To istna paranoja w jakim tempie i z jaką częstotliwością potrafi
mi się odmieniać obiekt podkochiwania.
To podkochiwanie jest w dodatku ściśle cykliczne.
Właściwie co o roku podkochuję się w kim innym.
Latem w kim innym niż w trakcie jesieniozimoprzedwiośnia
W poniedziałki podkochuję się w kimś innym, w środy w kimś
innym, a w niektóre weekendy w jeszcze kimś innym.
Nie działa to oczywiście z taką dwudziestoczterogodzinną
precyzją. Wszystkie podkochiwania ciągną się jakoś w tle, ale
jedno z nich lub kilka potrafi nagle wziąć górę, a potem równie
nagle wyczerpać się, z powodów równie błahych, co ode mnie
niezależnych.
Są też sprawy podkochiwania, które mają bliżej nieokreślony
rytm i odnawiają się od okazji do okazji.
Nie mówiąc już o tych całkiem efemerycznych podkochiwaniach,
trwających nawet tak krótko jak odwrócenie głowy w drugą stronę.
Czasem idąc w jedną stronę zaczynam podkochiwać się w kimś, by
znaleźć sobie kogoś nowego do podkochiwania już w drodze
powrotnej.
Oczywiście moje intencje w każdym przypadku są równie szczere i
za każdym razem zaczynam planować całe przyszłe życie właśnie
w takiej konfiguracji.
Żadnego z tych żyć nigdy nie zacząłem żyć.
Zastanawiam się tylko, czy taka strategia jest wystarczająca, żeby
dożyć z nią aż do śmierci i wciąż mieć nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz