niedziela, 13 stycznia 2013

hydrauliczne alegorie życia

banalne i znane, a jakie prawdziwe.
pod prysznicem woda leci zimna. kurek o milimetr w lewo. wciąż zimna. pół milimetra w lewo. wciąż zimna, ćwierć milimetra w lewo. zimna, zaraz zamarznę. jeszcze ćwierć milimetra w lewo. gorąca! ukrop! parzy, aż nie wiadomo co robić - wybiec, przekręcić znów na lodowatą, zakręcić całkiem, bo w tym stanie szoku na pewno nie uda się uregulować tych setnych milimetra, żeby znaleźć pożądaną równowagę.
Inny przykład z moich aktualnych warunków mieszkaniowych: odkręcam wodę przy zlewie, tak żeby strumień nabrał odpowiedniej siły, ale nie większej niż potrzeba (bo wody się nie marnuje). przenoszę rękę od kurka pod strumień, a on w tym czasie maleje aż do zupełnego zaniku. odkręcam więc jeszcze i ta sama zabawa może się powtórzyć jeszcze dwa razy. przy kolejnym doodkręceniu, z kranu tryska strumień o obwodzie kilkakrotnie większym niż u jego metalowego źródła, ale mniejsza o zagadki fizyki, ponieważ strumień rozbija się o powierzchnię zlewu i ochlapuje mi bluzę i spodnie, podczas gdy ja chciałem tylko umyć ręce.
tak to i na jeszcze wiele innych codziennie doświadczanych sposobów od lat jestem przyzwyczajany do tego, że dobrze być nie może, a jedyną jakością domopodobną, której nigdy nie opuszczę i w której należy się naprawdę zadomowić - jest właśnie powtarzalność irytacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz