środa, 12 sierpnia 2015

nie da się używać świata bez bycia przez świat używanym

Jeśli jeszcze nie wiecie o co chodzi, to na pewno należycie do tych, którzy mają facebooka. Prawdopodobnie dotarło do was stąd lub z owąd, że facebook was wykorzystuje. Jako odbiorców reklam, jako ruch w interesie, jako klientów własnych gadżetów, jako źródło (już chyba nieprzetłumaczalnego) „kontentu”, jako mrówki, które drążą swoje tunele w przestrzeni sześciu szklanych płaszczyzn i nie zdają sobie sprawy z tego, że robią to ku uciesze właścicieli akwarium. Oczywiście facebook ma trochę zalet i robi się coraz bardziej przydatny, coraz bardziej wszechstronny, coraz bardziej potencjalny. Używacie go więc, z korzyścią i z przyjemnością, ale i on was używa.
Facebook to tylko wyrazisty i aktualny przykład tego, co światowo nieuniknione.
Nie da się używać bez bycia używanym.
Idąc do kina na „Długie lufy i głębokie dziury” (mam nadzieję, że nie powstał aż taki film) nie tylko idziecie zabawić się na sensacyjnej komedii z dużą dozą niedwuznacznej pikanterii. To, że płacicie pieniądze kinu, kino dystrybutorom, a dystrybutorzy twórcom to tylko jedna sprawa. Po drugie, trzecie i kolejne – bo nie będę przecież liczył, skoro to akurat potraficie – wspieracie biznes głupkowatych filmów, które traktują was i nas jak głupków, sprawiacie, że taki to głupkowaty i ze sztampy robiony film bez polotu staje się sukcesem, a prostackie z niego teksty określa się mianem kultowych, opowiada się za i przed kulisami o milionach, które poszły do kin, obejrzały, a które to miliony tworzycie wy właśnie, głupkowate te wszystkie gagi i scenki wchłaniacie jako coś rzeczywistego, przekształcając później we wspomnieniach, rozmowach i porównaniach w coś dodatkowo możliwego lub pożądanego, a kolejni ludzie zostają także za waszym pośrednictwem dotknięci popularnością filmu i są przezeń ze wzajemnością używani.
Sprawa waszych wakacji nie kończy się na błogim odpoczynku w ciepłym i cudownym miejscu. Swoim wyjazdem i obecnością tam stajecie się ambasadorami miejsc. Opowiadacie przecież o nich – od procesu planowania do sięgających wstecz wspomnień, robicie i pokazujecie zdjęcia, przywozicie pamiątki, kradniecie kamyki z plaż, polecacie lub odradzacie, ale utrzymujecie wciąż te miejsca w obiegu celów do zaliczenia i powracania. Te wyjazdy i opowieści nie pozostają też dla was samych obojętne, bo chodzi może nawet przede wszystkim o egzaltowanie się o postawę domagania się określonego stanu paratropikalnej błogości pod znakiem all inclusive.
Nie da się jeść, niezależnie czy wszystkożernie, wegetariańsko, wegańsko, czy frutariańsko, by nie zostać ostatecznie samemu zjedzonym i rozłożonym.
Wasza praca nie jest tylko kwestią zarobienia na życie, na kino, Kanary lub Międzyzdroje. Zawsze to raczej pracownik jest dla firmy niż firma dla pracownika, nawet jeśli nie powołamy się na przykłady najbardziej wyraźnego wyzysku. Robiąc coś przez kilkaset godzin w miesiącu, wasze role zaczynają wykorzystywać wasze ciała. Mechanik, księgowa, nauczyciel, traktorzystka, budowlaniec, sekretarka stają się waszymi habitusami, zza których nie widać już ludzi.
Nosząc takie, a nie inne fryzury lub makijaże, ubierając się w takie a nie inne koszule, garsonki, okulary, lakierki, czy biżuterie – poprzez to wszystko nie tylko zyskujecie potwierdzenie statusu, do którego chcecie aspirować i nie tylko kreujecie wrażenie takie, jakie chcecie w danym momencie wywrzeć. Wszystkie maski przywierają do twarzy. Fryzury, ubiory, mejkapy zdobywają was po kawałku i kolonizują, tak że stajecie się nimi – a właściwie to one reprodukują się w was, podmieniają was na siebie, jak te samolubne geny, dla których jesteście tylko wehikułami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz