niedziela, 11 listopada 2012

zbierałem cudze kasztany

Kolejną wadą corocznego zmieniania miejsca zamieszkania jest też to, że obserwuje się świat w jego nieciągłości. Patrzę teraz przez okno na brązowiejące i opadające liście, ale nie mogę wobec nich wyrazić współczucia. Nie czujemy ze sobą związku. Nie byłem świadkiem ich pączkowania, zielenienia i wzrastania. Mój pot, moja krew, ani nawet mój naskórek nie znalazły się w ziemi, która dawała im siły. Przyjechałem tylko obejrzeć rozkład. Jeszcze nie nauczyłem się kształtu pnia ani rozkładu gałęzi, nie wiem też w których miejscach kwitnienie przebiegało w tym roku. Patrzę jak intruz, jestem tu obojętnym przechodniem, który może jedynie rozpraszać. Nie jestem przecież w żadnym stopniu podobny do tego drzewa - nie mam nawet korzeni. To ostatnie jest oczywiście już całkowicie moim problemem. Opadające liście. Koniec bez początku. Bezsens. Zostaje mi czyste przygnębienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz