czwartek, 30 maja 2013

grzesznikami jesteśmy, lecz nie chcemy o tym wiedzieć

Znacie ten argument: "przecież to nic złego, sam tak robię/mi też się zdarzyło/wszyscy tak robią"?
Nazwijmy to więc po imieniu: hipokryzja.
puszczanie komuś czegoś płazem, bo samemu jest się podobnie winnym.
Użycie tego argumentu nie zmienia statusu grzechu (powinienem mówić "przewinienia", ale mam nadzieję, że nie doprowadzam sprawy do profanacji, a zależy mi wskazaniu na wartości zamiast na umowy - mimo, że tego nie znosicie), próbuje tylko uczynić obraz grzesznika mniej wyraźnym.
Notoryczne używanie takiego argumentu (pierwotnie na swoją obronę) nie tylko podważa istnienie zasad i wartości, ale też podważa istnienie samego zła (niestosowności).
W ostateczności okazuje się, że wszystko da się uzasadnić (wszystko co mi było na rękę w danym momencie). Nic nie jest już złe. Odtąd ci, którzy wyrządzają zło nie są winni (a tym bardziej źli), a ci, który tego zła doświadczają, nie są już pokrzywdzeni.
Egzemplifikuję rynkiem pracy:
Pracodawca nie płaci pracownikom pensji, ale to nic złego, sam kiedyś nie oddałem należnej komuś kasy, przecież to się zdarza, pracownicy powinni zamknąć mordy.
W domyśle takiej sytuacji pozostaje rzeczywisty, przerzucony gdzie indziej problem - ten, którego się nie przywołuje - czyli pracownicy, którzy nie mają pieniędzy na bieżące utrzymanie, przez wszystkich dookoła są uciszani, w swojej podrzędnej sytuacji tracą wiarę w sprawiedliwość, nie mają nadziei, że uda im się cokolwiek zdziałać wobec oszukującego pracodawcy.
Miejsce na ćwiczenie czytelnika, którego zobowiązuję do przemyślenia 2 innych przykładów opisanego tu mechanizmu:

Podsumowanie:
To, że sprawca nie dostrzega problemu (a to dla niego najwygodniejsze), nie likwiduje problemu, tylko przenosi go na ofiarę, która zostaje z tym problemem tym bardziej osamotniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz