piątek, 13 lipca 2012

kalkulatorzy

zderzyłem się ostatnio z bogactwem.
nie swoim, właściwie z opowieścią o czyimś. przy okazji też z odpryskiem tegoż bogactwa, w postaci postawionego mi lunchu za 30zł.
dla mnie obiad powyżej 5zł to superdrogo!
a tu taki o  lunch za trzydychy. no i do tego herbata za 9! wszystko razy 2 przecież!
najgłupsze było to, że w tym zdzierającym lokalu nie byliśmy sami, tylko, nawet jeśli o dziwnej porze, to schodziło się tam sporo ludzi i kupowali. te dziwadła za drogo. jedli uczesani i w kieckach nie zakrywających kości ogonowej. ja się prawdę mówiąc wstydziłem, ale oni się uśmiechali.
może to nawet lepiej, że ze swojej nory nie oglądam tak często tego próżniactwa.
to wszystko to i tak tylko ten odprysk bogactwa, bo zderzyłem się z osobą (zazwyczaj będącą postacią) posiadającą grubo więcej ze sfery obracającej grubo do potęgi grubo więcej.
bożesz ty nie mój.
co oni po co z tym robią?
gdybym ja zarabiał 1500 to chyba nie wiedziałbym co począć z nadmiarem.
a oni zawsze mówią, że to bycie na świeczniku to nie takie wcale przyjemne. to dyrektorowanie, latanie z miasta do miasta, te bale i suknie, ci sławni dookoła to w sumie uciążliwość.
w sumie cieszy mnie, że chcą mnie biednego podbudować, ale ja nadal (na co dzień) muszę pożyczać od rodziców żeby się chociaż najeść (nie mówiąc o marzeniach o ubezpieczeniu zdrowotnym i tysiącu innych). to wciąż taka zarozumiała retoryka, dyskursywnie trzymająca biedotę na odległość, najlepiej tak żeby nie próbowała aspirować ani interesować się zbytkiem, którym okupują swoją pozycję bogacze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz