Na
przykładzie historii tutejszego dla mowy, w której piszę kraju
widać bardzo wyraźnie, że ludzie zawsze na coś czekali z
wygórowanymi nadziejami, a po fakcie nie nadążali z orientowaniem
się w tym, że to na co czekali już się stało i nie przyniosło
nawet zbyt wiele dobrego.
Przez
123 lata nadzieje rosnącej z czasem grupy ludzi skupiały się wokół
odzyskania państwowej niepodległości, a potem umocnienia się w
przysługującej z uwagi na miejsce zamieszkania narodowości (dwie
odrębne sprawy, ale w historycznej praktyce okazały się złączone).
Polskość obudowywano w tym czasie romantyzmem z domieszkami różnych
idei, ideologii lub teologii.
Spora
grupa od końca XIX wieku zbawienia upatrywała w nadchodzącej
rewolucji komunistycznej i zaprowadzenia zaplanowanego/przewidzianego
naukowo ostatecznego w dziejach ludzkości ustroju
społeczno-gospodarczego.
Gdy
zaprowadzono porządek, którego legitymizację chciano zapewnić
odwołaniami do komunizmu, serca i umysły zwróciły się ku wizjom
przyszłości, w której życia lepszymi uczynić miałby kapitalizm
wyobrażany poprzez wyolbrzymione legendy o konsumpcyjnym raju na
Zachodzie.
Wcześniej,
później i po drodze występowało takich para-milenarystycznych
nadziei mnóstwo. „Patrzący na nas z nieba” Kościuszko, „czucie
i wiara” do spółki z młodością, industrializacja, szklane
domy, marszałek-wódz, rasologia, przymierza międzynarodowe, Anders
na białym koniu, nowe millenium, Unia Europejska, IV RP, etc.
Każdy
z powyższych bodźców pociągał do rzucenia się w totalną
krytykę teraźniejszości i idealizacji wybranej opcji w
zidentyfikowanej jako kluczowa sferze rzeczywistości.
Każda
z powyższych historii potrafiła generować obrzydliwie naiwne
natchnienia i wodzić na manowce miliony ludzi.
Co
najdziwniejsze płonne nadzieje nie gasły w pełni nawet po tym, gdy
historia zdążyła je zweryfikować (jeśli rozum, czy też
grzeczniej – oparta na zasadach logiki analiza, nie zdążył).
Polskość jest w końcu tylko jednym z narodowych określeń, ani
lepszym ani gorszym niż inne. Polska jako państwo okazywała się
mieć różne losy, zależne od szerszych koniunktur i wikłała się
w lepiej lub gorzej kończące się relacje, procesy i deklaracje.
Komunizm
w praktyce całkowicie rozminął się z teorią i pod tak nazwaną
przykrywką przyniósł oligarchię grupy lansującej się na nową
elitę luźno nawiązującą do marksizmu.
Kapitalizm
zapewnił dobrostan tylko części (tej dwuznacznie „zaradnej”
raczej niż uprawomocnionej i zapracowującej), a bardziej
powszechnymi uczynił złudzenia, hedonizm i związane z wymuszaniem
przyspieszeń, westernizacją i modą na cokolwiek podsunie marketing
wyrzekanie się poprzednio uznawanych tożsamości i autorytetów.
Nauczmy
się więc tego, co jasno i bezpośrednio wyrażone musi być
następująco – nigdy nie nastąpi nic takiego, co rozwiąże
wszystkie problemy (w perspektywie indywidualnej, lecz egoistycznej
liczyć można jedynie na własną śmierć), przyniesie pełny
dobrobyt, zbierze w sobie cały sens, opisze całość rzeczy
faktycznych i możliwych, tudzież oświeci raz, a dobrze.