niedziela, 24 sierpnia 2014

choose your destiny

Zebrałem się. Napisałem punkt 4)
:

Droga Pani Profesor,

Rzucam doktorat.
Po wszystkim, co zrobiła Pani dla mnie, czuję że dokonuję tym wobec Pani poważnego afrontu. Piszę więc po pierwsze po to, aby przeprosić, a po drugie choćby krótko wytłumaczyć się z podjętej decyzji.
W odpowiedniej wiadomości przesłanej uprzednio profesorowi przyznałem, że będę tej decyzji żałował przez resztę życia, ale już jej nie zmienię – choćby z tego powodu, że wystarczająco trudno było mi zdobyć się na nią.
Nie jestem zadowolony z siebie jako doktoranta. Nie ucieknę od tego, że to przede wszystkim moja wina. Miałem oczywiście ostatnio także sukcesy. Kilka razy byłem z siebie dumny lub usatysfakcjonowany. Dużo się nauczyłem. Rozwinąłem się jako badacz, jako intelektualista, jako humanista, jako człowiek i jako współmieszkaniec świata i historii (nawet zrywając więzi, nie jestem w stanie przestać tak o sobie myśleć). Zebrałem wiele nietuzinkowych doświadczeń. Poznałem niesamowitych ludzi. Uczestniczyłem w wielkich rzeczach. Co do mojego udziału, wszystko to było jednak zawsze niepełne – nie tylko w zestawieniu z moimi zawsze nierealnymi oczekiwaniami, ale wydaje mi się, że także z oczekiwaniami tych, wobec których chciałem siebie określać. Jestem przekonany, że wśród doktorantów z mojego otoczenia nie byłem najsłabszy. Byłem niestety jedynie średni. Brakowało mi wciąż zaangażowania, pasji i umiejętności tworzenia sytuacji wymiany i wspierania wiedzy.
Nie chcę dłużej używać statusów (doktoranta, kulturoznawcy, Pani ucznia), których nawet według własnych standardów nie daję rady wystarczająco reprezentować. Właściwie nigdy do końca nie związałem się z tymi statusami i na zewnątrz zazwyczaj przedstawiałem się jako po prostu podstarzały student lub bezrobotny. Domyślam się, że także ten strach przed odpowiedzialnością nie pozwolił mi stawić jej czoła.
Bycie kulturoznawczo nastawionym badaczem przeszłości nie jest łatwe wśród postronnych ludzi. Ponieważ przeważnie funkcjonuję wśród takich, którzy z humanistyką nie mają wiele wspólnego, traktowano mnie ostatnio głównie jako naiwnego wyrzutka i nieudacznika. Zarzucam sobie, że nie potrafiłem dostatecznie skutecznie przełamywać podobnych uprzedzeń. W międzyczasie przegrałem nawet z tego powodu pewne uczucie. Jednocześnie sam byłem przekonany, że właśnie ten nie rozpoznawany przez innych jako budzący szacunek status jest czymś dumnym, legitymizuje moje działania i zainteresowania jako istotne i że faktycznie robię coś wartościowego. Ten dysonans prześladował mnie dokładnie codziennie przez ostatnie dwa lata.
Najwyraźniej sam mam ze sobą wystarczająco dużo problemów, żeby z odpowiednią skutecznością i gracją rozwiązywać problemy badawcze, których się podjąłem i reprezentować instytucje, które wbrew swojemu otoczeniu uznałem za warte poświęcania im swoich sił i czasu. Nie chcę przyczyniać się do podtrzymywania stereotypu doktoranta, który zajmuje się nauką ze strachu przed światem i sobą, a myślę, że w przerażający dla mnie sposób upodobniłem się do takiego właśnie typu idealnego. Obserwowanie jak znajomi z mojego pokolenia odhaczają kolejne etapy potocznie pojmowanej kariery lub życia i pytają mnie z poczuciem wyższości o podobne osiągnięcia jest na pewno przykrym i osamotniającym doświadczeniem. Tym bardziej jeśli w obecnej sytuacji demograficzno-ekonomicznej po ukończonym doktoracie można liczyć na tym większe podejrzenia i pogardę, a nieszczególnie na pracę i bezpieczeństwo.
Niepewność towarzysząca mojemu doktoratowi odnosiła się jednak także do teraźniejszości i przybierała postać biedy. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o moją tożsamość, to ostatnie 3 lata sprawiły, że czułem i czuję się przede wszystkim prekariuszem. Nie mając stypendium uczelnianego ani większego szczęścia w pozyskiwaniu zewnętrznych źródeł finansowania własnej nauki, musiałem nieraz poświęcać się trosce o to, czy wciąż będę miał co jeść w następnym tygodniu. W absurdalny sposób odmawiałem przyjmowania pomocy od swoich bliskich, po czym beznadziejnie zamartwiałem się i próbowałem pracować przy różnych doraźnych zajęciach, które obok marnych zarobków przynosiły mi masę wątpliwości i odciągały od pracy naukowej. Udało mi się za to wyraźnie przekonać, że bieda jest stanem ogólnym, nie tylko miarą posiadanych pieniędzy. Pozbawiony kapitałów i przerażony, nie byłem w stanie działać aktywnie ani efektywnie.
Nie wiem czy z powodu niezwykłości okoliczności czy mojej chyba zbyt szybko postępującej degeneracji ten wywód coraz bardziej się rozmywa i staje nieznośnie sfrustrowany. Spróbuję go zakończyć możliwie skrótowo.
Można powiedzieć, że rezygnuję w sumie z biedy, ze strachu i z głupoty. Wygląda na to, że jestem po prostu słaby. Rezygnując teraz, przyznaję się właściwie do tego, czego bałem się od początku – że nie jestem warty miejsca na doktoracie, patronatu szanownych uczelni, a zwłaszcza czasu poświęcanego mi przez życzliwych i niesamowitych ludzi, spośród których Pani była od już prawie sześciu lat postacią najważniejszą.
[cenzura]
Z tym większym wstydem kończę i proszę o wybaczenie tego, że nie spełniłem oczekiwań, nie wykorzystałem w pełni pomocy i dawanych mi szans, ani nie zdołałem należycie rozwinąć potencjału, który wciąż mi się jeszcze kotłuje w głowie i zebranych luźnych zapiskach.
Nie mogę powiedzieć, że mam plan alternatywny, któremu poświęcę się teraz po rezygnacji z doktoratu
[cenzura]
Zdążyłem się już jednak przekonać, że ucieczka z doktoratu nie jest prostą sprawą. Wiele rzeczy trzeba zaczynać od nowa, łącznie z określaniem swojej pozycji wśród ludzi i wewnątrz własnego światopoglądu. W każdym razie nie wygląda na to, żebym miał zerwać z poszukiwaniem wartości, z zainteresowaniami badawczymi, jakie wypracowałem od połowy swoich studiów ani ze środowiskami, z którymi moja obecność w ramach Akademii pozwoliła mi się związać.
[cenzura]



Następnie minęło trochę czasu, podczas którego nie zdarzyło się nic i pośród tego nic, z zaskoczenia wywołałem w swojej ręce procedurę wysłania kolejnych 3 maili, które zakończyły mój doktorat.
Potem drżały mi nogi i, co chyba bez znaczenia, nad miastem pojawiła się burza.

Tschüss, my destiny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz