Przeprowadziłem
się do bardziej znormalizowanych warunków i wszyscy (których
bardzo niewiele) dookoła stwierdzili, że to nareszcie, a ja teraz
chciałbym wrócić do akademika. Tutaj jeszcze bardziej czuję, że
powinienem należeć do jakichś relacji, a niemal nie mam. Nie mogę
już udawać części samotnego tłumu. Nie mogę być dziesiątą
częścią procenta mieszkańców tego zabudowania. Mieszkanie jest
trzypokojowe i jakby nie kombinować, stanowi się kilkadziesiąt
procent, a od tych już czegoś się wymaga. Po prostu nie mam
owocnych kontaktów. Nie potrafię ich mieć, jeśli to ktoś ich ze
mną nie utrzymuje. Tak naprawdę nie do akademika chcę wracać,
tylko do dziecka, które mogłoby jeszcze wciąż dobrze się
zapowiadać i które ma jeszcze te błędy, które popełniłem do
popełnienia lub ewentualnie do uniknięcia. Może byłbym za drugim
(choć pewnie tak samo losowym jak za pierwszym) podejściem mniej
przekorny i przejęty.
Odkąd
staram się być kimś dla kogoś, nieuchronnie wychodzi mi to, czego
się do tej pory słusznie bałem – nie chcę być sobą. Jako ja,
nie potrafię zapewnić jej tego, co powinna mieć. Poznawszy ją
wiem, że ma fizjologię i potrzeby i wymagania i chęci, które
czasem są także dość banalne/przyziemne/przeciętne. Ja jestem
tylko przypadkowym patałachem, który potrafi (i chce, bo chce)
wyłącznie stawiać się normom. Z norm czuje się zobowiązany
szydzić, ale szydzić postawą, eksperymentem i intelektualnym
wysiłkiem, a nie nonszalanckim żartobliwym tekściarstwem. Wszędzie
widzę serious businesses i nie ma ze mną żadnej rozrywki.
Nie
chcę tymi słowami od Ciebie odchodzić, tylko przyznać się w
końcu do tego kim jakoś właśnie teraz przypomniało mi się, że
jestem zamiast tego, którym wydawało mi się, że mógłbym jeszcze
w tym zmarnowanym już bezpowrotnie życiu być.
Tak
jak wszystkim do tej pory, wolałbym jej siebie oszczędzić, ale
wiem, że to najlepsza z możliwych szansa na wpuszczenie sensu do
spoczywającego pod warstwą lepkiego brudu zapomnienia flaka mojej
egzystencji. Nabijałem się ze zdrowia psychicznego, więc jestem tu
gdzie jestem, bez takiego zdrowia. Nadal nie wydaje mi się akurat to
samo w sobie warte uwagi, ale co jeśli to prawda, że bez egoizmu
nie ma związków i społeczeństw?
Jako
bloger mogłem prowokować, ale jak miałbym przydać sobie prawo, do
nakłaniania, aby marnowała życie razem ze mną?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz