Od dobrego półtora roku zajmuję się
tym przed, po i między godzinami.
Gdy idę ulicą i co jakiś czas, co
krok atakuje mnie znienacka agresywna, tępa jak but, nachalna
zazwyczaj tymi frędzlami upstroszona, kolorowa i infantylna do
słupa, znaku, tablicy, ściany przyklejona reklama jakiegoś kredytu
– staram się w większości przypadków zerwać to bezeceństwo i
wyrzucić do kosza.
Są takie trasy, na których regularnie
zbierałem pokaźnej wielkości kulki ze zgniecionych tych świstków
i takie kosze, do których regularnie je wrzucałem.
Wczoraj po raz drugi do przeciwników
mojej nierównej walki z hydrą minipożyczkodastwa dołączył
przypadkowy przechodzień, zapytując uprzejmie „dlaczego tak
bestialsko zrywacie te reklamy”. Ucieszyło mnie po pierwsze, że
okazuję się być w swoim czynie społecznym nie taki odosobniony,
albo nie taki nieskuteczny, skoro panu około po-czterdziestki jawię
się jako „wy”. Po drugie jednak zareagowałem spokojnie i
wytłumaczyłem mu w miarę mojego wiecznego pośpiechu to i tamto.
Jestem jednak przekonany, że oburzenie
zostało w tej krótkiej relacji umieszczone od początku po
niewłaściwej stronie, dlatego i tutaj chciałbym zastanowić się
nad tym, o co chodzi.
Zastanawia mnie więc na
jakim dyskursie oparta jest logika, według której leczenie miasta z
dzikokapitalistycznej pstrokacizny jest „bestialstwem”, które
można wbrew międzyludzkiej obcości kwestionować i stawiać kogoś pod
ścianą traktujących go z góry pytań. Jednocześnie, jak
widać, zupełnie akceptowane i przyjmowane za normę jest to, że
zapewne niezbyt wysoko opłacani wysłannicy chwilówkowych baronów
krążą po mieście i oszpecają publiczne przestrzenie wyzywającą
pstrokacizną składającą fałszywe obietnice, mające na celu
nadzianie kasy szemranej proweniencji biznesów.
Nie kwestionuje się lichwiarstwa. Nie
kwestionuje się tworzenia spirali zadłużenia. Nie kwestionuje się
nadużywania naiwności i trudnych finansowo sytuacji biedoty tego
kraju. Nie kwestionuje się wykorzystywania publicznej przestrzeni
dla prywatnego interesu. Nie kwestionuje się psucia estetyki miasta
tymi namakającymi z czasem, fruwającymi papierzyskami
poprzyklejanymi gdzie popadnie. Nie kwestionuje się napędzania tej
większej opowieści, w której ważne są wyłącznie pieniądze,
pieniądze i pieniądze, tak że nawet każdy słup krzyczy: kredy,
pożyczka, gotówka, wymieszane w dodatku z: okazja, potrzeby,
marzenia. Nie kwestionuje się także sposobu, w jaki wszystkie te reklamy
pojawiają się gęsto i nieustannie na naszych drogach.
Święty jest tylko zamysł na zrobienie kasy bezczelnego kapitalisty.
Nie zgadzając się z tym konkretnym,
wczorajszym wyznawcą powyższej logiki i z wszystkimi innymi,
gardłująco lub milcząco ją wspierającymi, zrywam reklamy, będę
je zrywał i zachęcam do tego samego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz