. Nie zmienia to faktu, że „postprawdy” to urojenia, kłamstwa w żywe oczy, cyniczne umacnianie i przepychanie własnych interesów za wszelką cenę.
Postprawdę zmyślili, po czym uwierzyli w nią, oparli się na niej, uruchomili machinę wpajania jej masom i kazali nam według tej postprawdy żyć.

Gdy już okazało się, że opowiadanie i upieranie się przy najbardziej absurdalnych zmyśleniach może się opłacać, byleby mieć za sobą pęd mało świadomie rozgorączkowanych oraz dysponować środkami przemocy, to czy powrót do szacunku dla prawdy i rozwagi jest jeszcze możliwy?

czwartek, 15 grudnia 2016

nic nie rozumiem z zazdrości

Zadziwia mnie ekspansywność zazdrości w moim własnym ciele. Z najgłupszych powodów zalewa mnie żółcią i paraliżuje. Że ona siedzi obok kogoś, że z kimś rozmawia, że ma przyjaciół, że do kogoś pojechała, że się do kogoś jeszcze tak uśmiecha, że takich słów używa także poza domem, że dla innych ma inne, niedostępne mi światy i języki. Wszystkie te rzeczy uważam za względnie oczywiste i dopuszczam istnienie w sobie jakichś małych żalów. Nie mogę jednak zrozumieć dlaczego najmniejsze powody powodują u mnie całkowite wyłączenie. Wszystkie myśli zostają odcięte, wszystkie zwykłe zachowania wstrzymane. Wszystko jest nagle problemem, jest niestosowne i nieosiągalne.
Postawiłem ją chyba za wysoko na ołtarzu. Wszystko, co robi wydaje mi się szczególne i nie mogę znieść, że to szczególne dostępne jest właściwie każdemu w okolicy. A jeśli nie jest szczególne, to co ja tu robię? Potrafię wobec niej jedynie wymagać dla siebie pierwszeństwa albo ustawić się na końcu kolejki oddanych wielbicieli.