Niektórzy
mówią o sobie jako o aspołecznych, ale robią to częściowo z
rozsądku, częściowo ironicznie, a częściowo w celach PRowych a
nie ze względu na jakąś prawdę o samych sobie. To takie
samotnicze hipsterstwo. Aspołeczność do przedstawiania innym
ludziom.
Mnie
samotność w jakiś przedziwny sposób pociągała od kiedy
pamiętam. Co najmniej wtedy kiedy wyjechałem na wymianę studencką
udało mi się samotność rzeczywiście trwale osiągnąć
(wcześniej bywała ona tylko z biciem serca odwiedzana). Miałem
możliwość poznawać ludzi z całego świata, więc zapadłem się
w sobie aż do dna. Po powrocie nigdy nie wróciłem do związków z
ludźmi, choć także wcześniej były one zawstydzająco
prowizoryczne. Kontynuowałem i oczywiście nie potrafię przestać.
Aspołeczność
to dla mnie nie jednorazowe niechcemisie. To stały strach, stałe
wolałbym nie, wieczne moje i innych nieusatysfakcjonowanie mną,
ciągłe niedomaganie wobec ludzi i powtarzające się wciąż
użalanie nad sobą przed tymi, którzy nie powinni tego słuchać.
Po
okresie ostatnio natężonych i przeciągłych wyjść do ludzi,
rozjazdów, spotkań, okazji i przebywania na widoku, czuję się
piekielnie zmęczony. Do pewnego momentu nawet nieźle i z radością
mi to szło, ale w końcu nagle poczułem się znowu sobą i
wiedziałem, że czas się wycofać ze wszystkiego. Mam wielką
nadzieję, że nie na zawsze, ale dobijający się znów do mojego
życia ja nie pozwolił mi na nic więcej owocnego i zakrzyczał
wszystko potrzebą przyjścia do siebie. Samotność jest moim
najbardziej naturalnym stanem.
Jakkolwiek
bym ja jej (Tej) nie uwielbiał, jakkolwiek bym nie pragnął spędzać
każdej sekundy razem z nią i jakkolwiek bym nie tęsknił w każdej
sekundzie bez niej, nie jest możliwym abym czuł się przy niej
sobą. Zawsze zostaje jakieś napięcie wskazujące, że to co trwa
to tylko sytuacja, a normę znam i czyha ona na mnie, bo jakkolwiek
bym tej swojej normalności nie nienawidził, to właśnie ona jest
mi przeznaczona.
Spędziliśmy
już ze sobą (ja z Tą) niemało, a ja nadal nie mam chyba prawa
powiedzieć, że jesteśmy razem. Nadal bardziej o niej marzę niż z
nią jestem. Nie wiem czy ona to widzi. Nie wiem czy ona by to
zrozumiała. Nie wiem czy ona mnie rozumie. Boję się, że nie mogę
być zrozumiany. Zależy mi już tak nieodwracalnie, że strach
bierze mnie paraliżem. Mówiłem to już wielokrotnie i znowu to na
mnie przychodzi: im bardziej ja kogoś tak, tym bardziej nie wiem i
przeraża mnie, że to tak naprawdę z moim udziałem nie może być
możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz