czwartek, 20 września 2012

koniec świata, ale do góry nogami

też mi coś
skoro okazało się, że mam plan B (plan be), to zacząłem go sprawdzać.
aż w końcu przedwczoraj pojechałem na rozmowę kwalifikacyjną spędzając w pociągach 6 godzin i 3 minuty plus 8 godzin z powrotem.
wczoraj się dowiedziałem
a dzisiaj niech będzie, że napiszę tu.
wzięli mnie na doktorat, ale zupełnie gdzie indziej.
jeszcze się nie cieszę. właściwie teraz same problemy. nie będę miał stypendium. kwestia przeżycia to moja sprawa. Przyjęto mnie, znaczy mam obowiązek uczyć się, chodzić na zajęcia, prowadzić zajęcia, pisać, publikować w znaczących czasopismach, jeździć na konferencje wygłaszać referaty, organizować wydarzenia, redagować, recenzować, udzielać się, dyskutować. i wszystko za darmo. 
do tego muszę się jeszcze przeprowadzić i zerwać swoje dotychczasowe życie prywatne, które i tak leżało w strzępach pomimo długotrwałego i wymagającego wiele wysiłku wyobrażania go sobie.
jeszcze wcześniej nie bolało mnie to aż tak (choć podniecająco), że mam zamiar zmarnować 4 lata po to by dopisać może dwie litery bez znaku interpunkcyjnego przed nazwiskiem, co z resztą nie jest prawie nigdzie mile widziane.
w ogóle teraz liczyłem już na to, że usłyszę drugie nie, które złamie moje niezdecydowanie i da sygnał weryfikujący, że moje powołanie leży gdzieś w ogrodnictwie, albo w każdym razie bliżej nieskomplikowanego robolstwa, które dla bezpieczeństwa uniemożliwi zostanie lemingiem.
może najszczęśliwszym rozwiązaniem byłoby, gdyby mnie pociąg potrącił i nie mógłbym ani jednego ani drugiego, a do tego może nawet renta?
ostatecznie 2012 jeszcze się nie skończył i koniec świata wciąż ma większe szanse niż to, że trafię w totka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz