czwartek, 5 grudnia 2013

humanistyka (dąży do) matematyka

Jestem pewny, że mam więcej do czynienia z matematyką niż niejeden inżynier.
W tle swojego życia cały czas muszę liczyć grosze, które wydałem już w tym miesiącu oraz te grosze, które wolno mi jeszcze dzisiaj wydać. Przeliczam raz na wagę, a raz na sztuki, zastanawiam się nad przeliczeniem ceny na tworzone ad hoc współczynniki zapychania żołądka, porównuję procentowe udziały tłuszczu w tłuszczu albo kombinuję, czy opłaca się kupić bilet, czy jednak dymać z buta i trochę się spóźnić, czy może zaryzykuję mandatem i karnę się bez biletu; albo jeszcze próbuję kontrolować ilość płynu do naczyń, czy tam szamponu, w ten sposób, żeby w żadnym miesiącu nie zużyć więcej niż dwunasta część pojemnika. No, itp.  
Zbliżenie do matematyki to rodzaj efektu ubocznego studiowania humanistyki.
 Mówię to o swoim przypadku i nie ma on roszczeń do powszechnej uniwersalności.
Przy tym antagonizm humanistyki i nauk ścisłych nadal nadaje się oczywiście tylko do rozwalenia i nikt, kto skończył podstawówkę nie powinien się nim posługiwać. By użyć popularnej frazy: to, że nie umiesz liczyć, nie czyni cię humanistą - ale i na odwrót: to, że gówno wiesz o życiu, nie czyni cię umysłem ścisłym.
Osobiście mogę uczciwie wyznać, że lubię matematykę. Dopóki nie liczy się własnych pieniędzy, to uprawianie matematyki jest przyjemnością. To właśnie temu w niej nie ufam. Określanie się umysłem ścisłym to chodzenie na łatwiznę. Rozwiązywanie zamkniętych problemów, abstrahujących od samego życia to tylko rozrywka (prostszy, a przez to jeszcze wyraźniejszy przykład: sudoku) Zasady są w przynajmniej głównym zarysie ustalone i znane. A przynajmniej istnieje zgodność co do podstawowych reguł. Potem wystarczy się tylko do nich zastosować. A do tego jeszcze hajs.
Nie ma innego wyjścia niż podsumować, że nauki ścisłe są dla mało ambitnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz