sobota, 16 marca 2013

idea podręcznika albo nauka jako źródło cierpień

Duża część nauki opiera się na wytykaniu innym badaczom, że czegoś nie uwzględnili, kogoś nie zacytowali, nie przystosowali się do jakiegoś imperatywu, nie odrobili lekcji, nie znają tej teorii, nie stosują najnowszych ustaleń tej dziedziny lub są w jakiś sposób zacofani.
Nieraz okazuje się, że nawet uznani badacze pomijają jakiś niezwykle ważny element teorii, na której opiera się ich własna dziedzina. Trudno się z resztą dziwić. Chyba każda gałąź nauki wypracowała tak wielki gmach teoretyczny, że niemożliwym jest objęcie go spojrzeniem. Choćby względne rozeznanie się w nim zajmuje zazwyczaj lata, a poznanie wszystkiego nie wydaje się w ogóle prawdopodobne, a tym bardziej nie można pamiętać wszystkiego: wszystkich niuansów, innowacji, genez, anegdot, przykładów i aforyzmów, a także ich autorów oraz kontekstów powstania. Wszystko to odnoszę tylko do wnętrza jednej dziedziny nauki, a dotyczy to każdej dziedziny z osobna – każdej, z którą miałem jakikolwiek kontakt. (i jestem przekonany, że nie chodzi tylko o to, że ktoś jest niechętny danej teorii – po prostu nie musi jej znać, rozumieć lub umieć zastosować).
Sam także mam wieczne problemy z orientacją. Zazwyczaj odczytuję je jako szczególnie moje problemy. Nawet w obszarach, w których wydawało mi się, że posiadłem podstawową wiedzę, od czasu do czasu wciąż odnajduję coś, co zmusza mnie do zwątpienia i do przewartościowania poprzedniego stanu wiedzy, co jest tym bardziej drażniące, gdy stwierdzam, że ta nowość jest czymś, co raz już poznałem, ale albo gdzieś mi umknęło w czeluściach pamięci albo niedostatecznie rozpoznałem tegoż konsekwencje.
Skoro nie można zaprzeczyć, że nauka wpływa na uczucia, to osobiście muszę stwierdzić, że we mnie regularnie wywołuje poczucie wstydu, gdy muszę, korząc się przed kimś (osobiście albo pośrednio – poprzez tekst lub słuchanie), że 'o tym także nie miałem pojęcia'. Nieraz mam wrażenie, że nauka to zajęcie, które polega na tym, że każdy chwali się tym, co w danej chwili wie, starając się, żeby to, co wie inni musieli uznać za coś dla nich nieznanego.
W całej tej grze nikt nie wie wszystkiego, ani nie ma szans, by wszystko wiedzieć. Dlaczego więc nie można się do tego przyznawać, a nawet zakładać na samym wstępie (bo odbiera to motywację do starania się by wiedzieć?)?
Dążę w każdym razie do tego, aby wyrazić swoją potrzebę empatycznych starań o integrację. Zamiast wytykać błędy po fakcie, naukowcy mogliby dbać o wzajemną edukację. Tejże edukacji nie służy hermetyczny język i wywody krążące dookoła sprawy na przestrzeni setek stron i z tysiącami dygresji, które nie pozwalają dostrzec właściwego przekazu autora/autorki
Wiem oczywiście jak trudno się wysławiać i wiem, że pewne sprawy lub tematy nie są wyrażalne wprost. Dlatego, nie licząc na odmianę podstawowego poziomu dyskursu naukowego, w jakim obecnie rozwija się wiedza, marzyłbym o tym, aby poza tym głównym nurtem, powstały także działy nauki, intencjonalnie podręcznikowe. Przy tym standardowy podręcznik powiela zazwyczaj większość wad całego dyskursu. Tymczasem nam zdaje się być potrzebny zwięzły poradnik, najlepiej nienarracyjny. Pytam po prostu: co robić?, a czego nie nie robić?, jak robić?, a jak robić się nie powinno?
Dobra praktyka ze świata studenckiego (z resztą nic dziwnego – to najmniej zaawansowani są najbardziej poszkodowani i muszą poświęcać najwięcej pracy na najmniejsze efekty. Dlatego próbują sobie jakoś radzić i cieszy mnie, że w otwartym dostępie): http://userwikis.fu-berlin.de/display/sozkultanthro/Home.
Oczywiście nie śmiem powiedzieć, że przeczytanie streszczenia w takim poradniku rozwiązuje sprawę, oświeca i zwalnia od czytania pełnych rozpraw. Analogicznie do idei podręcznika: od czegoś trzeba zacząć, a lepiej mieć na początek względne rozeznanie, które następnie można rozjaśniać i pogłębiać. Lepsze to niż brnąć w nieznane i rozumieć tylko promile, zniechęcając się jeszcze bardziej wraz z każdą z kilkuset stron lub z każdym komentarzem na temat własnych przemyśleń.
Na pewno nie rozpoznałem tu nic odkrywczego. Z reguły wszystko to wiemy, ale nie stosujemy lub nie chcemy stosować. Przez to nie rozumiemy i nie możemy się porozumieć. Dla jasności, wygląda na to, że tematem tego eseju były po raz kolejny relacje wiedzy i władzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz