Choć w
młodości zakochiwałem się w wielu to nie pokochałem się z żadną, a więc teraz, już na stare lata, wciąż czuję potrzebę
miłości szczeniackiej. Żeby eksplodować wypowiadając po raz
pierwszy w życiu pewne słowa, żeby wszędzie czytać i pisać to jedno imię, żeby nie móc się nadziwić
dostępnością dla siebie cudzego ciała, żeby doznać prawie-że
orgazmu zbliżając dłoń do dłoni, żeby słuchać kołaczącego
serca, żeby (choćby przekornie) nie dowierzać, że ktoś może być
mną zainteresowany, żeby oznajmiać światu wszem i wobec nawet w
najbardziej apodyktyczny sposób, że istnieję w my, żeby nie
troszczyć się o nic poza byciem blisko.
Tymczasem z każdym dniem mojego życia rosną wymagania wnoszonego
aportu, powinienem być kompletną maszyną, przygotowaną do wejścia
od razu w związek, bez żadnego zdziwienia i wątpliwości, bez
zaburzania obowiązków wobec, których można być tylko
drugorzędnością. Miałbym ponoć nawet znać siebie i wiedzieć co
mogę i nie wykraczać już poza to, co wypada.
Mam zaszczyt przyznać, że jestem najbardziej niepraktycznym typem
chłopa, jakiego kobiety pragną się wystrzegać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz