W młodości nieraz życzyłem sobie i
wyobrażałem bycie niewidzialnym.
Wiedząc, że to niemożliwe, nie
wiedziałem, że to na mnie wpłynie.
Poza tym, że oczywiście to najpierw
ja wywołałem z siebie to życzenie.
Często zapominam, że jestem
uczestnikiem horyzontu mojego doświadczania.
Zachowuję się tak jakbym był
niewidzialny.
Działam tak, jakby wszystko dookoła
należało do innego wymiaru, na który nie mam wpływu.
Nie mam zamiaru zwracać niczyjej uwagi
i nie schodzi ze mnie przekonanie, że i moja uwaga pozostaje dla
innych bezwonnym, bezbarwnym niczym.
Życie moje ogranicza się do tego, aby
przyjść gdzie trzeba, zrobić co trzeba i wyjść gdy już można.
Jeden proces, bez zaburzeń, bez kontekstu, bez odnóg, bez poboczy.
Nie stać mnie na nic więcej niż takie czyste zabicie czasu, a
właściwie unicestwieniu swojej w tym czasie obecności. Zrobić
dokładnie tyle, żeby nie musiano zauważyć, że mnie nie było,
ale tak, żeby nie zauważono, że byłem.
Niestety nie da się tego stanu
wykorzystać dopóki jest się widzialnym, a ponieważ jestem, to po
wielokroć muszę okazywać się nieprzygotowany do żadnego cudzego
spojrzenia, minięcia się na drodze, przywitania, żartu, czy
oczekiwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz