Przy okazji tych wielkanocnych świąt
znalazłem u rodziców trzy swoje dawne zeszyty, w których okazało
się, że rzeczywiście pisałem coś w rodzaju dziennika – co
przypomniało mi się niedawno zupełnym przypadkiem i postanowiłem
potwierdzić.
Tłumaczyłoby to może moje zacięcie
do tutejszego blogowego wypisywactwa. Może dorabiałoby mi to nawet
historię, czy też – w języku ludzi żyjących po to, by tworzyć
swoje CV – reprezentowało głębokie korzenie mojej pisarskiej
kariery.
Było zupełnie żenującym
doświadczeniem zobaczyć, jakimi rzeczami się wówczas zajmowałem
i w jaki sposób uznawałem za celowe o nich się wypowiadać.
Zawstydziło mnie też to, jak mało znaczą dla mnie zapiski tamtego
mnie.
Te dzienniki robią nieodparte wrażenie
kontaktu z chorobliwie niedowartościowanym i zagubionym chłopięciem,
które nie ma większego pojęcia o co w życiu chodzi i co samo
miałoby ze swoim życiem robić.
Możliwe, że pewne sprawy pozostają
niezmienne.
Przy czym w tym porównaniu moje
tutejsze zapiski wciąż wydają mi się być opartymi na
uzasadnionej wierze w to, że mam jednak coś do powiedzenia i prawo
tagować to co wypowiadane już nie wyłącznie synonimami egoizmu.
Za to okazywałoby się, że miałem
minimalny talent do rysowania i trochę wyobraźni.
Bardzo spodobał mi się ten (choć to tylko słabej jakości zdjęcie) bazgroł
tu
(premiera po pirazydrzwi 10 latach):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz