piątek, 17 lipca 2015

sprzątanie świata na co dzień

Od dobrego półtora roku zajmuję się tym przed, po i między godzinami.
Gdy idę ulicą i co jakiś czas, co krok atakuje mnie znienacka agresywna, tępa jak but, nachalna zazwyczaj tymi frędzlami upstroszona, kolorowa i infantylna do słupa, znaku, tablicy, ściany przyklejona reklama jakiegoś kredytu – staram się w większości przypadków zerwać to bezeceństwo i wyrzucić do kosza.
Są takie trasy, na których regularnie zbierałem pokaźnej wielkości kulki ze zgniecionych tych świstków i takie kosze, do których regularnie je wrzucałem.
Wczoraj po raz drugi do przeciwników mojej nierównej walki z hydrą minipożyczkodastwa dołączył przypadkowy przechodzień, zapytując uprzejmie „dlaczego tak bestialsko zrywacie te reklamy”. Ucieszyło mnie po pierwsze, że okazuję się być w swoim czynie społecznym nie taki odosobniony, albo nie taki nieskuteczny, skoro panu około po-czterdziestki jawię się jako „wy”. Po drugie jednak zareagowałem spokojnie i wytłumaczyłem mu w miarę mojego wiecznego pośpiechu to i tamto.
Jestem jednak przekonany, że oburzenie zostało w tej krótkiej relacji umieszczone od początku po niewłaściwej stronie, dlatego i tutaj chciałbym zastanowić się nad tym, o co chodzi.
Zastanawia mnie więc na jakim dyskursie oparta jest logika, według której leczenie miasta z dzikokapitalistycznej pstrokacizny jest „bestialstwem”, które można wbrew międzyludzkiej obcości kwestionować i stawiać kogoś pod ścianą traktujących go z góry pytań. Jednocześnie, jak widać, zupełnie akceptowane i przyjmowane za normę jest to, że zapewne niezbyt wysoko opłacani wysłannicy chwilówkowych baronów krążą po mieście i oszpecają publiczne przestrzenie wyzywającą pstrokacizną składającą fałszywe obietnice, mające na celu nadzianie kasy szemranej proweniencji biznesów.
Nie kwestionuje się lichwiarstwa. Nie kwestionuje się tworzenia spirali zadłużenia. Nie kwestionuje się nadużywania naiwności i trudnych finansowo sytuacji biedoty tego kraju. Nie kwestionuje się wykorzystywania publicznej przestrzeni dla prywatnego interesu. Nie kwestionuje się psucia estetyki miasta tymi namakającymi z czasem, fruwającymi papierzyskami poprzyklejanymi gdzie popadnie. Nie kwestionuje się napędzania tej większej opowieści, w której ważne są wyłącznie pieniądze, pieniądze i pieniądze, tak że nawet każdy słup krzyczy: kredy, pożyczka, gotówka, wymieszane w dodatku z: okazja, potrzeby, marzenia. Nie kwestionuje się także sposobu, w jaki wszystkie te reklamy pojawiają się gęsto i nieustannie na naszych drogach.
Święty jest tylko zamysł na zrobienie kasy bezczelnego kapitalisty.
Nie zgadzając się z tym konkretnym, wczorajszym wyznawcą powyższej logiki i z wszystkimi innymi, gardłująco lub milcząco ją wspierającymi, zrywam reklamy, będę je zrywał i zachęcam do tego samego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz