My,
wykształciuchy skłonne traktować słowa, wydarzenia i samych
siebie z empatyczną rezerwą, daliśmy się i cały czas dajemy się
sprowadzać w kozi róg.
Rozjuszeni
nie znają zasady ironii. Oskarżają i żądają krwi. Nie mają
czasu ani chęci zastanawiać się głębiej. Nie wyobrażają sobie,
że znaczone może być rozbieżne ze znaczącym. W złości sięgają
po ostre słowa i dają im łatwo wiarę.
To
nas interesuje świat, takim, jakim on jest, a nie takim, jakim
wygodnie i miło dla własnego plemiennego samopoczucia byłoby go
sobie przedstawiać. Tylko w tym pierwszym kontekście można mówić
o prawdzie. Do tego drugiego próbuje się wprowadzić „post-prawdę”,
ale to tylko bezsensowna próba używania pojęcia prawdy w tym
systemie myślenia, w którym nie ma ona racji bytu, ponieważ zasady
działania systemu regulują uprzedzenia, stereotypy, przesądy,
konfabulacje, przemoc, podszept, strach, nieufność.
Rozjuszonych
nie interesuje więc, czy mają rację ani do czego prowadzą ich
odczuwane impulsy. Poczuwszy wiatr w żaglach, pędzą przed siebie
niebezpieczną dla wszystkich dookoła drogą. Nie zważają na
przepisy, nie szanują dobrych obyczajów, potrącają coraz to
kolejnych i nie mają zamiaru przejmować się, ani zastanawiać nad
tym, czy nie warto byłoby się zatrzymać lub choćby zwolnić.
Liczy się chwila, w której to oni mogą być na wozie, a inni muszą
cierpieć z powodu niezrozumienia, pogardy, wykluczenia, zagubienia,
a coraz częściej nieskrywanej już przemocy.
Skoro
za całym pędem nie stoi żaden rozsądek, to jak można sensownie
rozmawiać? Skoro merytorycznymi argumentami nie da się nic
zdziałać, to w jaki sposób zatrzymać pędzących na złamanie
karków? Skoro jedyną uznawaną przez drugą stronę zasadą jest
siła, to jak wytłumaczyć jej zgubne skutki bez uciekania się do
pogardzanej właśnie siły?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz