poniedziałek, 29 kwietnia 2013

spowiedź ze stawiania się

Chyba od zawsze miałem dziwną potrzebę, żeby bawić się w takie małe lub nieco większe moralne postanowienia.
Jeśli coś wydawało się potrzebne, naturalne, oczekiwane lub wymagane, to zawsze starałem się dodać do własnego wykonania jakiś manifest niezależności lub wykonać zupełny unik.
Jeśli coś miało być niemożliwe, nieznaczące, nieoceniane, to starałem się z kolei dodawać to do swoich obowiązków.
Samo takie oponowanie nie jest oczywiście jeszcze niczym moralnym, ale starałem się, żeby poszczególne akty były moralnie nasycone, albo wykonywałem je w perspektywie jakiejś idei (mniejsza o to czy eschatologicznej czy całkiem przyziemnej).
Dokonując takiej ewaluacji in media res, muszę przyznać, że chyba żaden z tych manifestów nie przyniósł żadnego efektu, może poza podtrzymywaniem resztek szacunku do siebie.
Epizodycznie był to powód, dla którego musiałem pokochać Amelię.
Holistycznie jest to kolejny z powodów, przez które zostałem takim nieużytym bucem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz