wtorek, 24 lipca 2012

cienka i jakże kolorowa linia dzieląca was od wariatów

Po całym dniu sztywniactwa i zastraszenia celami sprzedażowymi w pracy, gdy wyszedłem na miasto, postanowiłem nawiązać nieco zdrowszy kontakt z kimkolwiek, na kogo niezdegenerowanie mógłbym jeszcze mieć nadzieję. Ująłem to w formę dalszego ciągu poszukiwania butów, których nie mogę kupić już od 2 lat i ciągle noszę różne wersje podartego i nieodwracalnie ubrudzonego obuwia. To też paranoja, że od 2 lat nie udaje mi się żadnych butów kupić. Nie lubię tych modnych przedmiotów ze sklepów, nawet nie wiedząc, czy dlatego, że są aktualnie modne, czy dlatego, że są (według aktualnej mody) po prostu do dupy, w każdym razie jeśli zdarzają się takie, na które mógłbym przystać, są zbyt drogie lub okrutnie niewygodne.
W każdym razie, gdy już znalazłem się w sklepie, chciałem zdobyć się na odwagę i wykonać taką małą próbę towarzyskiej gadki. Zapytałem o płeć buta, który miałem zamiar przymierzyć. W sumie nie chciałem być przez to szowinistą. Wszystko mi jedno czy mam chodzić w damskich czy w męskich czy w unisexach, bylebym mógł poczuć jakąkolwiek do tych butów sympatię. Nie rozumiem chodzenia na obcasach, poza tym nie mam raczej przesądów. Zapytałem chyba głównie po to, żeby nie patrzono na mnie ukradkiem z politowaniem, że ewentualnie przymierzam but damski, tylko żeby można się było otwarcie w tej sprawie porozumieć dzięki mojemu przełamaniu lodów.
Po wyrazie wzroku i reakcji cofnięcia barków, zacząłem podejrzewać, że mam coś na twarzy, ale obok stało lustro i przekonałem się, że wyglądam właściwie zwyczajnie, nie gorzej i nie lepiej niż zawsze. Więc jednak zrobiłem coś złego. Dla świętego spokoju nawet się zaczerwieniłem.
Właściwie nie powinienem był spodziewać się zrozumienia. Od początku wyglądali na wesołą trójkę wakacyjnie zarabiających studentów - takich studentów bezideowych, co to oni przyszli na studia, żeby sobie nawzajem opowiadać o swoich imprezach. Standardy.  
Mam wrażenie, że jestem niestosowny we wszystkim co robię. Że normalni, w pełni społeczni ludzie nie stosują takich strategii. Może i fakt, że od jakiegoś czasu starałam się odgrywać role uświadamiacza i wskazywać okolicznym mi ludziom takie miejsca rzeczywistości, o których zazwyczaj nie myślą. Wymaga to oczywiście postawienia się w sytuacji wariata, kogoś zdziwionego codziennym porządkiem i nieprzekonanego o jego oczywistości.
Zazwyczaj jednak uznawałem, że poza wszystkim jestem normalny i wiem, jak się zachować w sytuacjach zazwyczajnych, a do roli szaleńca tylko i wyłącznie wychodzę i wykonuję gościnnie.
Możliwe, że straciłem z pola widzenia kontury tej nieprzekraczalnej (w społecznej strukturze hierarchii statusów lub napiętnowania) granicy i widać mnie już tylko jako wariata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz