sobota, 30 maja 2015

paszport obiadowy i postawa bezpaństwowca

Ostatnio po raz pierwszy w mojej dziesięciomiesięcznej już korpokarierze skorzystałem z usług tej kantyny, która jest u nas w bunkrze na parterze. Skorzystałem po raz pierwszy, bo mój szef przyjechał i stawiał. Po raz drugi skorzystałem następnego dnia, bo liczyłem na to, że postawi, ale z powodu mojego szkolenia bhp, nie zdążyłem się załapać, a sam sobie nic nie przygotowałem.
Przy okazji jednak uświadomiono mi, że istnieje taka instytucja, jak karta lunchpass, na którą za każdy dzień pracy przelewana jest jakaś kwota oznaczająca dofinansowanie do wyżywienia.
Nie wiem od ilu miesięcy z tych dziesięciu mam taką kartę, ale w ogóle nie zauważyłem, że ją mam. Prawdopodobne jest, że kiedyś ją dostałem, ale najwyraźniej od razu ją wyrzuciłem, kojarząc z jakimiś programami lojalnościowymi i spodziewając się, że będę musiał sam ją opłacać w jakiś sposób. 
Prawdopodobnie zgromadziłem więc niezły majątek zupełnie o tym nie wiedząc.
Jak mogłem się spodziewać, że praca może być źródłem korzyści?
Wciąż normą jest dla mnie, że praca to wyzysk, nuda, katorga, stres i deterioracja zdrowia.
Normą jest dla mnie to, że zakupy polegają na poszukiwaniu promocji, wybieraniu tego, co najtańsze i uciekaniu ze wstydem przed ludźmi, którzy widzieli, co położyłem na taśmie.
Wszelka forma reklamy to wciąż dla mnie wyłącznie śmieć niszczący przestrzeń, w którym nie dostrzegam żadnej oferty.
Repertuary, katalogi i programy to dla mnie obce rzeczy, a moja noga nie postanie w żadnych kinach, teatrach, butikach, imprezach, wakacjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz