niedziela, 22 marca 2015

monozadaniowość

Multitasking nie jest już modnym słowem.
Nie jest też dla nas dłużej angielskim słowem.
Wszystko wskazuje na to, że będący i dążący do korporacyjnej klasy średniej całkowicie je już uwewnętrznili i traktują jako przymus.
Kto nie multitaskuje, ten od dawna nie istnieje.
Żeby poszczycić się multitaskingiem, trzeba wymyślić jakąś bardziej rozbudowaną anegdotę lub pretekst, bo nie wypada już chyba chwalić się bezpośrednio.
A to wszystko chyba znowu objaw choroby – objaw odbierania sobie równowagi i wolności, a światu uwagi i jakości.
Ten multitasking przecież najwyraźniej nas ogłupia.
Robiąc wciąż wiele na raz, na niczym nie możemy się skupić. Udając zapracowanie na wielu frontach, nie dochodzimy do rezultatów na żadnym. Rozpraszając się na wszystkie strony, niczemu nie dajemy rady poświęcić wystarczającej uwagi. Chwaląc się wieloma działaniami, nie możemy nikomu pokazać nic trwałego ani wartościowego.
Jeśli jeszcze nie nastały, to czekają nas niechybnie czasy bez możliwości mistrzostwa.
Inną drogą prowadzącą do tego samego posępnego wniosku jest dostrzeżenie rozmieniania zainteresowań i władz intelektualnych na nieskończoność płytkich, krótkich serii pożądających prokrastynacyjnego modelu działania.
Sam oczywiście łapię się we wszystkie wymienione i przez niesystematyczność niewymienione powyżej pułapki.
Tęsknię jednak do jednozadaniowości.
Myślę, że miałem do niej szczególne predyspozycje, których skutki wciąż odczuwam poprzez konflikt koniecznych praktyk z chęciami.
Choć ociera się to o śmieszność z jednej, a z drugiej strony o staroświeckość, to jestem wrażliwy.
Zwłaszcza jestem wrażliwy na rzeczywistość.
A na pewno przewrażliwiony.
W każdym razie na ten przykład nigdy nie potrafiłem uczyć się z muzyką. Zawsze skupiałem się za bardzo na melodii albo ewentualnie na słowach i nie wychodziło mi wtedy nic z nauki. Muzyka zawsze pociąga mnie na tyle, że będąc w jej zasięgu nie potrafię być skuteczny już w niczym więcej niż jej pochłanianie.
Nawet idąc ulicą, mam problem z indywidualizującym dostrzeganiem ludzi dookoła, a przez to także ich rozpoznawania. Sam chód, bycie w drodze, przemieszczanie się, balans ciałem tak mnie angażuje, że pozostałe możliwości percepcji zostają ograniczone do poziomu potrzebnego do przemierzenia przestrzeni.
Kiedy pracuję, nie umiem uprawiać tak zwanych small talk, nawet jeśli byłby to the smallest imaginable of the possibly smallest talks.
Wte albo wewte, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz