Po okresie, w którym zdążyłem już niemal sfiksować i niemal
wydobrzeć, pani perłowa nagle pojawiła się znowu, tym razem już
jako bardziej złotawa.
Teraz moja skóra paruje winem, a głowa myślami, które nie
rzadziej niż co trzy minuty wracają do niej, do wczoraj i do tego
być może najbardziej bajkowego miejsca, w jakim moje ciało
zatrzymało się w tym mieście, do myśli, których nie
wypowiedziałem, do pytań, które potrzebuję zadać i do tych
pytań, na które zapomniałem odpowiedzieć, a w końcu do jeża,
który nam towarzyszył.
Zupełnie mi to parowanie rozbija dzisiejszą robotę, bo zamiast
rozumienia filozofa, którego czytam, wciąż myślę o filozofach,
jakich używaliśmy wczoraj.
To w nawiązaniu do szczeniactwa, o którym pisałem niedawno, a
które wczoraj zarzuciliśmy pannie o dziwnym imieniu, która własne
marzenia o byciu w parze próbowała projektować na nas, bo, jak
przyznała, sama od 7 lat kocha się w chłopaku z odległego miasta
i nie jest właściwie pewne, czy on o tym cokolwiek wie.
A poza tym to fascynujące, jak na bezrybiu i syrena staje się rybą,
a pod wpływem euforii ze spotkania, niknie zupełnie potrzeba
zastanawiania się nad rybością, nawet jeśli racjonalizmy
podpowiadają, że syrena przerasta szklaną kulę, w której według wszelkich standardów ryba
powinna się znaleźć w wyniku
połowów.
Z drugiej strony, skąd taki niedoświadczony rybak, który od dawna nie widział nic bardziej konkretnego niż burty jego łodzi i wariującą raz po raz niewyraźną linię pomiędzy niebem a wodą miałby mieć w ogóle pewność co do tego, jak wygląda ryba?
Z drugiej strony, skąd taki niedoświadczony rybak, który od dawna nie widział nic bardziej konkretnego niż burty jego łodzi i wariującą raz po raz niewyraźną linię pomiędzy niebem a wodą miałby mieć w ogóle pewność co do tego, jak wygląda ryba?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz