Czy sensem życia jest naprawdę
wyrobienie jak najszerszego kręgu znajomych? Większość ludzi
powie szczerze, że nie. Równie szczerze zabiegają oni oczywiście
o rozszerzanie swojej sieci i chętnie korzystają z
krewniaczo-nepotycznych profitów, jakie mogą z tego płynąć. Ze
wstydem zauważam, że u źródeł mojej klęski leży ta
nieumiejętność wchodzenia w relacje współzależności. Bez
znajomych ani rusz. Nie tylko nie zarobisz, ale nie będziesz mieć
pojęcia jak się zarabia, ani kto zarabia (czy można wybaczyć mi
ten materializm ze względu na moją biedę?). Informacja jest pilnie
strzeżona, a nawet jeśli się przedostanie, to raczej bez
odpowiedniego polecenia, lub chociaż powołania się na słowo-klucz
nie da się poruszyć zazdrosnego strażnika pilnującego dostępu do
pozycji zapewniających godność.
Kiedyś wydawało mi się, że godność
zyskuje się poprzez uczciwe podejście, nadzorowanie egalitaryzmu i
strategiczna bezinteresowność. Wtajemniczenie w bezsensy życia
nauczyło mnie jednak, że po prostu po raz kolejny złapałem się w
mechanizmy wytwarzania przegranych i wykluczonych.
Do tego moi znajomi uznali mnie zapewne
nieraz za zdrajcę, ponieważ uprzejmości, jakie powinny im
przysługiwać za poświęcony na znajomość czas, bezczelnie
okazywałem ludziom jako ludziom.
Z gatunku refleksji
socjoekonomicznych, muszę też powiedzieć, że jestem przekonany,
iż funkcja zawodowego menadżera, który jest transferowany od
spółki do spółki, polega właśnie głównie na tym, że ma
odpowiednie znajomości i może je wykorzystać tym razem dla nas.
Nie uczciwość, tylko nieuczciwość na naszą korzyść.
więc należy to dokładnie nazywać networking.
OdpowiedzUsuńangielski ma zadziwiającą wartość czynienia z tego, co głupie, tego co niezbędną oznaką profesjonalizmu i wysublimowania.
ja jebię