sobota, 12 stycznia 2013

wyprawa głupka po prawdziwy performans

Po całym wieczorze dnia poprzedniego spędzonym na planowaniu, postanowiłem dziś ruszyć do biblioteki choć miałem zupełnie nie po drodze, a 40 minut w jedną stronę to w końcu jakieś poświęcenie.
Poszedłem, ignorując też podkręconą na noworocznych inwentaryzacjach kostkę.
Sto metrów przed celem prowokacyjnie pomyślałem, że ale by było, gdybym przecenił sobotnią pracowitość biblioteki w tym mieście. Musiało się spełnić i już za chwilę ochroniarz spędzał mnie ze schodów.
W złości swojej, postanowiłem zostać złodziejem i podkradłem Miejskiemu Przedsiębiorstwu Komunikacyjnemu podrzucenie mnie o jeden przystanek. To też było średnio rozsądne, bo po tym, jak już o tym postanowiłem, na tramwaj musiałem czekać 8 minut, w trakcie których padający z wiatrem śnieg zaczął już zawracać, tak żeby w mojej dalszej drodze powrotnej, móc, tak samo jak i w tamtą stronę, padać mi prosty w oczy.
Za to w tramwaju spotkał mnie spektakl.
Obok mnie, a przed stojącą na schodach i odgrywającą zupełną powagę kobietą stanął potencjalny żul i z tramwajowego śmietnika wyciągnął zwinięty papierek. Rozwinął i odczytał głosem zupełnie naturalnym:
Kocham Cię
Jesteś moim mlekiem
Jesteś moją śmietaną
Jesteś moim jogurtem
Jesteś moją bułką
Jesteś moim mięsem mielonym
Jesteś moją oliwą z oliwek
[itp. pomiędzy, bo nie zapamiętałem wszystkiego]
Uwierzyłbym, że to było najszczersze i najpiękniejsze wyznanie miłości w całej historii czasu, ale zepsuły je: dalsza całkowita powaga stojącej na schodach, śmiech siedzącego obok oraz w efekcie mój, a także komentarz protagonisty, że brakuje wazeliny w tej wyliczance.
Ale co tam wyznanie miłości. Grunt, że był performans! i nie trzeba do tego szkoły aktorskiej, ani nawet projektów i grantów. Po prostu teatr w tramwaju. Teatr w każdym tramwaju. Sztuka przez dowolne sz. Prawdziwie futurystyczna idea!
Nie przesadzam.
Potencjalny żul okazał się performerem spełnionym. Rozpoznał obojętność stojącej przed nim na schodach i zareagował równie po sztukmistrzowsku. Mówiąc "a czy to Pani te sto złotych?", kucnął szybko i chapnął powietrze do kieszeni. Ja się uradowałem znowu. Niestety drugi główny widz dostał już telefon od "Gosia :*", a pani na schodach okazała się zimną jak kamień.
Mój przepisowy jeden przystanek nastał i wysiadłem. Być może dalej działy się jeszcze bardziej dramatyczne sprawy, ale ja zająłem się już śniegiem padającym dokładnie prosto w oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz