czwartek, 9 sierpnia 2012

sprawozdanie #1

Zlecono mi w celu ukojenia wykonać spacer i złożyć z niego relację.
Zabierałem się do tego długo, wciąż nie czując się gotowym, żeby umożliwić sobie jakąkolwiek przyjemność. Od początku też przewidywałem, że jeśli zrobię coś z myślą, że powinno mi to dać choćby ułamkową postać doświadczenia katharsis, to na pewno coś będzie się chciało przy takiej okazji zjebać.
Zanim znowu opiszę niezawodną skuteczność swojego czarnowidztwa, dwa słowa o uwarunkowaniu.
Lubię chodzić i to jedna z niewielu aktywności, które jednocześnie lubię i jestem w tym dobry. Jednak od tego feralnego niemal roku chodzenie mnie trochę odstręcza, ponieważ jest kolejnym dowodem na moją biedę. Chodzę bowiem w celu zapewnienia sobie substytutu komunikacji. Moi znajomi jeżdżą do Perugii, Paryża, Bristolu. Mnie zazwyczaj nie stać na przejechanie się tramwajem do pracy. W takim znaczeniu chodzę zawodowo. Spacer to dla mnie nie pierwszyzna. Znam setki tysięcy kombinacji sposobów chodzenia i ewentualnego podskakiwania gdy jestem dostatecznie na uboczu, wybierania trasy ze szczególnym uwzględnieniem przechodzenia przez ulicę w niedozwolonych miejscach oraz wszelkich aktywności pobocznych dla marszu: kontroli wektorów poruszających się wokół, cyklicznej obserwacji pewnych istotnych punktów (kwiaty, kasztany, ptaki, kupy, remonty, sukienki), zagłuszania myśli samobójczych czy też zaspokajania potrzeby nucenia. Jestem profesjonalistą.
Gdy otrzymałem zlecenie od początku bałem się, że spacer nie przyniesie mi nic nowego w ramach mojej w pełni opanowanej i zrutynizowanej pracy chodzenia. Wstępnym urozmaiceniem było głównie to, że strasznie mnie ostatnio jebie staw skokowy oraz to, że dzisiaj zupełnie nie miałem czasu na spacer i wychodziłem z wyrzutem sumienia, że robię znów nie to co mnie nagli.
Ledwo wyszedłem i zaczęły się dziwy. Już po 20 metrach pewne mało urocze dzieciątko próbowało mnie opluć. Mało urocze miało na oko 5 lat, ale siedziało krzywo w wózku-spacerówce z zabandażowaną dokładnie tą kostką, która i mnie boli. Zazwyczaj unikam takich sytuacji, ale zainteresowało mnie, dlaczego wyraźny znak przekazany mi przez brzydkie dziewczę próbuje mnie odstraszyć już na samym początku drogi. Odezwałem się, ale po około minucie rozmowy, dowiedziałem się tylko 'umiem' w odpowiedzi na pytanie czy umie mówić. Zrezygnowany, wykręciłem się jeszcze banałem 'to brzydko' i dotknięty w ten sposób poszedłem dalej.
Dla rozrywki skierowałem się w kierunku okolicy, która spośród wielu mi okolicznych słynie chyba najgorszą sławą. Zbliżając się jednak w stronę Warty, od poczucia zagrożenia przez oczekiwaną w takim miejscu bandę około 10 dresiarzy, doszedłem do dźwięku niezgorszej muzyki. Przechodząc przez dziurę w płocie, dowiedziałem się wreszcie, że znalazłem się w przedsionku Ethno portu, do którego od 6 lat nie udało mi się zbliżyć mimo nieukrywanej sympatii. Oczywiście od razu też wystraszyłem się, że mogę kogoś spotkać. Zbliżałem się więc w tym przypadku ostrożnie. Podchodząc do wejścia, zauważyłem w końcu pierwszą osobę jaka się za nim znajdowała. Z osób przeze mnie ubóstwianych, pani doktor jest zapewne na drugim miejscu. Przy tym łączy mnie z nią szczególna relacja strachu. Mimo że chodząc na pewne jej autorskie zajęcia nie odezwałem się przez 30 godzin ani razu, to za egzamin dostałem piątkę. Dzisiaj jednak nie wspominałem tego. Po prostu zrobiło mi się w porównaniu wstyd siebie i zanim się zorientowałem, uciekałem już w drugą stronę.
Żeby chociaż nie tracić muzyki, obszedłem jeszcze teren imprezy dookoła. W trakcie spaceru miałem nie zagłębiać się w siebie, tylko doświadczać świat napotykany. Niestety obserwowanie emanujących wizerunkiem uszczęśliwienia uczestników imprezy, z których większość miała dredy i nawet jeśli nie była geniuszami antropologicznymi, to pewnie umiała chociaż grać na bębnach, znów zapędziło mnie w kozi róg. Czułem się ponownie mały, niczyj i pozbawiony tożsamości. Muzyka także zrobiła się rzewna, przy czym nie mniej żywa i zupełnie przejmująca. Jako, że jestem dość wrażliwy na dźwięki, to sam też przejąłem się i poczułem wybity z każdego rytmu, jakiego miałem się trzymać. Jako podkład dźwiękowy do mojego spaceru, muzyka nadała mu sens sceny, w której napięcie rozpaczy rośnie i ponieważ z reguły filmy oglądam sam, w takiej sytuacji zakładałbym się ze sobą, że w ciągu następnych 5 sekund główny bohater zostanie zamordowany. (z moich ostatnich filmowych znajomości, to ostatnie scena 'Die Fremde' mogłaby stanowić analogię).
Dla wygrania zakładu mogłem utopić się w Warcie, ale piosenka się zakończyła i oklaski przypomniały, gdzie jest granica świata zainscenizowanego. Wolałem więc przyjrzeć się kolejnym dziwom. W zupełnym pobliżu najmodniejsze z modnych na lato miejsc w tym mieście: trochę piachu, kontenery (w tym mieście powinno to brzmieć ironicznie) i potworne zagęszczenie hipsterów, którzy próbują tam sprzedawać swój dizajn, piją drogie i komercyjne piwo oraz próbują nasiąknąć lansem. To miejsce także starałem się opuścić możliwie szybko, przy tym dając jednak najpierw poznać swoją miną, że to co widzę to mnie obraża... chyba że ewentualnie, któraś z was naiwne dziewuchy, którymi gardzę chciałaby do mnie powiedzieć choćby jedno słowo, wtedy z chęcią poświęcę jej życie.
Do tego także nie doszło i udało mi się wrócić do domu w stanie względnie nienaruszonym,  tylko trochę bardziej roztrzęsionym.
Pod moją nieobecność, koleżanka próbowała zaprosić mój telefon na jakąś imprezę. Co za pomysł! Po powrocie poinformowałem ją z odpowiednią zwłoką, że ani mój telefon, ani ja nie mamy na to ochoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz