Chrześcijanie
od dzieciństwa nauczani są do poddaństwa. Męczennikiem zostać to
chwalebnie, głowę zgiąć przed cudzą władzą to wypada, biernie
znosić agresję to podoba się Jahwe. Jednak bożkiem cudzym przed
Nim zostawać się nie ważyć. Nie zajmować się niczym za bardzo,
bo co powszednie to nieważne. Życie to farsa, to li tylko próba,
po której nastaną właściwe czasy. Nic co się tu wydarza nie jest
w gruncie rzeczy ważne, trwałe ani potrzebne. Królestwo nasze nie
jest z tego świata.
Gdy
to piszę, ma to oznaczać filozoficzny atak na codzienność, nawet
nie na dogmatykę. Nie można przecież pozwalać, żeby działo się
co chce, a jednocześnie twierdzić, że broni się jakichś
wartości. Ludzie mają albo za dużo albo wcale pokory. Albo drżą
przed wszechobecnie prześwietlającym wzrokiem boga albo wydaje im
się bóg wie co.
Ci
na miarę istoty religijnej opowieści przejęci wiarą i uczynkami,
a w końcu zwłaszcza perspektywą zaświatu, odnajdujemy się potem
wrzuceni jedynie (na skończoną chwilę) w życie na końcu kolejki,
na dole hierarchii, w ciemnościach. Potrafiąc jedynie składać z
siebie ofiarę bogu i kapłanom, nie dostrzegamy, że tak właśnie
siebie przekształcamy w ofiary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz