Ponieważ byłem wdrażany do świata w
tym kraju i w tym pokoleniu, to wdrażano mnie już od małego do tej
religii.
Pierwsze wspomnienia jakie mam z
Kościołem to te, że bawiliśmy się z bratem resorakami w
kościele, a raz podczas mszy nawet się porzygałem i ojciec z
wielkim wstydem musiał posprzątać skutki dobrych chęci wychowania
mnie w wierze.
Poważniej zrobiło się przy okazji
komunii. Najpierw widziałem ją u innych jako ten dziwaczy spektakl,
w którym ktoś z zazwyczaj latających sobie frywolnie po orbicie
wydarzeń dzieciaków nagle stawał w centrum uwagi w dziwnym stroju,
fryzurze i roli.
Potem przyszła kolej na mnie. Przyjąć
rower, zegarek i kilka kopert z banknotową zawartością – to
jeszcze mogłem załatwić. Jednak zanim to, kiedy po całej serii
urabiania w szkole, domu i kościele kazano mi iść do spowiedzi,
pamiętam bardzo dobrze, że w ostatnim momencie popłakałem się i
nie chciałem się zbliżać do konfesjonału. Sprawa klasowej
rywalizacji i blokowania kolejki dla następnych numerów z dziennika
sprawiła, że i ja w końcu odbyłem swoją kolej.
To był kolejny z przypadków, w
których dałem się nabrać na powagę sytuacji i nie zdążyłem
zorientować się, że twarzy trzeba mieć wiele, a do kościoła
przynosić tą kamienną, od której wszystkie napomnienia odbiją
się jak groch i wrócimy robić swoje. Dopiero z czasem zauważałem,
że do kościoła przychodzimy pokazać się, sprawdzić kto inny był
się pokazać, jak się ubrał, jak blisko ołtarza usiadł, czy
fałszował, czy nie wstał z klęczków zbyt szybko, czy wyszedł
przed końcem, czy stał pod kościołem i te wszystkie podobne
rzeczy.
Opowiadanie „momentów” z życia
obcemu kolesiowi w sutannie i koloratce, którego twarzy ani rąk nie
można zobaczyć, praktykowałem potem jeszcze więcej razy, ale
teraz już sobie nie wyobrażam.
Spośród wielu dziwactw, z jakimi
zetknąłem się ze strony tej instytucji pierwsza komunia jest dla
mnie wyraźnym barbarzyństwem.
http://polska.newsweek.pl/pierwsza-spowiedz--czyli-dziecko-przed-sadem,63783,1,1.html
OdpowiedzUsuń