wtorek, 8 października 2013

powrót na kulawą moją barkę

Rok temu narzekałem na zbyt częste zmienianie miejsc.
Po wakacjach, w trakcie których zmieniałem miejsca najintensywniej w życiu,  w tej chwili przygnębia mnie powrót do tego samego, co już było. Nawet jeśli piętro wyżej i w umeblowanym od podstaw pokoju (+18zł/miesiąc) - brak mi czegokolwiek fascynującego.
Po dłuższej przerwie w działalnościach akademickich, wróciłem też do tego świata, z którego nic nie rozumiem, mimo statusu, który każe oczekiwać ode mnie zaawansowania.
Przez całe 3 dni dobrze mi się czytało. Faktycznie wchłaniałem i wydawało się, że zapamiętuję. W czytelniach do 6-ciu godzin dziennie, po czym kontynuacja w domu. Teraz zacząłem znów przysypiać, gubić wątek i automatycznie przestawiać się na wszystko poza tym, na czym próbuję się skupić. Poza tym coraz trudniej o pozycję, w której coś mnie w moim ciele nie uwiera, gdy próbuję czytać. Oczy też na powrót stępiłem.
Tempo wypoczywania jest przerażająco nieproporcjonalne względem tempa nadchodzenia zmęczenia i rezygnacji.
Naprawdę bardzo szybko poszło by dojść znów do stanu, w którym nie wierzę, w to, co robię i czuję się nie u siebie.
Nie daję sobie żadnego powodu, by myśleć, że się tu nadaję.
Jedyna myśl na jaką mnie teraz stać to: jeszcze ten rok i dam sobie spokój.
Może przez rok zdążę sformułować jakieś przeprosiny wobec tych, którzy ufali, że dotrę się w trakcie.  
Nie dość, że na dziurawej łajbie, to jeszcze wygląda na to, że kotwicę zarzuciłem już chwilę po tym, jak odbiłem od brzegu. Siedzę na pokładzie, grzebię coś przy maszcie i wciąż oglądam mapy z zaznaczonym na nich celem, ale w ten sposób nigdzie nie dopłynę, nawet jeśli miałem mieć szczęście.
Dobrze, że chociaż podbiłem legitymację, bo przez to wobec wybranych regulaminów mogę mieć czelność korzystać z ulgowych taryf, mimo że marnuję życie już ponad 26 lat. Fuck the police...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz