Jestem przekonany, że nie mam problemu
z logiką.
W mojej szkolnej edukacji, jedynie z
przerwą na typowy w pewnym wieku idealistyczno-ironiczny bunt,
lepiej i łatwiej powodziło mi się w matematyce niż w tak zwanych
przedmiotach humanistycznych.
To właśnie w umiejętności
logicznego myślenia upatruję przyczyn wielu moich problemów i
źródeł udręki.
Problem tkwi mianowicie w tym, że
dałem sobie wmówić, że logiką da się świat wyjaśniać i z nim
sobie radzić.
Bądźmy szczerzy – gdzie Rzym, gdzie
(aktualnie za przeproszeniem) Krym!
Patrząc na siebie retrospektywnie,
myślę że poczucie konieczności zaangażowania się w humanistykę
wynikało z potrzeby takiego stosunku do świata, który bardziej by
do niego przystawał.
Droga musiała wieść od szkolnych
uproszczeń, modeli tworzonych na bazie skrajnych przypadków,
wyabstrachowanych teorii i typów idealnych w stronę studiów
przypadków, głębokiego opisu, multidyscyplinarności, ontologii
aktanta-kłącza i teorii ugruntowanej.
Z jednej strony jestem dumny z tego, że
dowiedziałem się czegoś o świecie – gdyby dało się odczuwać
z takiego powodu satysfakcję, pewnie bym ją odczuwał.
Z drugiej strony jestem sobie w stanie
wyobrazić alternatywne historie, w których wzgardziłem wrodzoną
kompleksowością, intersekcjonalnością, przygodnością oraz
wieloma innymi, dzięki czemu mogłem zaangażować się beztrosko w
działania nie wykraczające poza dryfujący zuchwale ponad światem
balon racjonalności i antropocentrycznej pychy. Nawet teraz, dumając
nad zwrotem karierowiczowskim w swoim życiu, wyobrażam sobie, że
zajmę się programowaniem. Zapewne tego nie zrobię, bo byłby to
zbytni oportunizm. Zastanawia mnie jednak przy tej okazji, czy choćby
nawet ci programiści zmuszani są czasami dostrzegać jakiś
niedobór sensu w swoich doświadczeniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz