czwartek, 4 czerwca 2015

cokolwiek dziś na talerzu

Idąc do korpo miałem mocne postanowienia konfrontowania tych wszystkich oportunistyczno-konsumpcjonistycznych lemingów z moją biedno-rozpaczliwą biografią.
Niestety dostrzegłem w nich ludzi i nie udało mi się zainteresować nikogo sobą zanim nie polubiłem na tyle, aby nie chcieć martwić prawdami.
Biję się jednak cały czas z tym, czy przyznać im się do tego kim jestem, czy udawać nadal tego, co choć mruk, to znośnie sobie we korpo radzi.
Gdy jakiś czas temu zrobiłem na obiad coś z mojego znacznie wzbogaconego w trakcie korpożycia parówkowego repertuaru, komuś spodobało się to na tyle, że zapytał, czy to smaczne. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie wiem.
Powinienem był to rozbudować właśnie o kontekst postdoktorancko-nędzarski, jak na przykład poniżej.
Nauczyłem się totalnej biedy, w której nie ma smaków, gustów, marzeń, chęci ani doznać.
Jest tylko przytłumiona złośliwa wola przetrwania.
Jeśli trzymając się kwestii obiadowych czasami odczuwam jakieś smaki, to w swoim życiu, w którym gotuję tylko sam, tylko sobie, czułbym się wręcz źle, gdyby mi coś z tego smakowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz