piątek, 28 grudnia 2012

cytuję i przyłączam się do ubolewania

Jacek Kaczmarski
"Syn marnotrawny"

Jestem młody, nie mam nic i mieć nie będę.
Wokół wszyscy na wyścigi się bogacą,
Są i tacy, którym płacą nie wiem za co,
Ale cieszą się szacunkiem i urzędem,
Bo czas możliwości wszelakich ostatnio nam nastał...

Mogę włóczyć się i żyć z czego popadnie,
Mogę okraść kantor, kościół czy przekupkę,
Żyć z nierządu albo doić chętną wdówkę,
Paradować syty i ubrany ładnie -
A chyłkiem, jak złodziej o zmroku wymykam się z miasta...

Mogłem uczyć się na księdza lub piekarza
(Duch i ciało zawsze potrzebują strawy),
Na wojaka mogłem iść i zażyć sławy,
Co wynosi i przyciąga - bo przeraża,
A młodość to ponoć przygoda, a wojsko to szkoła...

Mogłem włączyć się do bandy rzezimieszków,
Niepodzielnie rządzić lasem lub rozstajem,
Zostać mnichem i dalekie zwiedzać kraje
Rozgrzeszając niespokojne dusze z grzeszków,
A chyłkiem przez życie przemykam i drżę, gdy ktoś woła...

Jestem młody, jestem nikim - będę nikim.
Na gościńcach zdarłem buty i kapotę.
Nie obchodzi mnie co będzie ze mną potem,
Tylko chciałbym gdzieś odpocząć od paniki,
Co goni mnie z miejsca na miejsce o głodzie i chłodzie...

Ludzie, których widzę - stoją do mnie tyłem:
Ten pod bramą leje, ów na pannę czeka.
Nawet pies znajomy na mój widok szczeka...
Sam się z życia nader sprawnie obrobiłem,

[...]

cytuję i przyłączam się do wezwania

http://www.designer-daily.com/design-wont-save-the-world-918

cytuję i przyłączam się do oburzenia

Oto taki dowcip:
Szef podjeżdża do pracy nowym Chryslerem.
 - no, szefie, ładne auto.
 - cóż mogę powiedzieć... Pracuj ciężko, zostawaj po godzinach, a może w przyszłym roku będę miał jeszcze lepsze.

czwartek, 27 grudnia 2012

my dzieci z tamtego wieku

Nasze pokolenie podpadało już pod różne klasyfikacje. To X, to Y, to Z. Tyle, że w Polsce wszystko jest nie tyle zapóźnione, co oportunistycznie odstające. Nie mieliśmy ani punków, ani hipisów, ani nawet pozytywistów z prawdziwego zdarzenia. W nas też nie chodzi chyba o ten iksigrekzet, tylko o szarą pstrokaciznę polskiej transformacji ustrojowej, w której my chcieliśmy uczyć się świata, a nasi rodzice i mistrzowie sami nie wiedzieli co ze sobą robić w tej zastanej przez nas rzeczywistości. Jedyne wzorce jakie mogliśmy nabywać to podszyta nostalgią bezradność lub krętacze cwaniactwo. Kto nie nauczył się tego drugiego, temu od tamtej pory wiatr w oczy i chuj w dupę.

sobota, 22 grudnia 2012

o co chodzi z tymi punktami?

Wczoraj MNiSW opublikowało poprawioną listę czasopism, które są punktowane.
Jako zapóźniony w rozwoju w każdej dziedzinie - także w dziedzinie tych punktów nie jestem zorientowany.
Mówi się po prostu, że nie jest potrzebne do niczego.
Poznanie tego, jak ten system ma działać i jak powinienem się możliwie skutecznie do niego dostosować wymagałoby zbyt dużo znajomości oraz cierpliwości osób nie mających dla mnie czasu.
Nie ulega za to wątpliwości, że ta lista jest prostym narzędziem dyskryminacji humanistyki.
Z resztą im bardziej krytyczna humanistyka, tym bardziej zdaje się być ignorowana.
Nawet bodaj najbardziej szanowane czasopismo "Teksty Drugie", creme de la creme, dostało tyle punktów, co niektóre średnie czasopisma historyczne i byle jakie czasopismo o byle czym, ale zagraniczne.
Kolejny raz mówi nam się: 'kto myśli, ten przegrywa. Choć nie rozumiemy, czym jest nauka i obiektywizm, potrzebujemy nauk twardych i obiektywnych'. Mówią nam tym samym tyle, że o ile nie da się nas zamienić w prostym przełożeniu na pieniądze, to nie jesteśmy potrzebni. 'Jeśli śruba z kreatywnym, innowacyjnym, interdyscyplinarnym, nowatorskim gwintem będzie się sprzedawała - róbcie to, a my damy wam miliony. Jeśli macie czelność krytykować nasze postanowienia - zdychajcie z głodu i potępienie po wsze czasy będzie udziałem waszym'. Nikt nie potrzebuje wiedzy o świecie i sobie. Nikt nie chce wiedzieć jak żyć i dlaczego żyjemy tak, a nie inaczej. Musi nam wystarczyć: 'jest jak jest bo tak jest'.
Lista zdecydowanie nie zachęca też do publikowania w polskich czasopismach. Każde zagraniczne jest premiowane. Tylko jaki sens ma publikacja artykułu w nawet solidnym czasopiśmie węgierskim? Jeśli wszyscy zdecydują się na taką migrację w poszukiwaniu punktów, w polskich czasopismach zapanuje chujnia i gomora. Do tego, żeby znaleźć jakiś artykułu polskiego badacza, trzeba będzie szukać go po całym świecie, bo publikacja w Australii dawała 2 razy tyle punktów.
Rozumiem i uznaję, że należałoby lepiej promować polską (tzn. marginalizowaną, bo jesteśmy wciąż tylko aspirującą częścią trzeciego świata) naukę, ale czy trzeba to robić kosztem likwidacji na miejscu w najlepszych jej przejawach?

Tutaj powinien znaleźć się jeszcze załącznik z tysiącem czasopism, które nie są punktowane, a są dobre, lub wręcz niezastąpione.
Lista druga: czasopisma, które są punktowane zupełnie nie wiadomo dlaczego
Wzorem ministerstwa także trzecia lista: dysproporcje w punktowaniu czasopism dobrych i tych, które mają zakres i poziom niczym nieimponujący.

czwartek, 20 grudnia 2012

święta i status quo

W audiosferze świąt nie tylko Wham to chłam. Spośród innych tego chłamu objawów, denerwuje mnie w tym roku szczególnie piosenka, która nęka nas od czasów nieco mniej niepamiętnych niż 'Last Christmas'.
Nie znam tytułu i nie chce mi się go sprawdzać, dlatego zacytuję najbardziej rozpoznawalny fragment – początek refrenu 'Feed the world'.
Rozumiem, że jeśli ja nie szukam tej piosenki i sam nie słucham nigdy radia, a mimo wszystko co chwilę trafiam na nią trafiam (a mnie trafia szlag), to jest ona względnie często uprzykrzającym życie narzucającym się przymusem.
Słuchamy więc tej piosenki: robiąc świąteczne zakupy, pakując prezenty, przyrządzając ponad 12 potraw, którymi zapchamy się aż do przerostu wątroby, refren leci dalej: feed the world, nucimy sobie w myślach (jak to tępa melodia – łatwo się odtwarza i te dzwoneczki takie kurwa radosne), a świat jak głodował, tak głoduje.
Niech nawet nie chodzi mi o mnie, bo ja mam szansę najeść się przynajmniej na święta przy okazji pobytu u rodziny.
Ale ludzie głodują. Za to koncerny zarabiają. Porządek świata zachowany.

środa, 19 grudnia 2012

(zad)ufanie

Odwagi to nie mam.
Jeśli zdobywam się na coś istotnego, to muszę to zrobić poprzez wykrzesanie z siebie arogancji.
Nie potrafię uznać, że to ja jestem na tyle zdolny, kompetentny i pewny swoich możliwości, że z pewnością doprowadzą mnie one do sukcesu.
Muszę kombinować pośrednio: Przecież inni też są durniami, może i nie mniejszymi ode mnie. A może nie zauważą, że jestem nieudacznikiem? A chuj z tym, może się ewentualnie uda, zobaczymy. albo: [co ja wyprawiam.. co ja robię.. przecież to katastrofa.. to całkiem niemożliwe!!?] - wy się martwcie, co z tym począć (popularniej: deal with it).

wtorek, 18 grudnia 2012

wykluczanie

Nie mam pracy, więc nikt nie chce mnie zatrudnić z powodu braku doświadczenia.
Jestem zbyt głodny, żeby myśleć o jedzeniu.
Nikogo nie znam, więc nie mam szansy nigdzie zaistnieć, tak żeby kogoś poznać.
Nie dostaję stypendium, więc nie mam tej, opartej na stabilności materialnej, swobody mnożenia dorobku, która by mi pozwoliła na staranie się o stypendium i granty (na konferencje mnie nie stać, tym bardziej na bilety, a zamiast pisać, przeglądam ogłoszenia o pracy i wysyłam pozostające bez odzewu listy motywacyjne).
Nie mając nikogo bliskiego, izoluję się coraz bardziej w samotności, dziwaczeję, tracę w ogóle wyobrażenie, jak to jest być w stosunku do kogoś = być-z-Innym.
Nie mówiąc, nie ćwiczę wypowiadania się i coraz mniej potrafię mówić do rzeczy.
Nie stać mnie na uczestnictwo w życiu publicznym (w tym w tak zwanym kulturalnym, ale i rozrywkowym, technologicznym), więc coraz bardziej tracę kontakt ze światem.
Trzymam się chyba na ostatniej nitce.
Nie można chwytać się brzytwy w nieskończoność.

środa, 12 grudnia 2012

do kowali ich losu całego świata

nawet nie o to mi chodzi.
wiadomo, że biedni są biedni, a bogaci bogaci.
ale to, że bogaci czują się lepsi i ustawiają biednych w pozycji tych gorszych, to już kurestwo
że sobie zapracowaliście, bo dobrze ściągali na maturze, bo naciągnęli tysiąc emerytów na kołdrę, bo zaprojektowali bezczelną reklamę obiecującą orgazm w wyniku jedzenia pizzy, bo sprzedali gimnazjalistom hektolitry siarczanego alkoholu.
ja nie gratuluję.
lepsi, bo obserwując swoje życie od wewnątrz, jako poświęcenia zapamiętaliście jak tyle razy musieli zdecydować się na wstanie sprzed superwielocalowej plazmy powieszonej nad wodnym łóżkiem, po to by wziąć się do roboty, tyle razy zamiast sushi jedli w przeciętnej sieciowej restauracji, tyle razy odmówili sobie wizytę w burdelu, bo na dworze zimno, tyle razy zamiast samolotem, musieli tłuc się w intercity, tyle razy podwładny nie napisał w raporcie, tego o czym chcieli, żeby napisane zostało, tyle razy mąż nie kupił tego pierścionka, którego chciały, lub tylko dwie sukienki zamiast trzech, tyle razy kawa nie dostarczyła się sama, gdy już jej zabrakło w domu. takie to katusze musieli przeżywać za cenę tego, że nie zwracają uwagi na ceny w sklepach.
czują się dumni, jedyni, niezastępowalni, przeznaczeni do tego stanu, wybrani spośród szarej masy, żeby na chwałę bożą mnożyć swój własny zbytek (Weber 1994)
nie to, co ci biedniacy. zamiast pracować normalnie od rana do południa, to albo marnują na pracę sam środek dnia, albo wręcz włóczą się do pracy po nocach, zamiast wychowywać dzieci, to jeżdżą tirami po całym kontynencie albo emigrują na saksy, zamiast po prostu kupić, co im potrzebne, analizują gazetki z promocjami, zamiast spotkać się ze znajomymi w pubie, zapadają się w samotności i żebraczym alkoholizmie, zamiast na spoconą koleżankę z pracy, narzekają na zakwasy po całym dniu fizycznej roboty, zamiast chodzić do kina i wspierać kulturę, płacą raty za telewizor, zamiast czytać książki, odsypiają zmęczenie, zamiast jeździć na wakacje, marnują czas na przeszukiwanie ofert pracy, żeby cokolwiek dorobić, zamiast ubrać się estetycznie, to chodzą w ciuchach z lumpa, lub, bo pęknę, w pomarańczowych, odblaskowych kamizelkach.
dzikość, nie ludzie.
chociaż nie mają nawet mniejszej, na oko przybliżanej, połowy tylu rozrywek i czasu wolnego, co ci rzekomo poświęceni produktywnej pracy racjonalnie kształtujący swoje ścieżki karier ambitni specjaliści, to właśnie oni mają być leniami, którzy marnują powierzony w przypowiedni przez bogów talent.
ja zarabiam dobrze, więc nie roztrząsam,
 widocznie nie zasłużyli na więcej.
tymczasem dupa, to znaczy chuj. większość z nas pariasów mogłaby z powodzeniem i z tym samym zadufaniem (może właśnie o tyle, o ile na takie zadufanie by się zdobyli) zająć miejsca wyobrażonej arystokracji, tej aroganckiej invented class.
Nastawieni Na Sukces Kowale Waszego Losu z Całego Świata: (po trzykroć) Jebcie Się!

wtorek, 11 grudnia 2012

na barykadach w obronie przed zbawieniem

Przychodzi tu czasem do mojego pokojowego przymusowego druha-śmierdziucha taki jeden jehowy prorok. Zawsze mnie interesowało, czy mają oni płacone za swoją agitację, czy po przejściu jakiejś przemiany, wyższa siła popycha ich do pukania spokojnie bezbożnym (oficjalnie lub pod przykrywką) ludziom do drzwi.
W każdym razie ten konkretny próbuje mnie rzeczywiście momentami nawracać. Nawraca mnie na przemian na swoją jedyną prawdę oraz na wódę i panienki.
Jest to typ człowieka, który będąc nawet niepozbawionym zdolności myślowych i oratorskich, nie uznaje innych odpowiedzi niż tak lub nie, ani innych pytań, niż te, które sam zadał. Jeszcze nigdy nie udało mi się odnaleźć zarysów ścieżki myślenia, którą podążał odpowiadając sobie na zadane przez siebie (chociaż zapewne zadanych przez z kolei jego agitatorów) pytania, ale czasami mnie zachwyca prostota opowiadanego przez niego w pijackim zapale świata.
Być może właśnie z tego zachwytu (ale bardziej prawdopodobne, że po to, aby się skuteczniej odpierdolił, bo nie dość że złazi się taka hołota do w końcu także mojego pokoju, to przeszkadza mi w pracy, a uchlewając się dręczy mnie osobiście pytaniami, gdy nie mam ochoty nawet ręki podać) odpowiedziałem mu na intymne pytanie, że otóż: nie myślę o żonie, bo jak miałbym to robić, kiedy nawet dla siebie nie mam czasu, a moje życie zmarnowane tak czy inaczej, więc nie wymagając od niego szczęścia, nie chcę przynajmniej nieszczęściem zarażać. Mówiąc maksymą zwięzłą i do cytowania zdatną: "Do niczego się nie nadaję".
Moja strategia spławiająca nie była ani trochę skuteczna, bo w oczach zachodzących pijacką mgłą, zauważyłem zaraz rozbłysk wyuczonego empatycznego protestu, za którym poszła też mowa, że każdy jest przecież do czegoś potrzebny.
Kto sloganem wojuje - od sloganu ginie, więc próbowałem udowodnić, że przydatność moja nie przewyższa przydatności toaletowego papieru.
Nie dał prorok za wygraną od razu, ale kiedy jeszcze kilka razy odmówiłem nawrócenia na panienki i wódę, a także uznania dla jego przecież jedynego możliwego odczytania Biblii, to wynosząc z pokoju swój proroczy tyłek i, ukrwioną zapewne myślą o pobliskim klubie studenckim, pytę, rzekł mi mesjasz-za-dychę, że nie widzi we mnie woli zbawienia.
czyli, że wygrałem

poniedziałek, 10 grudnia 2012

jak się ogląda tamtych naukowców świat

Taki już ze mnie doktorant,
 który nie pełnił nigdy żadnej funkcji w kole naukowym
 który nie należał nigdy do żadnego stowarzyszenia naukowego
 który nie wchodził w skład redakcji żadnego pisma
 który nigdy nie założył żadnej instytucji
 który nie prowadził nigdy zajęć (choć od następnego roku będzie do tego za darmo zobowiązany)
 który nie otrzymał nigdy żadnego grantu (to takie łapówki za zmaganie się z biurokracją)
 który nie złożył nawet podania o stypendium naukowe, bo nie wierzył, że może je dostać
 który nigdy nie przekroczył progu pokoju doktorantów w swoim Instytucie
 o którego istnieniu nie wiedzą nawet inni doktoranci, nawet ci, których on rozpoznaje z imienia, nazwiska, obszarów badawczych i napisanych artykułów
 który doktoryzując się w zakresie niech-będzie-że-humanistyki zna więcej inżynierów niż najszerzej-choćby-pojętych-humanistów
 który nie nauczył się szybkiego czytania
 który konsekwentnie zapomina nieużywane języki obce
 którego żadne media nie prosiły o opinię
 który tak czy inaczej boi się swoje opinie wyrażać
 który po wystąpieniu konferencyjnym przeprasza, a nie dziękuje za uwagę
 który zamiast planować karierę naukową po uzyskaniu dyplomu, wciąż rozważa czy nie lepiej zrobić kurs kierowcy walca, fryzjerstwa, lub książeczkę sanitarno-epidemiologiczną, które mogą przynajmniej tworzyć ułudę dochodowości
  Taki ze mnie doktorant, który mimo tych wszystkich nie-działalności i tak jest na tyle zajęty pracą i przymieraniem z głodu, że nawet na masturbację nie ma czasu, nie mówiąc o znalezieniu kogoś, z kim mógłby rozmawiać.

sobota, 1 grudnia 2012

ministerstwo psucia świata

Naprawianie świata trudno traktować jako swoje hobby.
Naprawianie świata to zadanie, która bez wątpienia zajmowałoby cały czas.
W celu naprawiania świata musiałbym zostać zatrudniony na pełnym, potrójnym etacie. 24 godziny na dobę, a w ramach czynów społecznych soboty, niedziele i święta łącznie z obowiązkowymi nadgodzinami.
Kontrakt rzecz jasna dożywotni i bez obietnicy jakiegokolwiek wynagrodzenia. Wynagrodzenia z gruntu nie ma co się spodziewać, ale najlepiej zapomnieć także o ewentualności zaistnienia efektów takiej pracy.
Co jednak najważniejsze, przed podpisaniem umowy, wyzbyć się roszczeń oraz nadziei na jakąkolwiek wdzięczność.
Nawet gdybym liczył na efekt motyla, który może za lat tysiąc spowoduje jakiś efekt i coś pozytywnego nagle wypączkuje, to co komu z tego, skoro w mimowolnym psuciu świata uczestniczy nie tylko ministerstwo, ale cała ludzkość.

poniedziałek, 26 listopada 2012

makroekonomia - mikroekonomia

W teorii wolny rynek działa olśniewająco, w praktyce wygląda jak tu:

jakie życie taki rap / długo szukałem oryginalnego źródła, ale nie udało mi się znaleźć. wykorzystany obraz pochodzi niestety z kwejk.pl

W teorii niewidzialna ręka - w praktyce lepkie łapska.

Makroekonomia pokazuje obrazy metropolii upstrzonych szklanymi wysokościowcami, rosnące kursy notowań na giełdowych rynkach i ludzi ubranych w butikach, świeżo po usługach fryzjera(/-ki) i kosmetyka(/-czki) i z telefon w łapie oraz uśmiechem w mordzie.
Mikroekonomia próbuje wmawiać nam wykresy popytu i podaży, krańcowych użyteczności lub wzory na elastyczność cenową, czasami tylko ubogacając to obrazem pełnego supermarketu.
W zasadzie obydwie są makro-ekonomiami. Są zabawą w tworzenie wizerunku uporządkowanego racjonalnymi regułami świata, w którym sprawiedliwość wytwarza się sama, o przepraszam - sprawiedliwość jest, bo zasady, jakie nam się wmawia, że podobno funkcjonują, już ją wytworzyły, dlatego wszystko co spotykamy jest przejawem tej idealnej racjonalności wolnego rynku.
Ta makro-ekonomia to dyscyplina uprawiana zza zamówionych na drodze wybrednych wymagań lalusiowatych ważniaków, na ich miarę stworzonych biurek, na których co najmniej co roku stoi nowy sprzęt. Tworzona jest przez strachliwie, a wciąż chełpliwie trzymających się swoich posadek na dobrze opłacanych z każdej strony instytutach arogantów.
Obrazy makro-ekonomii tworzą egotyści, którzy nie dopuszczają do swoich żyć niczego, co nie błyszczy. Już okulary, przez które patrzą muszą być modnie tworzącymi stereotyp profesjonalnego wizerunku, ale naprawdę wszystko dookoła nich musi być wypolerowaną niby-estetyczną powierzchnią. Nie znają innej wartości niż błyszczenie się jak-psu-jajca.
Makro-ekonomy to ludzie, którym płacą za malowanie systemu, dzięki któremu istnieniu zarabiają.
Makro-ekonomia to frazesy uzasadniające ich rentowną pozycję poprzez ich lepszość.

Mikro-ekonomii (często mikro-ekono-anomii) doświadczają dopiero zwyklejsi ludzie. Tacy, którzy nie chcieli zostać krętaczami, wyzyskiwaczami, cynikami, arogantami, konformistami, obłudnikami; tacy, którzy nie chcieli korzystać z nepotycznych powiązań, nie chcieli tworzyć ani podtrzymywać marketingowych fikcji, nie chcieli wykorzystywać innych dla własnego zarobku, a w końcu (uwaga, będzie nieprawdopodobnie:) dostrzegali w swoim horyzoncie planów życiowych inne wartości niż fantom wartości w postaci pełnego konta i konsumowania coraz to nowszych i coraz to szybciej starzejących się zbytków.
Mikro-ekonomia (powtarzam, bo coraz bardziej mi się podoba: mikro-ekono-anomia) to tani serek topiony z biedronki, to pytania czy wczorajszy chleb byłby tańszy, to negocjacje przy zakupie skarpetek, to wstyd z powodu łasości na degustacje, to rozterki od kogo pożyczyć w tym miesiącu i czy to tak czy inaczej starczy do pierwszego, to pytanie o proporcję wysłanych cv, które ktoś przeczyta do cv, które zostaną wykorzystane do handlu danymi osobowymi, to zazdrość z powodu niedziurawych butów, to ciągła frustracja, to zbieranie długopisów na targach czegokolwiek, to autocenzurowanie układających się w głowie planów o tym co by było gdybym napadł tego gogusia w garniturku, to gotowanie całego obiadu (w którym niezawodnie minimum 75% to ziemniaki) w jedynym garnku, z którego uprzednio zalało się herbatę, to wylizywanie pudełka po margarynie.


to tylko szybki manifest, ale tak żyjemy

piątek, 23 listopada 2012

simulacrum

Ostatnio faktycznie zaglądałem trochę do Baudrillarda, ale w pierwszym momencie nie skojarzyłem, że to właśnie to mi się przytrafia.
Najpierw znalazłem na śmietniku paczkę 6 cytryn, z których 4 były spleśniałe, ale opakowanie ukryło to przede mną. Skoro już jednak chwyciłem, to pozostałe 2 zostały uratowane i 1 z nich została już wykorzystana.
Dzisiaj odczułem jak dziwnie skonstruowana jest pewna biblioteka w tym mieście. O określonej godzinie wszyscy czytelnicy są wypraszani na półgodzinną przerwę. Nie wiadomo po co, bo bibliotekarki chyba nie przemęczają się tak czy inaczej (z resztą było ich tam co najmniej tyle, ile czytelników i nawet przez 6 godzin nie zdołałem nauczyć się wszystkich ich twarzy). W każdym razie, wykorzystując ten przymus przerwy, odwiedziłem klopa, który był mocno spryskany odświeżaczem (lub innym chemicznym eliksirem imitującym higienę) o zapachu cytrynowym. Ponieważ chwilę tam siedziałem, węch zdołał przejąć kontrolę nad mózgiem i nagle po-myślałem, jak ten ostatni myśli, że ten zapach jest lepszy i na pewno bardziej cytrynowy od ostatnio napotkanych cytryn.
jak widać, nie trzeba było nawet medialnego zapośredniczenia, żeby pan Baudrillard mógł popaść w histerię.

A czy Ty wiesz jak pachnie cytryna / morze / mięta / lawenda? 

środa, 21 listopada 2012

ponad100kobiet

Zostałem ostatnio ubezwłasnowolniony musząc uczestniczyć w popijawie, która rozpętała się u mnie w pokoju.
Spotkałem z tej okazji kolesia, mąż i ojciec dwójki dzieci, który wszem i wobec - wobec mnie i jeszcze kilku nieznajomych pochwalił się swoimi dwoma kochankami oraz tym, że nawet swoje kochanki zdradza przy każdej nadarzającej się okazji.
bo dopóki jest młody to chce korzystać z życia, dopóki mu się chce.
za to nie wyobraża sobie, żeby żona mogła go zdradzić. jest pewny, że nigdy by mu tego nie zrobiła.
na wszelkie zarzuty wobec niego odpowiedział tylko rozbrajającym uśmiechem.
z kolei, gdy temat zszedł z czyjegoś powodu na hasło 'sens życia', po kilku minutach coś mu się przypomniało, rzucił głośno "carpe diem" i zaśmiał się znów rozbrajająco.
czy ktoś jeszcze potrafi odczytać w tym stwierdzeniu coś innego, czy Horacemu rzeczywiście chodziło o kluby, przepłaconą wódę i ruchanie się po kiblach?

piątek, 16 listopada 2012

marzenia o 60kg

Witaj,

Jeśli chcesz schudnąć, a wciąż Ci się to nie udaje i przyrost masy ciała spędza Twój sen z powiek, powodując ciągła frustrację - mam dla Ciebie rozwiązanie, które połączy przyjemne z pożytecznym.
Otyłość jest jak wiadomo charakterystycznym problemem tak zwanego pierwszego świata i wielu analityków wiąże ten problem cywilizacyjny z bogaceniem się społeczeństwa. Nadmiernie wysoka stopa życia prowadzi w takich warunkach do nadmiernej konsumpcji, napędzanej w dodatku przez marketing, który kreuje kolejne produkty i manipuluje obrazami w ten, sposób abyśmy kupowali i konsumowali coraz to więcej.
Wyjście z tego zaklętego kręgu, które oferuję, jest o tyle proste, co genialne.
Ze swojej strony jestem człowiekiem zafascynowanym nauką. W tym roku rozpocząłem studia doktoranckie, jednak jestem dość biedny. Mówiąc otwarcie, zazwyczaj nie mam co jeść, a w śmietnikach nie tak często można coś znaleźć. Jeszcze ciężej znaleźć w obecnych warunkach godziwą pracę. Z resztą, osobiście już od kilku lat próbuję przytyć, niestety wciąż bezskutecznie. Jestem obrzydliwie chudy.
Jeśli masz problem z odchudzaniem, proponuję więc prostą transakcję polegającą na podzieleniu się ze mną środkami finansowymi, które pozwolą mi utrzymać się przy życiu, a Tobie pozwolą z większym rozmysłem dokonywać wydatków, możliwie ograniczając je do tych najbardziej potrzebnych.

Zapraszam do kontaktu!

niedziela, 11 listopada 2012

zbierałem cudze kasztany

Kolejną wadą corocznego zmieniania miejsca zamieszkania jest też to, że obserwuje się świat w jego nieciągłości. Patrzę teraz przez okno na brązowiejące i opadające liście, ale nie mogę wobec nich wyrazić współczucia. Nie czujemy ze sobą związku. Nie byłem świadkiem ich pączkowania, zielenienia i wzrastania. Mój pot, moja krew, ani nawet mój naskórek nie znalazły się w ziemi, która dawała im siły. Przyjechałem tylko obejrzeć rozkład. Jeszcze nie nauczyłem się kształtu pnia ani rozkładu gałęzi, nie wiem też w których miejscach kwitnienie przebiegało w tym roku. Patrzę jak intruz, jestem tu obojętnym przechodniem, który może jedynie rozpraszać. Nie jestem przecież w żadnym stopniu podobny do tego drzewa - nie mam nawet korzeni. To ostatnie jest oczywiście już całkowicie moim problemem. Opadające liście. Koniec bez początku. Bezsens. Zostaje mi czyste przygnębienie.

sobota, 10 listopada 2012

autoteliczność

Dzisiaj zmarnowałem większą część dnia, żeby przez kolejną część dnia nic nie zrobić z powodu zmęczenia i przygnębienia.
Pierwszą część zmarnowałem na rzecz pracy, która jest dopiero elementem rekrutacji do pracy i jeśli poprzez ten zupełnie frajersko darmowy wysiłek, uda mi się przekonać czcigodnego pracodawcę, że mam tendencje do frajerskiego poświęcania się dla czegoś, co ani trochę nie służy mi do niczego, to być może zostanę przyjęty, żebym mógł wykonywać to samo w dużo większym, bardziej męczącym i pochłaniającym wymiarze, ale już za stawkę, która tak czy inaczej nie będzie mi się opłacać.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że siłami podobnych do mnie frajerów zdesperowanych na tyle, aby w takiej formie rekrutacji uczestniczyć, czcigodny pracodawca wykona całą pracę, która była mu potrzebna i wszystkim bez wyjątku prześle wyrazy uznania wraz z informacją, że niestety ze względów tajnych zatrudniono kogo innego.

czwartek, 8 listopada 2012

kryptomnezja

Taki zmęczony powinienem być dopiero po osiemdziesiątce.
Tymczasem jestem, a wciąż dużo mi brakuje.
Należałoby się raczej pożegnać z marzeniami o dorównaniu do średniej.
Jedyne czego w życiu dokonałem to wyważenie paru otwartych drzwi.

sobota, 3 listopada 2012

poza reklamą nie ma świata

Może straciłem kontakt ze światem przez to, że nie oglądam reklam?
Nie mam telewizora, a nawet gdybym miał, to szkoda czasu na jego oglądanie.
W przeglądarce internetowej zainstalowałem aplikację blokującą wyświetlanie reklam.
Nawet miejskie billboardy traktuję już od dawna tak samo jak pety i psie gówna. Po prostu muszą tam być, bo świat jest chujowy, ale staram się nie przyjmować do wiadomości.
Mimo różnych kampanii na rzecz świadomości własnej i samoobrony wobec propagandy, pewnie wciąż jestem manipulowany.
Za to straciłem zapewne podzielany system znaczeń, symboli, powiedzeń, świdrujących mózg dżinglów lub uroczych piosenek, bycia szczutym cycem, wiarygodnych celebrytów, modnych gadżetów, właściwych zachowań i chęci spełniania życia poprzez posiadanie dzieci, za którymi biega się po placu zabaw z śnieżnobiałym uśmiechem, po to żeby zaraz napchać je lekami, wyprać skarpety, owinąć pieluchą, wcisnąć jogurt z nową formułą zapobiegającą wyrośnięciu trzeciej nogi  i zapewne jeszcze tym podobnych tysiąc absurdów, bez których życia nie można nazwać życiem.
O czym możemy w tej sytuacji rozmawiać dłużej niż przepisowe dla rozmowy na infolinii ACD 320 sekund?

piątek, 26 października 2012

co z tą Afryką?

Wyminąwszy grupkę wesołych, zajętych rozmową, czarnoskórych osób szedłem przed siebie przez zwyczajny dla miejsca w pobliżu węzła komunikacyjnego tłum, gdy z pasażu obok wyłonił się ogolony na łyso podstarzały młodzieniec, wyglądający na względnie poczciwego idiotę. Nie wytrzymał jednak i postanowił swój idiotyzm potwierdzić. Spojrzał jakby na mnie i krzyknął "niech żyje Afryka". Odkrzyknąłem mu "niech żyje!". Niech wie. Zdziwiło mnie jednak to, że nikt inny poza mną nie zareagował - ani na jeden, ani na drugi okrzyk. Na mój okrzyk nie zareagował nawet ogolony, udowadniający swój idiotyzm. W efekcie to mi zrobiło się głupio. Nie wiem czy komuś jeszcze.

środa, 24 października 2012

inwentaryzacja czy inwentura?

Donoszę o sukcesie w postaci pierwszego w tym miesiącu zarobku
(który niekoniecznie musi w formie impulsu pieniężnego trafić w tym miesiącu na moje konto).
Za zarwaną całą noc (łącznie z dojazdami 11 godzin) na inwentaryzacji zarobię 44 złote z kilkoma groszami.
Oczami wyobraźni widzę teraz całą armię nadętych liberałów, którzy chcą mi powiedzieć coś w stylu przypowieści o byciu kowalem swojego losu, najpewniej w formie 'lepsza taka praca niż żadna'.
Czy powinienem ośmielać się by zaprzeczyć?

czwartek, 18 października 2012

ist-nie-nie

istnienie to oczywiście zaprzeczenie, wymykanie się, opieranie się śmierci
istnienie to najwyraźniej zaprzeczenie nie-istnieniu  - zaprzeczenie nie-ist
język polski nieśmiało wskazuje jak wiele zawdzięcza niemieckiemu, jeśli nawet pojęcie istnienia wskazuje na niemieckojęzyczne oznaczenie bycia. (proszę nie wątpić, że to niemieckie źródło wymyśliłem bez jakiejkolwiek refleksji lub badania językoznawczego)
ist wymaga więc, żeby mu najpierw zaprzeczyć, a potem dopiero starać się zaprzeczyć istnie. To prawie niewykonalne, ale tylko tą drogą, co najmniej na poziomie języka da się złożyć istnienie.

a co z promienieniem, bronieniem, okamgnieniem?
marnienie

środa, 17 października 2012

nie znamy się nawet z widzenia

Czy sensem życia jest naprawdę wyrobienie jak najszerszego kręgu znajomych? Większość ludzi powie szczerze, że nie. Równie szczerze zabiegają oni oczywiście o rozszerzanie swojej sieci i chętnie korzystają z krewniaczo-nepotycznych profitów, jakie mogą z tego płynąć. Ze wstydem zauważam, że u źródeł mojej klęski leży ta nieumiejętność wchodzenia w relacje współzależności. Bez znajomych ani rusz. Nie tylko nie zarobisz, ale nie będziesz mieć pojęcia jak się zarabia, ani kto zarabia (czy można wybaczyć mi ten materializm ze względu na moją biedę?). Informacja jest pilnie strzeżona, a nawet jeśli się przedostanie, to raczej bez odpowiedniego polecenia, lub chociaż powołania się na słowo-klucz nie da się poruszyć zazdrosnego strażnika pilnującego dostępu do pozycji zapewniających godność.
Kiedyś wydawało mi się, że godność zyskuje się poprzez uczciwe podejście, nadzorowanie egalitaryzmu i strategiczna bezinteresowność. Wtajemniczenie w bezsensy życia nauczyło mnie jednak, że po prostu po raz kolejny złapałem się w mechanizmy wytwarzania przegranych i wykluczonych.
Do tego moi znajomi uznali mnie zapewne nieraz za zdrajcę, ponieważ uprzejmości, jakie powinny im przysługiwać za poświęcony na znajomość czas, bezczelnie okazywałem ludziom jako ludziom.
Z gatunku refleksji socjoekonomicznych, muszę też powiedzieć, że jestem przekonany, iż funkcja zawodowego menadżera, który jest transferowany od spółki do spółki, polega właśnie głównie na tym, że ma odpowiednie znajomości i może je wykorzystać tym razem dla nas. Nie uczciwość, tylko nieuczciwość na naszą korzyść.

niedziela, 14 października 2012

złota środkowoeuropejska

chyba nigdy nie potrafiłem patrzeć na jesień.
to jak oglądanie rozkładającego się ciała.
wzrok trzeba odwracać.
żółte liście drzew nie są chyba brzydsze niż żółte wiosenne kwiaty.
a jednak różnica zasadnicza. 179 stopni.

poniedziałek, 8 października 2012

pokój bez zlewu

zamieszkałem,
bez zastanawiania wymyśliłem i przyjąłem taką strategię, że nie myślę, gdzie jestem i co robię. ustawiam to tak, że jestem pomiędzy wszystkimi tamtymi miejscami, w których byłem; to znaczy wciąż w tym samym miejscu tylko z innej jego strony. bo przecież tak jest.
położenie jest nienajgorsze - w tym sensie, że jest topograficznie korzystnie położone. nawet do biedronki nie dalej niż 10 minut drogi. z zewnątrz wygląda całkiem ładnie.
w środku też podobno po remoncie, ale po-remoncie-byle-jako. nigdy bym nie zgadł, że wewnątrz był remont.
od drzwi pokoju do drzwi pomieszczenia, które rozdziela się na toalety i pomieszczenie ze zlewami i dwoma prysznicami z kotarą sięgającymi od trochę nad głową do kolan - mam 25 metrów. gdy przypadkiem dotknę cokolwiek tłustego (z rzeczy tłustych stać mnie było mianowicie na margarynę), muszę dymać 25 metrów by wypłukać palec. pomysłowe wnętrza. po 7 dniach nabyłem na szczęście sprawną lodówkę, dzięki czemu margaryna stwardniała i nie jest już aż tak groźna. po jedynych 6 dniach otrzymałem od wyżej nieokreślonych niebios mannę w postaci względnie stabilnego internetu.
łóżko niesamowicie skrzypi, ale już przywykłem na tyle, że własne spanie nie budzi mnie w nocy.
no i oczywiście kolejny barwny współlokator. zapewnia, że próbuje się hamować, ale gdy słyszę opowieści o tym, co jeszcze jest w Kielcach największego w Polsce, gdy słyszę jak przyjemnie jest kogoś pobić lub chociaż samemu dostać w zęby, gdy słyszę że dobrze jest być alkoholikiem i muszę poznawać innych sprowadzanych tu alkoholików i gdy słyszę, jak bardzo można nie mieć gustu do filmów i muzyki,  to nie wiem czy na pewno pochodzimy z podobnych plemników i jaj.
kto by tak w ogóle pomyślał, że minąwszy ćwierćwiecze życia wprowadzę się po raz pierwszy do akademika w Polsce.
 na uczelnię też biegam. bieganie jako doktorant rzeczywiście trochę się różni. próbuję czuć się wyższy, chociaż wiem, że jestem tak samo głupi. jednak próbuję. może to jednak wystarczy, by mówić cokolwiek?
żadna praca wciąż mnie nie znalazła i pewnie w końcu z tego powodu zasilę statystykę, o której dzisiaj powtórzono mi 3 razy - że mniej niż połowa zaczynających doktorantów, ostatecznie zostaje doktorami.
na razie jestem wciąż podekscytowany. nawet tym osamotnieniem, jestem.
jestem jednak również przewidujący i od początku wypatruję tego dnia, gdy jesień zwali się na mnie cała i w poczuciu nowości nie zostanie już nic z podniecenia, a będzie tylko wyobcowanie i 'i co ja robię tu'.

sobota, 29 września 2012

chciałby jakąś transgresję

Jutro jadę.
z założenia miałbym na 4 lata, a spakowałem się jak na niecały tydzień.
sam wyjazd trochę sobie przedstawiam jak wyjazd na wakacje, których od 2 lat nie miałem w żadnej formie.
jednak to co ma nastąpić po przyjeździe, znów napełnia mi jelita. 
Jeśli nie chce mi się palić do całej tej przeprowadzki, to może nie świadczyć dobrze. Ludzie, którymi są nie tylko kobiety mają intuicje. Moja intuicja mówi mi z grubsza rzecz biorąc nic. Za to lenistwo mówi mi dużo. Poczucie wartości także drze się, że to nie moje miejsce.
Doktorant.
Co ze mnie za poważny człowiek, który mając wstać za 5 godzin, przed godziną 5 rano, wciąż jeszcze nie śpi?

piątek, 28 września 2012

i kto to mówi?

a ja wciąż i tak staję na każdym czerwonym świetle

lex

Na łacinie kazali nam się nauczyć wielu przysłów, tak jakby wiedzieli, że nic innego i tak nie pozostanie nam w głowach.
Jednym z nich było:  dura lex, sed lex.
Kazali nam to tłumaczyć jako: twarde prawo, ale prawo.
My jednak wiemy swoje.
i sami widzimy, co można na temat tego prawa sądzić.

czwartek, 20 września 2012

koniec świata, ale do góry nogami

też mi coś
skoro okazało się, że mam plan B (plan be), to zacząłem go sprawdzać.
aż w końcu przedwczoraj pojechałem na rozmowę kwalifikacyjną spędzając w pociągach 6 godzin i 3 minuty plus 8 godzin z powrotem.
wczoraj się dowiedziałem
a dzisiaj niech będzie, że napiszę tu.
wzięli mnie na doktorat, ale zupełnie gdzie indziej.
jeszcze się nie cieszę. właściwie teraz same problemy. nie będę miał stypendium. kwestia przeżycia to moja sprawa. Przyjęto mnie, znaczy mam obowiązek uczyć się, chodzić na zajęcia, prowadzić zajęcia, pisać, publikować w znaczących czasopismach, jeździć na konferencje wygłaszać referaty, organizować wydarzenia, redagować, recenzować, udzielać się, dyskutować. i wszystko za darmo. 
do tego muszę się jeszcze przeprowadzić i zerwać swoje dotychczasowe życie prywatne, które i tak leżało w strzępach pomimo długotrwałego i wymagającego wiele wysiłku wyobrażania go sobie.
jeszcze wcześniej nie bolało mnie to aż tak (choć podniecająco), że mam zamiar zmarnować 4 lata po to by dopisać może dwie litery bez znaku interpunkcyjnego przed nazwiskiem, co z resztą nie jest prawie nigdzie mile widziane.
w ogóle teraz liczyłem już na to, że usłyszę drugie nie, które złamie moje niezdecydowanie i da sygnał weryfikujący, że moje powołanie leży gdzieś w ogrodnictwie, albo w każdym razie bliżej nieskomplikowanego robolstwa, które dla bezpieczeństwa uniemożliwi zostanie lemingiem.
może najszczęśliwszym rozwiązaniem byłoby, gdyby mnie pociąg potrącił i nie mógłbym ani jednego ani drugiego, a do tego może nawet renta?
ostatecznie 2012 jeszcze się nie skończył i koniec świata wciąż ma większe szanse niż to, że trafię w totka.

poniedziałek, 17 września 2012

oda do pamięci

upamiętniamy 1 i 17 września.
1 września przypominamy, że Niemcy są źli
17 września przypominamy, że Ruscy są jeszcze gorsi.

niedziela, 16 września 2012

z godzinami

jak sobie dzisiaj myślę, że mogłem kiedyś narzekać na nudę, to wierzyć się nie chce.
dzisiaj nuda to jakaś egzotyka.
kiedyś bywało, że miałem pretensje do świata, bo nie mam co robić.
dzisiaj nie wiem co robić - nie wiem w co ręce wsadzić, lub jak mówią popularne memy, co olać jako pierwsze.
potrafiłem leżeć na tapczanie (jaki to polski) i grymasić, oczekując nie tyle na zsyłane z nieba zbawienie, co na dawkę emocji. tak jakby nie było na świecie milionów książek, filmów, ludzi, tematów, prac i cudzych potrzeb.
a dzisiaj choćbym nie spał, to się nie wyrabiam. z resztą, gdy się nie wyśpię, to i tak nie potrafię nic zrobić.

wtorek, 21 sierpnia 2012

reminiscencje z młodości moich rodziców

Świat przeszłości, a szczególnie dzieciństwa wydaje się zawsze ustabilizowany, bezpieczny i funkcjonalny.
Teraźniejszość z kolei niepewna i dążąca prawdopodobnie do dekadencji i rozpadu wszelkich znanych norm, które potrafiły trzymać dotąd świat w jednym kawałku.
Właśnie poczułem się winny. Tak jakby to moje życie (w którym obserwuję tą entropię) było powodem, przez który w przeszłość odszedł świat, w którym ludzie znali swoje miejsca i zadania. Tak jakby to przez to, że pojawiłem się na świecie, pojawiła się ta drażniąca różnica w momencie przechodzenia historii w przyszłość, wciąż niepewną i niewyobrażalną w dalszej perspektywie niż kilkudniowa.
Nie mogę sobie wyobrazić, że tyle miliardów ludzi przede mną zmagało się podobnie z codziennym pojmowaniem świata od nowa i utrzymywaniem za wszelką cenę pozorów jego uporządkowania.

wtorek, 14 sierpnia 2012

się nie zdarza

Dzisiaj niestety nie będzie o katastrofach.
Dzisiaj na swoje zupełnie prywatne potrzeby muszę odreagować emocje związane z niespodziewaną i nieokiełznaną radością.
Uznałem oto, że już czas przyznać się także przed moją ostateczną instancją, że przegrałem. Wiem, że wiedziała i to zapewne wcześniej ode mnie. Należało się jej jednak jakieś wyjaśnienie w sprawie tego, jak spożytkowałem pomoc udzielaną mi przez długie trzy lata. Właściwie to bardziej przed Nią było mi wstyd niż przed sobą z tego całego powodu. Żeby nie przetrzymywać tego dłużej po powrocie z pracy, przed pierwszą w nocy wysłałem maila, z krótkim opisem katastrofy oraz moich planów na życie, czyli braku planów.
Nie minęło 11 godzin i zgarnęła mnie tylko ze schodów, gdzie w oczekiwaniu standardowo przyjąłem koczowniczą pozycją, a ponieważ gabinet był zajęty, poszliśmy do kawiarni.
W moim życiu sprawy nigdy nie toczą się tak szybko i tak pomyślnie. Wystarczyłby więc opis sytuacji, żeby stało się wiadomym, że ktoś-a-najpewniej-Ona maczała w tym palce.
Poranek też był ciekawy. Bo mimo, że wyraźnie zimno, to statystyczna większość ludzi na ulicach w krótkich rękawach lub z odkrytymi nogami. Mi też udało się trafić w dzisiejszy zbiorowy styl miasta.
Ona też ubrała się letnio i chyba po raz pierwszy w historii mojego obserwowania, na biało.
Już na wstępie potraktowała mnie z politowaniem. W jednym momencie ustawiła mnie w pozycji człowieka i to takiego, który ma przecież naturalnie coś przed sobą. Tak jakby nie było wątpliwości.
Okazuje się, że tamta porażka była, przynajmniej tymczasowo trochę uwalniająca. Bez Niej pewnie bym sobie nie uświadomił, że mam teraz wybór, a z tego mogą także wynikać jakieś szanse. Uwalnianie to jedna z wielu rzeczy, które robi najlepiej ze wszystkich.
Pierwszy raz udało mi się też rozmawiać jakoś tak poza zobowiązaniami, poza autorytetem, a z człowiekiem. Wiedziałem to oczywiście już wcześniej, jako człowiek jest jeszcze bardziej porażającą wspaniałością.
Sama możliwość powtórzenia takiej sytuacji zachęca mnie do próbowania doktoratu, bo przecież w przeciwnym przypadku z czym mógłbym ubiegać się o ponowny kontakt.
Tak naprawdę, to upewniła mnie jednak w tym, że nawet jeśli zostanę całkowicie nikim, to w jej zawsze nie do ukrycia nieudawanej radości nie zanosi się na zmiany. W przyjaźni najważniejsza jest chyba właśnie taka bezwarunkowość. Nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której ktoś mógłby się kogoś wyrzec. Zdaje się, że otrzymuję coś takiego. Dlatego, że z tego właśnie źródła, to czy mam wybór? - powinienem być najszczęśliwszy w całej polis!
herbata, perfumy, kury na drutach, nadzieja, faktycznie, przeżywanie wyznawania i zapewniania się.
Moje saldo znowu zostało potężnie dociążone, ale może to właśnie taka sytuacja, w której takim długiem powinienem się tylko chwalić i zwyczajnie cieszyć. Wiadomo, że już nie spłacę, ale może nie po to go właściwie dostałem.
Przez to wszystko, po kolejnych 11 godzinach, gdy wracałem z pracy, to wciąż moje myśli, mimika oraz cielesne drgawki wymykały mi się spod kontroli. Idę ulicą i znienacka uśmiecham się, kroki same zwalniają, rozglądam się czy nikt nie patrzy na mnie jak na idiotę, który cieszy się z niewiadomoczego (skąd mogli by wiedzieć, że dzisiaj na świeżo to właśnie ja jestem najszczęśliwszy), jeśli nie to idę dalej i potrząsam głową, 'nie do wiary'

czwartek, 9 sierpnia 2012

sprawozdanie #1

Zlecono mi w celu ukojenia wykonać spacer i złożyć z niego relację.
Zabierałem się do tego długo, wciąż nie czując się gotowym, żeby umożliwić sobie jakąkolwiek przyjemność. Od początku też przewidywałem, że jeśli zrobię coś z myślą, że powinno mi to dać choćby ułamkową postać doświadczenia katharsis, to na pewno coś będzie się chciało przy takiej okazji zjebać.
Zanim znowu opiszę niezawodną skuteczność swojego czarnowidztwa, dwa słowa o uwarunkowaniu.
Lubię chodzić i to jedna z niewielu aktywności, które jednocześnie lubię i jestem w tym dobry. Jednak od tego feralnego niemal roku chodzenie mnie trochę odstręcza, ponieważ jest kolejnym dowodem na moją biedę. Chodzę bowiem w celu zapewnienia sobie substytutu komunikacji. Moi znajomi jeżdżą do Perugii, Paryża, Bristolu. Mnie zazwyczaj nie stać na przejechanie się tramwajem do pracy. W takim znaczeniu chodzę zawodowo. Spacer to dla mnie nie pierwszyzna. Znam setki tysięcy kombinacji sposobów chodzenia i ewentualnego podskakiwania gdy jestem dostatecznie na uboczu, wybierania trasy ze szczególnym uwzględnieniem przechodzenia przez ulicę w niedozwolonych miejscach oraz wszelkich aktywności pobocznych dla marszu: kontroli wektorów poruszających się wokół, cyklicznej obserwacji pewnych istotnych punktów (kwiaty, kasztany, ptaki, kupy, remonty, sukienki), zagłuszania myśli samobójczych czy też zaspokajania potrzeby nucenia. Jestem profesjonalistą.
Gdy otrzymałem zlecenie od początku bałem się, że spacer nie przyniesie mi nic nowego w ramach mojej w pełni opanowanej i zrutynizowanej pracy chodzenia. Wstępnym urozmaiceniem było głównie to, że strasznie mnie ostatnio jebie staw skokowy oraz to, że dzisiaj zupełnie nie miałem czasu na spacer i wychodziłem z wyrzutem sumienia, że robię znów nie to co mnie nagli.
Ledwo wyszedłem i zaczęły się dziwy. Już po 20 metrach pewne mało urocze dzieciątko próbowało mnie opluć. Mało urocze miało na oko 5 lat, ale siedziało krzywo w wózku-spacerówce z zabandażowaną dokładnie tą kostką, która i mnie boli. Zazwyczaj unikam takich sytuacji, ale zainteresowało mnie, dlaczego wyraźny znak przekazany mi przez brzydkie dziewczę próbuje mnie odstraszyć już na samym początku drogi. Odezwałem się, ale po około minucie rozmowy, dowiedziałem się tylko 'umiem' w odpowiedzi na pytanie czy umie mówić. Zrezygnowany, wykręciłem się jeszcze banałem 'to brzydko' i dotknięty w ten sposób poszedłem dalej.
Dla rozrywki skierowałem się w kierunku okolicy, która spośród wielu mi okolicznych słynie chyba najgorszą sławą. Zbliżając się jednak w stronę Warty, od poczucia zagrożenia przez oczekiwaną w takim miejscu bandę około 10 dresiarzy, doszedłem do dźwięku niezgorszej muzyki. Przechodząc przez dziurę w płocie, dowiedziałem się wreszcie, że znalazłem się w przedsionku Ethno portu, do którego od 6 lat nie udało mi się zbliżyć mimo nieukrywanej sympatii. Oczywiście od razu też wystraszyłem się, że mogę kogoś spotkać. Zbliżałem się więc w tym przypadku ostrożnie. Podchodząc do wejścia, zauważyłem w końcu pierwszą osobę jaka się za nim znajdowała. Z osób przeze mnie ubóstwianych, pani doktor jest zapewne na drugim miejscu. Przy tym łączy mnie z nią szczególna relacja strachu. Mimo że chodząc na pewne jej autorskie zajęcia nie odezwałem się przez 30 godzin ani razu, to za egzamin dostałem piątkę. Dzisiaj jednak nie wspominałem tego. Po prostu zrobiło mi się w porównaniu wstyd siebie i zanim się zorientowałem, uciekałem już w drugą stronę.
Żeby chociaż nie tracić muzyki, obszedłem jeszcze teren imprezy dookoła. W trakcie spaceru miałem nie zagłębiać się w siebie, tylko doświadczać świat napotykany. Niestety obserwowanie emanujących wizerunkiem uszczęśliwienia uczestników imprezy, z których większość miała dredy i nawet jeśli nie była geniuszami antropologicznymi, to pewnie umiała chociaż grać na bębnach, znów zapędziło mnie w kozi róg. Czułem się ponownie mały, niczyj i pozbawiony tożsamości. Muzyka także zrobiła się rzewna, przy czym nie mniej żywa i zupełnie przejmująca. Jako, że jestem dość wrażliwy na dźwięki, to sam też przejąłem się i poczułem wybity z każdego rytmu, jakiego miałem się trzymać. Jako podkład dźwiękowy do mojego spaceru, muzyka nadała mu sens sceny, w której napięcie rozpaczy rośnie i ponieważ z reguły filmy oglądam sam, w takiej sytuacji zakładałbym się ze sobą, że w ciągu następnych 5 sekund główny bohater zostanie zamordowany. (z moich ostatnich filmowych znajomości, to ostatnie scena 'Die Fremde' mogłaby stanowić analogię).
Dla wygrania zakładu mogłem utopić się w Warcie, ale piosenka się zakończyła i oklaski przypomniały, gdzie jest granica świata zainscenizowanego. Wolałem więc przyjrzeć się kolejnym dziwom. W zupełnym pobliżu najmodniejsze z modnych na lato miejsc w tym mieście: trochę piachu, kontenery (w tym mieście powinno to brzmieć ironicznie) i potworne zagęszczenie hipsterów, którzy próbują tam sprzedawać swój dizajn, piją drogie i komercyjne piwo oraz próbują nasiąknąć lansem. To miejsce także starałem się opuścić możliwie szybko, przy tym dając jednak najpierw poznać swoją miną, że to co widzę to mnie obraża... chyba że ewentualnie, któraś z was naiwne dziewuchy, którymi gardzę chciałaby do mnie powiedzieć choćby jedno słowo, wtedy z chęcią poświęcę jej życie.
Do tego także nie doszło i udało mi się wrócić do domu w stanie względnie nienaruszonym,  tylko trochę bardziej roztrzęsionym.
Pod moją nieobecność, koleżanka próbowała zaprosić mój telefon na jakąś imprezę. Co za pomysł! Po powrocie poinformowałem ją z odpowiednią zwłoką, że ani mój telefon, ani ja nie mamy na to ochoty.

niedziela, 5 sierpnia 2012

biznesplan analiza swot portfolio pff

Może i mógłbym spróbować jakiś doktoracik w innym miejscu-mieście-uczelni. Miałbym nawet gdzie i miałbym do jakiej rozmowy wrócić w tej sprawie, tak aby przedrzeć się co najmniej do momentu kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej.
Pierwsze pytanie brzmi oczywiście po co? i na to pytanie nie znam oczywiście odpowiedzi.
Zająłem się więc nieco bardziej realnymi rozważaniami i podziwiam to jak zapętlają się niemożliwości.
Słyszałem też, że lubicie diagramy, zorientowanych na sukces i znających swoje mocne strony.
No to myk:


niedziela, 29 lipca 2012

każde pokolenie

Mieliśmy zrobić rewolucję. Od początku było jasne, że świat w którym się urodziliśmy jest nie do zaakceptowania.
Wszyscy dookoła, nawet ci starsi, snuli plany i komunikowali swoje wizje lepszego porządku. Może nawet niektórzy w przeszłości podjęli jakieś próby.
Dla nas było jednak jasne - ich czas już minął. Oni się wypalili, swoich szans nie wykorzystali, zawiedli.
To upokarzające, ale w końcu czego mieliśmy się spodziewać po przeszłych. Jeśli nas nie było, nie mogło być prawidłowo, po prostu nie wiedzieli, nie mogli. Ewolucja dotychczas nie doszła do celu.
Oto my. Patrzymy z niedowierzaniem na to, co nam zgotowali. Jesteśmy pewni, że tak tego nie można zostawić. Dla dekadencji naszych przodków możemy mieć co najwyżej litość, ale trzeba ich koniecznie odsunąć od decyzyjności. Tylko my jesteśmy na tyle zdrowi, żeby pojąć naturalną istotę i zaprowadzić niezbędny porządek rzeczy. Dla nas to już oczywistość. Wystarczy dobrze do tego podejść, gdy tylko czas się wypełni..
Paliliśmy się do pracy, ręce aż trzęsły się na myśl, a myśl wibrowała już wyczuwając realizację wzniosłej wizji nowego ładu.
Chuj tam panie, wystarczyło skończyć 20 lat, żeby okazało się, że wszystko to pic na wodę. Bezsilni. Nie tylko nie radzimy sobie z życiem i musimy powielać strategię tamtych, ale też popełniamy te same błędy i zaczynamy je akceptować. Świat z tymi poznanymi od pierwszego błysku nieznośnościami uznaliśmy za wygodniejszy niż świat Arkadii, od której byliśmy tylko o krok. Przerażeni wielkością, przerażeni możliwością. Zamiast państwa idealnego dla każdej formy życia, rzucili się na pozycje, które pozwolą przesłonić i zapomnieć o obrazach cierpienia, a wiarę w zmiany potraktowali jako awanturnictwo.
Nic nie dokonaliśmy, tak jakby nas w ogóle nie było. Nie tylko nie sięgnęliśmy gwiazd, ale zdefraudowaliśmy środki na to przeznaczone. To my jesteśmy zakałą historii.
chyba już tylko ja w moim pokoleniu czekam aż coś pęknie i pójdę w pierwszym rzędzie na barykady.
(mówię tylko ja, bo inni albo fortyfikują te barykady albo próbują je burzyć, a tylko ja czekam na znak, kiedy w końcu się zacznie - a trwa przecież od tysiącleci.
tylko tacy mętni idealiści boją się wziąć w tym udział, więc udają, że to jeszcze nie teraz)

piątek, 27 lipca 2012

koło ratunkowe

Koła ratunkowe nie służą właściwie do tego, żeby ich używać.
Mają zapewnić tylko najelementarniejsze poczucie bezpieczeństwa.
W razie czego mógłbym go użyć.
Prawdopodobnie nigdy jednak nie użyję, bo przecież nigdy nie jest jeszcze aż tak źle.
Poza tym, gdyby to nie wyszło, to nie zostaje już nic.

czwartek, 26 lipca 2012

sensem posiadania bloga jest mieć taki wpis

Na szczęście nikt tego nie czyta

nieznośna pewność innych

Najwięcej i najgłośniej gadają ci, którym się wydaje, że rzeczywistość jest przedmiotem rozumienia.
Do tego są przekonani, że to właśnie oni go rozumieją, a inne rozumienia są zwyczajnie niepoprawne. Swój brak świadomości na temat rozumienia utożsamiają z odczuciem oświecenia i posiadania racji.

Natomiast rzeczywistość jest podmiotem odczuwania.

okres testowy

proszęzkierownikiem
Nie czuję się jeszcze gotowy do podjęcia żadnej wiążącej decyzji. Trzeba przecież najpierw rozważyć wszystkie możliwości. A możliwości jest wiele, bardzo wiele. Nigdy też nie wiadomo, co dany wybór przyniesie w praktyce. Nie czuję się jeszcze gotowy do prowadzenia odpowiedzialnego życia.
Zróbmy tak,
Proszę przyjąć moją reklamację na osobowość, którą mnie obdarzono.
W zamian uznajemy, że to życie które teraz prowadzę, to będzie takie życie próbne. Ja się zorientuję, co tu mamy, a dopiero od następnego okresu rozliczeniowego zacznę życie realizować.
Proszę wykonać

wtorek, 24 lipca 2012

cienka i jakże kolorowa linia dzieląca was od wariatów

Po całym dniu sztywniactwa i zastraszenia celami sprzedażowymi w pracy, gdy wyszedłem na miasto, postanowiłem nawiązać nieco zdrowszy kontakt z kimkolwiek, na kogo niezdegenerowanie mógłbym jeszcze mieć nadzieję. Ująłem to w formę dalszego ciągu poszukiwania butów, których nie mogę kupić już od 2 lat i ciągle noszę różne wersje podartego i nieodwracalnie ubrudzonego obuwia. To też paranoja, że od 2 lat nie udaje mi się żadnych butów kupić. Nie lubię tych modnych przedmiotów ze sklepów, nawet nie wiedząc, czy dlatego, że są aktualnie modne, czy dlatego, że są (według aktualnej mody) po prostu do dupy, w każdym razie jeśli zdarzają się takie, na które mógłbym przystać, są zbyt drogie lub okrutnie niewygodne.
W każdym razie, gdy już znalazłem się w sklepie, chciałem zdobyć się na odwagę i wykonać taką małą próbę towarzyskiej gadki. Zapytałem o płeć buta, który miałem zamiar przymierzyć. W sumie nie chciałem być przez to szowinistą. Wszystko mi jedno czy mam chodzić w damskich czy w męskich czy w unisexach, bylebym mógł poczuć jakąkolwiek do tych butów sympatię. Nie rozumiem chodzenia na obcasach, poza tym nie mam raczej przesądów. Zapytałem chyba głównie po to, żeby nie patrzono na mnie ukradkiem z politowaniem, że ewentualnie przymierzam but damski, tylko żeby można się było otwarcie w tej sprawie porozumieć dzięki mojemu przełamaniu lodów.
Po wyrazie wzroku i reakcji cofnięcia barków, zacząłem podejrzewać, że mam coś na twarzy, ale obok stało lustro i przekonałem się, że wyglądam właściwie zwyczajnie, nie gorzej i nie lepiej niż zawsze. Więc jednak zrobiłem coś złego. Dla świętego spokoju nawet się zaczerwieniłem.
Właściwie nie powinienem był spodziewać się zrozumienia. Od początku wyglądali na wesołą trójkę wakacyjnie zarabiających studentów - takich studentów bezideowych, co to oni przyszli na studia, żeby sobie nawzajem opowiadać o swoich imprezach. Standardy.  
Mam wrażenie, że jestem niestosowny we wszystkim co robię. Że normalni, w pełni społeczni ludzie nie stosują takich strategii. Może i fakt, że od jakiegoś czasu starałam się odgrywać role uświadamiacza i wskazywać okolicznym mi ludziom takie miejsca rzeczywistości, o których zazwyczaj nie myślą. Wymaga to oczywiście postawienia się w sytuacji wariata, kogoś zdziwionego codziennym porządkiem i nieprzekonanego o jego oczywistości.
Zazwyczaj jednak uznawałem, że poza wszystkim jestem normalny i wiem, jak się zachować w sytuacjach zazwyczajnych, a do roli szaleńca tylko i wyłącznie wychodzę i wykonuję gościnnie.
Możliwe, że straciłem z pola widzenia kontury tej nieprzekraczalnej (w społecznej strukturze hierarchii statusów lub napiętnowania) granicy i widać mnie już tylko jako wariata.

poniedziałek, 23 lipca 2012

jest

Stało się.
Przewidziałem totalną katastrofę
i jest.
Poproszę aplauz.

Po pracy skoczyłem do siedliska decyzji, przejrzałem kilka gablot, nie wiedząc nawet gdzie szukać. W jednej z daleka zobaczyłem coś jakby wiersz złożony z krótkich wersów. Dookoła nikogo nie było, nawet światła niewiele, a tu okazało, że to lista we własnej osobie i że jest aktualna. 2012/2013. Spojrzałem. Nawet się zdziwiłem. Przeczytałem raz jeszcze. Nikogo na moją pierwszą literę nazwiska. Kolega, którego chciałbym tam widzieć też nie został uwieczniony.
Nieszczególnie biło mi serce. Przecież spodziewałem się i trochę chciałem.
Mimo wszystko, gdy wyszedłem świat wyglądał już trochę inaczej. To, że inni ludzie czymś się zajmują i mają pewnie swoje plany i nadzieje było wtedy jakby wyraźniejsze. Znowu ta przytłaczająca wielość możliwości, z których żadnej obecnie już nie realizuję. Do niczego nie służę, nic nie mam przed sobą, habe nichts vor jak powiedzieliby ktoś władający bardziej filozoficzno-poetyckim językiem. Mógłby zresztą powiedzieć też: wo bin ich?
Nagle jakby nawet brud na ulicach miał swój sens i tylko ja nie na swoim miejscu.
Najbardziej przygnębia mnie to, jaki zawód i spadek w rankingach zapewniam swoją nieporadnością Jej i społeczności jej uczniów, którzy z resztą nie pierwszy raz będą się za mnie wstydzić i którym po raz kolejny przypominam, że upadek i katastrofa to jak najbardziej realne strategie życiowe.
Co dalej? Nie wiem. Na razie wzrok tępo zawieszony na odległości =3,33(3)m przed sobą i niepewność co do pory roku i pory życia.

piątek, 20 lipca 2012

pokryć się mchem

Cały czas czekam na ten piękny moment w życiu, gdy będę mógł przestać robić cokolwiek.
Tutaj niby rekrutacja na doktorat, który wymaga przecież aktywności w wymiarze trzech pełnych etatów, ale chyba ciągle marzę, żeby położyć się na ziemi i żeby mogło mi być naturalnie wszystko jedno, żeby przyznać się, że 'nie wiem, nie znam się, nie chcę, nie lubię, nie będę'. 
Powrót do łona. Mam z resztą wrażenie, że pępowiny nigdy się nie pozbyłem, po prostu próbuję się nią podczepiać do coraz kolejnych osób.
Dzieciństwo na pewno utracone, z resztą straciłem je w sensie zmarnowałem, tak jak i resztę etapów życia (może nie powinienem o sobie z przeszłości tak mówić? może to jego obraża, zamiast mnie?)
Nawet nie zdążyłem wtedy dobrze wypocząć i wylenić się.
Żądam prawa do rezygnacji z ambicji i zaradności.
Marzenie ściętej głowy, bo przecież nawet ścięcie głowy nie rozwiązuje problemu.

złoty środek - gówniane obrzeża

Mimo, że niespotykanie ze mnie spokojny człowiek,
a właściwie zwyczajnie apatyczny, flegmowaty i bez rezonu,
to zazwyczaj i tak potrzebuję trzymać coś w ręce, żeby uspokoić rezonans jelit i nie dać nogom nerwowo podrygiwać.
Muszę coś miętolić, macać, przewracać w palcach, gładzić, gnieść, (ale drzeć raczej nie lubię), dotknąć tym ust, podrapać się, zmierzwić pod włos brodę, w miarę możliwości zwinąć, rozkręcić, złamać, ścisnąć.
Podobnie jak czytanie takich wyliczanek, odwraca to w końcu moją uwagę od tego co miałem właściwie robić i wtedy już całkiem wypadam z rytmu sytuacji, w jakiej cały, razem z tymi niespokojnymi palcami pochłaniającymi całe zwrócenie się ku światu, miałem funkcjonować.

czwartek, 19 lipca 2012

fru

Nie leciałem nigdy samolotem
i razem z brakiem doświadczenia seksu, właśnie te dwa umacniają mnie w poczuciu nie bycia w pełni człowiekiem.
Znalazłem wydarzenie, w którym raz to ja mogę skorzystać z pieniędzy wydawanych przez nas niewinnych na podatki i poprzez finansowanie pewnej instytucji, otrzymać także bezpłatny transport. Mimo tego, nie sądzę, że wypada mi karnąć się samolotem tak całkiem beztrosko, bo to przecież drożyzna i jak ta instytucja na mnie spojrzy, tym bardziej, że raczej niewiele będę jej miał do zaoferowania w zamian swoim uczestnictwem w tymże wydarzeniu.
W każdym razie gdy widzę, ilu ceregieli, formalności i potencjalnych okazji, przy których można mnie finansowo zrobić w bambuko to wszystko wymaga
(może ja jestem mało pojętny, ale chcę znać ostateczną cenę, a nie cenę wyjściową, która musi być rozszerzona o kilka kolejnych, żebym w ogóle wsiadł, następną jeśli zapragnę mieć ze sobą bagaż, kolejną jeśli chcę, żeby go nie skradziono, a do tego jeszcze posiadać jakąś kartę kredytową i konto w jakimś tam serwisie, żeby móc jakikolwiek bilet zarezerwować),
to jestem przekonany, że to jest niemożliwe do zrealizowania
i kiedy patrzę w górę, to jestem pełny podziwu, że jednak znajduje się tylu ludzi, którzy albo radzą sobie z rozumieniem tego pokrętnego systemu, albo na tyle nie liczą się ze swoimi pieniędzmi i ryzykami, aby opłacić te smugi na niebie

test na naiwność

na początku pomyślałem: jajebię, jeszcze mnie wezmą!
3 osoby przede mną wychodziły czerwone na twarzy, a mi się wydaje, że nie miałem powodu. jak na rozmowę kwalifikacyjną, zupełnie przyjemnie.
Jednak po dwóch godzinach, zacząłem rozumieć niektóre pytania, które mi zadano.
Co jeszcze gorsze, zaczęły mi się przypominać własne odpowiedzi. Już wiem, co powinienem był powiedzieć, a nie zrobiłem tego. Chodzą za mną kolejne pomysły i prześladowcze poczucie banalności.
Teraz nie jestem już pewny, czy moje odpowiedzi zadowoliły ich, czy raczej pozwoliły odkryć we mnie infantylnego głupka, jakim jestem i ustawić mnie od razu na miejsce, w którym powinienem się znaleźć, czyli za drzwiami

środa, 18 lipca 2012

19.7.12.11.00

to jutro ten ostateczny dzień sądu (bez profanacji - nie sądu ostatecznego)
mam nadzieję, że komisja będzie rozsądna i nie wezmą mnie

wtorek, 17 lipca 2012

wyznania konsultanta

Dzisiaj w pracy pouczono mnie, że za dużo przepraszam klientów.
Czy to naprawdę w złym tonie? W sumie na tym polega moja praca, że zderzam się z narzekaniami i jestem regularnym świadkiem oszustw, błędów i niekompetencji (bywa, że i swoich) ludzi pracujących w tej firmie, którzy zapominają że są ludźmi i stają się korporacyjnymi potworami na konformistycznej smyczy swoich przełożonych i wizji kilkuzłotowej premii. Rzadko kto się oszukuje, że klienci są ważni. Wydawało mi się więc, że ci którzy zetknęli się z bublem i zostali potraktowani jak gówno, zasługiwaliby chociaż na przeprosiny.
Z drugiej strony oni sami też nie przyjmuję przeprosin i nie próbują rozumieć co się do nich mówi. Sam widzę, że nie opłaca się być z nimi szczerym. Najlepiej łudzić, że jutro wszystko już będzie dobrze i nie będzie trzeba nic płacić. Za to kiedy się coś wyjaśni fachowo, albo potraktuje empatycznie (ciekawe dlaczego autokorekta traktuje to słowo jako błąd i podkreśla czerwonym szlaczkiem), stają się tylko rozjuszeni. W pierwszym przypadku wolą nie wiedzieć i doprowadzić do sytuacji, w której okazuje się, że nie wiedzieli wszystkiego i są nagle zaskoczeni, co wiedzie nasze relacje do drugiego przypadku, w którym trzeba ich potraktować jak śmieci, bo w razie empatii lub chęci pomocy, robią się jeszcze bardziej roszczeniowi i żądają niestworzonych rzeczy. Empatii chyba w ogóle nie rozumieją, przyjmują ją jako ukorzenie się (moje/firmy) i oczekują dalszego narastania ich dominacji, która doprowadzi do realizacji ich marzeń, przekształci ten oporny codzienny materialno-społeczno świat według ich własnych zasad, jakiekolwiek sobie wymyślą i zażądają.
nic nie wiem i niczym nie będę się interesował, ale wszystkiego żądam i chcę tego tu i teraz. czy to ma jakieś analogie?
pracując, tracę wiarę w ludzi.

sobota, 14 lipca 2012

umiejscowienie komplementu

Prawdę mówiąc, bardziej niż cała tytaniczna pomoc, jakiej mi udzieliła, odbieranie maili, cierpliwość, poprawianie gramatyczne, interpunkcyjne, składniowe, redukcje przegadania, dopasowywanie do konwencji i wymogów, szukanie mocnych punktów i wplatanie chwytów, dzielenie tekstu, tytułowanie, szukanie ramy interpretacyjnej, sugestie poprawek i poszukiwań, starania o wskazówki bibliograficzne od znajomego tuza nauki, czytanie i pisanie po nocach, protopsychoanalityczne spotkania, fale motywacji i względny szacunek dla mojej apatii,
to bardziej podnieciło mnie wytłumaczenie, że robi to bo w końcu sama wpadła na ten głupi pomysł.

piątek, 13 lipca 2012

kalkulatorzy

zderzyłem się ostatnio z bogactwem.
nie swoim, właściwie z opowieścią o czyimś. przy okazji też z odpryskiem tegoż bogactwa, w postaci postawionego mi lunchu za 30zł.
dla mnie obiad powyżej 5zł to superdrogo!
a tu taki o  lunch za trzydychy. no i do tego herbata za 9! wszystko razy 2 przecież!
najgłupsze było to, że w tym zdzierającym lokalu nie byliśmy sami, tylko, nawet jeśli o dziwnej porze, to schodziło się tam sporo ludzi i kupowali. te dziwadła za drogo. jedli uczesani i w kieckach nie zakrywających kości ogonowej. ja się prawdę mówiąc wstydziłem, ale oni się uśmiechali.
może to nawet lepiej, że ze swojej nory nie oglądam tak często tego próżniactwa.
to wszystko to i tak tylko ten odprysk bogactwa, bo zderzyłem się z osobą (zazwyczaj będącą postacią) posiadającą grubo więcej ze sfery obracającej grubo do potęgi grubo więcej.
bożesz ty nie mój.
co oni po co z tym robią?
gdybym ja zarabiał 1500 to chyba nie wiedziałbym co począć z nadmiarem.
a oni zawsze mówią, że to bycie na świeczniku to nie takie wcale przyjemne. to dyrektorowanie, latanie z miasta do miasta, te bale i suknie, ci sławni dookoła to w sumie uciążliwość.
w sumie cieszy mnie, że chcą mnie biednego podbudować, ale ja nadal (na co dzień) muszę pożyczać od rodziców żeby się chociaż najeść (nie mówiąc o marzeniach o ubezpieczeniu zdrowotnym i tysiącu innych). to wciąż taka zarozumiała retoryka, dyskursywnie trzymająca biedotę na odległość, najlepiej tak żeby nie próbowała aspirować ani interesować się zbytkiem, którym okupują swoją pozycję bogacze.


w środku

w środku taka pustka.
a właściwie to nie pustka. bardziej jakbym bym wypełniony trocinami.
swędzenie narządów.
pieczenie skóry od wewnątrz.
jedyne rozwiązanie jakie widzę to zjeść kilogram słodkich wiśni. najlepiej jeszcze kilogram czerwonego agrestu do tego. nie mam żadnego.
znalazłem tylko resztkę białej czekolady w szufladzie. jeśli za 10 minut znowu się zacznie, to chyba będę musiał podkradać komuś w mieszkaniu cukier. ale cukier przecież też obrzydliwy

poniedziałek, 9 lipca 2012

deliberować

Nie potrafię rozmawiać, a zwłaszcza sprzeczać się.
Kiedy ktoś ma inny pogląd, udostępnia mi swoją wiedzę, odkrywa przede mną inne ujęcie problemu, jednym słowem przedstawia coś, co mi się we łbie nie mieści...
to ja nie stwierdzam, że Ty nie masz racji, że  możesz się mylić..
uznaję po prostu, że jestem zbyt głupi, żeby to zrozumieć, chyba mój zbyt mało kompetentny umysł nie obejmie tego, więc wypada mi urwać swój tok myślenia, ponieważ swoim brakiem uznania dla wyrażonego sądu, dowiodłem swojej nieprzydatności do funkcjonowania w polu tematycznym dyskusji.
ewentualnie uznam otrzymaną informację za objawioną prawdę i zapominając o swoich doświadczeniach, zacznę budowanie wiedzy o świecie od nowa
Z kolei, gdy z kimś się zgadzam, to możemy sobie tylko poprzytakiwać i z nieco poprawionym humorem, stwierdzić że umocniliśmy swój umysłowy konserwatyzm i dokonaliśmy światopoglądowego zastoju.

jesienny

Tak, urodziłem się trzeciego dnia jesieni.
Pierwsze pół roku mojego życia, które na pewno wywiera ogromny wpływ, było smętne, szare i brzydkie. W dodatku przypadało na końcówkę PRL, a więc bieda; bieda, głód i pomnożona brzydota.
Jak można było nie płakać?
A ponieważ płakałem głośno i uparcie, to wystawiano mnie na balkon, właśnie na tą chlapę i szarość.
Jak mogę teraz być normalny?

czwartek, 5 lipca 2012

przerażający sami Swoi

Nie wiem czy miałem tak od zawsze.
Być może nawet nie.
Podejrzewam, że to dopiero z czasem nauczyłem się eliminować kompleksy w podejściu do obcych mi ludzi. Potrafię więc apriorycznie lekceważyć ich tożsamości, pozycje i poglądy. Jeśli chcę, to mogę nawet lekceważyć dystans, wydać siebie na pośmiewisku dla przełamania lodów i ostentacyjnie narazić się na gafę, patrząc bezczelnie w oczy.
Ta wyćwiczona umiejętność udawania swobodnej pewności siebie całkowicie ulatuje, gdy spotykam kogoś znajomego. Oczywiście wolę najpierw uniknąć, ale gdy już trzeba, albo tak było zaplanowane, że mamy się nie uniknąć, to wtedy dopiero się boję. Za każdym razem wymagam, żebyśmy od nowa skracali dystans całkowicie od początku. Ciekawi mnie co u Ciebie, strasznie chcę wiedzieć, ale to byłoby takie opresywne, a do tego banalne, gdybym zapytał. Gdzieżbym pomyślał o spojrzeniu w twarz! Boję się wyrażać szacunki i miłości. Pewnie najbardziej boję się zawsze, że wyda się, jak nędzny jestem i jak bardzo Tobie nieprzydatny.
Wolę więc w ogóle ust nie otwierać, przebrnąć przez spotkanie na neutralnej stopie. Niech trwa status quo, może uda się zachować wizerunek tego, kto do końca niepoznany, stwarza nadzieję, że jest lepszy niż jest, może się jednak nie wyda.

niedziela, 1 lipca 2012

Panteony w mojej głowie

Może to przez tą wiarę w ludzi, muszę się ich bać.
Na przykładzie środowiska - tych co się nazywają naukowcami:
Zawsze starałem się pomijać w pamięci tych, którzy okazywali się nieciekawi, chamscy, niekompetentni, niechętni, cyniczni, aroganccy i na różne, swoje własne sposoby beznadziejni.
Za to starałem się zapatrywać w tych, którzy naprawdę coś robią, a są tacy którzy robią mnóstwo, robią to tytanicznie i tak dobrze, że ja mam zawroty głowy.
Właściwie nie sądzę, że ich idealizuję.
Sądzę za to, że nie dorastam im do pięt.
Możliwe jednak, że jako środowisko, nie są jednak konieczną elitą tego świata. Czy w perspektywie konstruowania jakiejkolwiek wartości własnego Ja, nie powinienem ich traktować jako rzemieślników, którzy starają się robić to co umieją, ale poza tym nie muszą radzić sobie z życiem z większą swobodą i ekwilibrystyką niż ktokolwiek inny?
Tylko, że np. Ona tak właśnie robi, a nie mogę raczej zaprzeczyć jej istnieniu

wtorek, 26 czerwca 2012

wychowany

Mi też nikt nie powiedział, że szczytne zasady, które się promuje nie są przeznaczone do przestrzegania;
a z kolei piętnowanie łamania tych zasad to właśnie rzeczywista edukacja, tylko pod przykrywką - wskazanie, jak się ustawić, pomimo że oficjalnie mamy nadal powtarzać, że to nieładnie.

bajka o błędnym kole

To leci tak:
Myślę, że jestem nudny, beznadziejny, nic nie znaczący.
Z doświadczenia wiem też, że ludzie się ze mną nudzą. Zajmujący nie jestem zupełnie. Sytuacje interakcyjne, w których biorę udział notorycznie kończą się kłopotliwym milczeniem, męczącym przedłużaniem kontaktu, nietaktem lub niezręcznością.
Lubię ludzi, ale się ich boję, nawet nie tyle ich się boję, co boję się kolejnej porażki, boję się ich ocen, utraty twarzy, a w końcu tego że poczują, że marnują swoje cenne życie na mnie.
W każdym razie lubię ludzi na tyle, że wolę im siebie oszczędzić. Po co im mną głowę zawracać? 
Żeby było benadziejniej, im bardziej mi na kimś zależy, tym, w geometrycznej wykładni, większe prawdopodobieństwo i prędkość nadejścia sytuacji ośmieszenia, która zniechęca obydwie strony do trwania w interakcji, a prawdopodobnie także w społecznej relacji w ogóle.
Dlatego im bardziej szanuję/lubię/kocham, tym bardziej muszę unikać.
Gdy tak unikam, milczę i migam się jak tylko mogę, wygląda to, jakbym ignorował, deprecjonował i gardził. Robię wrażenie naburmuszonego i obrażonego. Tym wszystkim zyskuję sobie miano jeszcze większego dziwaka i socjopaty. Ludzie gardzą mną, deprecjonują i ignorują. Będąc czarną owcą, staję się materiałem na kozła ofiarnego. 
Proszę brać mnie za antybohatera, przykład złych praktyk. To przy okazji umocni moje mniemanie o sobie. 
Przy tym, najgorszym, co mogę zrobić w tym wszystkim, to próbować się wytłumaczyć. Gdy mówię ludziom, że nie nadaję się do niczego i że wolę ich sobą nie męczyć, to już dla nich otwarta obelga, wymierzona prosto i skutecznie w nich samych. 
Skoro aż tak się staram, to muszę budzić niechęć, odrazę i nienawiści. 
Moi rozczarowani bliscy, traktują mnie tak jak mnie widzą, a w ich interesie jest unikać mnie jeśli można. 
Napędza mnie to wtedy jeszcze bardziej, a po ćwierćwieczu życia, osiągnąłem już w tym prowadzeniu błędnego koła taką prędkość, że nawet jeśli ktoś próbuje je zatrzymać, potrafię naprawdę boleśnie potrącić.

niktinny

Niedyskretnie będzie zdawać tutaj relacje z tak rzeczywistych wydarzeń.
Jednak, aby odreagować sądną godzinę, muszę stwierdzić, że nikt inny by tego nie zrozumiał i nie potraktował mnie poważnie w tej kondycji, jaką prezentuję. Oczywiście niemal padła, widząc zdecydowanie i obrotność, jaką przedstawiam. Mimo to uznała, że nie ma mnie dość i oceniła, że nie jestem skończonym głupkiem. Podtrzymała nawet propozycję pomocy, twierdząc, że pomaganie (nawet mi) sprawia jej radość.
W ten sposób nie udało mi się od niej Uciec. Chciałem to zrobić, po to żeby nie prowokować losu i nie doprowadzić Jej do bycia świadkiem mojego ośmieszenia. Może jednak, po dzisiejszym, ośmieszyłem się już dostatecznie, żeby tu zostać i korzystać nadal ze zdroju, z najlepszego co mi się w życiu przytrafiło, z pomocy o jakiej wielu marzy, a o której ja sam też marzę i nie wierzę, że właściwie ją otrzymuję.
Jako prostak, muszę stwierdzić, że chyba nie potrafię inaczej skomentować tego jakim jestem szczęściarzem, niż 'o kurwa'.
Tak naprawdę, to po prostu został przełożony termin mojego sądu. Teraz werdykt zależy jeszcze bardziej ode mnie. Zamiast pisać tutaj, powinienem napisać projekt, w który uwierzą ci, którzy nie mają żadnego powodu żywić żadnej sympatii wobec mojego osobowego uciśnienia.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

teoria kurwa racjonalnego wyboru

W każdym razie zupełnie nie wiem co mnie interesuje!
Skąd mogę to wiedzieć?
W świecie, gdzie tyle możliwości, wiele i bardzo wiele, jak można zdecydować się na jedną i zachować czyste sumienie i poważnie się traktować, wierząc, że wybrałem dobrze i wybrałem właściwie, właśnie to, co miałem wybrać i to co powinienem, bo do tego zostałem stworzony, to było mi przeznaczone ?
Właściwie niemal wszystko mnie interesuje. Co na to poradzę. We wszystkim jest coś niezwykłego i fascynującego.
Idąc na studia, rozważałem tak budownictwo, jak i filozofię. Wydawało mi się, że 5 lat to dużo czasu, ale dzisiaj tak samo nie wiedziałbym co studiować i w praktyce też - nie mam pojęcia co robić!
Jak można nie interesować się teologią, muzyką, onkologią, egzystencjalizmem, budową mostów, genetyką, sztuką performatywną, kognitywistyką, mechatroniką, pamięcią, fenomenologią, ekonometrią, hermeneutyką, astronomią, prawami człowieka, feminizmem, ekologią, liczbami urojonymi, metodologią nauk, historią społeczną, turystyką, sportami, symbolicznym interakcjonizmem, lingwistyką, komiksem, programowaniem, psychoanalizą, ponowoczesnością, neurobiologią, fizyką relatywną, literaturą, studiami postkolonialnymi, grafiką komputerową, muzealnictwem, filozofią starożytną, robotyką i milionem innych?
Wszystkiego chciałbym spróbować.
Jak na razie wszystko mnie interesuje, tylko ja nie mam czasu ani rezonu, żeby się interesować.

teoria racjonalnego wyboru

Jutro mam więc wydać werdykt na temat, co chcę robić w przyszłości.
Dokładne pytanie brzmi, czym chcę się zająć w ramach doktoratu. Czym planuję świat zadziwić i o czym pouczyć, aby tenże świat zechciał przyjąć mnie do grona doktorantów (co za nobliwa wspólnota).
Ja tymczasem nadal nie jestem pewny, czy chcę takim doktorantem zostać. W obecnym momencie znalazłem się chyba dość przypadkowo. Wsiadłem do kolejki, nazwanej edukacją i mimo różnych trudności, postojów, napadów na pociąg, konfliktów z pasażerami i mandatami od konduktora, ja wciąż uparcie trzymałem się torów. Nie znajdując wciąż innego sposobu na życia, który mógłbym nazwać swoim powołaniem, jadę dalej w tym samym kierunku, chociaż właściwie wierzę tym, którzy mówią, że tak kolejka jedzie donikąd, jedzie głównie po to, żeby się toczyć do przodu (bardziej w czasie niż w przestrzeni, jakości, czy hierarchii).
Trwam tutaj, bo zdążyłem się od kilkunastu lat przyzwyczaić do systemu edukacji, zdarzyło mi się w tym uniwersum odczuć względne satysfakcje. Jeśli tu mnie ktoś doceniał, to może dam sobie radę i mam coś, co umożliwi mi odnajdywanie się dalej. W alternatywnym uniwersum, mimo setek wysłanych CV i kilku rozmów kwalifikacyjnych, nawet do tych podłych prac nie bardzo mnie chcieli, więc czego mam tam szukać?
im dłużej myślę, tym bardziej chce mi się uciec
boję się tej awangardy, kontroli, wymogów, propagandy innowacyjności, wizji, statusu, wspólnotowości, konferencji, konwentów, narad, konsultacji, sieci powiązań, relacji, publikacji, polemik, recenzji, redakcji, transparentności, udawania pewności, jasności, jakości, odpowiedzialności, władzy, wpływu, tworzenia rzeczywistości, autorytarności, mówienia, wmawiania, wypowiadania, się lansowania.
nie jestem nawet w połowie tak inteligenty, ani w połowie tak elokwentny, ani w połowie tak wyrobiony, ani w połowie tak komunikatywny, ani w połowie tak profesjonalny, ani w połowie tak wybitny, jakim powinienem być,
żeby tam być.

sobota, 23 czerwca 2012

zamiast olśniewać

Ale do rzeczy, zanim się zacznie (a właściwie skończy).
Już we wtorek pierwszy z moich sądnych dni. W tym przypadku ma to być dzień spowiedzi, dzień konsultacji głębszej niż psychoanalityczne. Najwyższa z mojego Panteonu, jeśli-nie-bogini-to-nie-wiem-co(Kto!), w tym miejscu nie mogę się już nabijać, naprawdę największy mój autorytet, Maestra z prawdziwego zdarzenia, promotorka moich niby to naukowych zapędów oraz mojego życia i resztek poczucia wartości, zaprosiła mnie, po to żeby uchylić mi drzwi, najprawdopodobniej nie do szkoły poetów, ale do grona historyków i chociaż to brzmi żałośnie, to i tak więcej niż byłoby mnie stać.
Chciałem tylko spojrzeć na oblicze, licząc w swojej zuchwałości, że zdołałem złapać za stopy, tymczasem bogini otwiera ramiona, w które mógłbym wpaść. Co mogę zrobić innego niż uciekać?
Tym bardziej, że jedyna rozsądna antycypacja przepowiada mi ośmieszenie. Doktorat powinien być nowatorski, interdyscyplinarny, multinarodowy, nano-, techno-, bio-, etc. Spośród takich zalet mój pomysł jest co najwyżej trudny do konkretnego umieszczenia go w jednej dyscyplinie. Poza tym, uznałem że nie jestem zdolny do zajęcia się niczym, poza tym co już robiłem, a to oczywiste, że doktorat nie ma być 'prostą kontynuacją' pracy magisterskiej. Nie wiem, czy mój byłby prostą czy krzywą kontynuacją, ale pozostając w tym samym kręgu co dotychczas, narażam się na deprecjację i odsłaniam słaby punkt, w który z łatwością uderzyć może każda komisja egzaminacyjna i złamać mnie już na wejściu, zanim ktokolwiek się zastanowi, czy w gruncie rzeczy posiada to jakiś sens.
Jak mam Jej to powiedzieć, że mój plan nie jest niczym nowym, nie jest pewnie zbytnio pociągający, nie jest idealnie skonstruowany, że nie podjąłem właściwie żadnych formalnych kroków do jego opisania, podbudowania znajomościami, umiejscowienia i że nawet sam nie jestem przekonany.
Czy wszystkie moje zamiary nie są przypadkiem mrzonkami narkomana, który doprowadziwszy się już na skraj uzależnienia, leży w kałuży własnego moczu i krwi, ale resztką sił wierzy, że jeszcze z tego wyjdzie, nauczy się latać i będzie szybował po czystym niebie, patrząc z góry na wszystko, a zwłaszcza na tych, wszystkich którzy mówili mu, żeby przestał brać?
Jak widać, teraz też, w czasie realnym, nie zajmuję się konceptualizowaniem swojej przyszłości, tylko zgrywam publicznie Hioba.
Już sobota?!

środa, 20 czerwca 2012

hello world

Szanowni królowie i szanowne królowe życia,

Chciałbym przyznać wszem i wobec: Nie udało mi się życie. Zmarnowałem.
Możliwe, że przesadzam. Zawsze przesadzam <?>.
W każdym razie nie tak miało być, albo może raczej to ja nie taki miałem być.
Mimo całej mej beznadziejności, zdarzały się jednak niesamowiciejsze momenty w życiu. Nawet teraz, tkwiąc w gównie po pachy, przecież widuję nieraz niebo, a nawet jego mieszkańcy nieraz są skłonni mi pomagać bardziej niż by to według wszelkich miar wypadało.
W efekcie czuję się chyba tylko jeszcze bardziej onieśmielony i czuję, że marnuję szansę przekraczającą w ogóle moje pojęcie i moje istnienie.
W każdym razie zapadam się. Terroryzuję Innych swoim wampiryzmem i nikt mi nie wmówi, że jest w stanie mi pomóc.
Właśnie powinienem podjąć decyzję mającą ukształtować całe moje przyszłe życie, sformułować mój sens życia i wytworzyć dobrobyt. Zamiast nad tym pracować, zakładam bloga, aby podzielić się ze światem moją dekadencją i umożliwić wspólną obserwację nędznego show dokonania się mojego ostatecznego upadku.
Zapraszam i przepraszam